Piękne zdjęcia, poderżnięte gardło i Szczerbatek – wrześniowa qltura
Piszę tego posta leżąc w łóżku, partneruje mi kot a wokół leżą sterty zasmarkanych chusteczek. Podobno najłatwiej zaraża się od dziecka. To by się zgadzało, bo pierwsze poważne przeziębienie KoCórki, które i tak zniosła stosunkowo łatwo, skończyło się upodobnieniem mnie do zombie – przy moim braku odporności, temperatura spada mi do 35 stopni i wlokę się z kąta w kąt ciągnąc za sobą smugę nieapetycznych smarków, apetyczne to mogą być najwyżej skwarki. Ale, ale zostawmy te obrzydliwe tematy i zajmijmy się czymś przyjemniejszym czyli co się czytało, podziwiało i na co poszłam do kina we wrześniu.
Może zachwycanie się książką kucharską nie jest zbyt modne ale „Pory roku” Donny Hay to coś, co naprawdę warto obejrzeć. Tak, obejrzeć, bo ta książka składa się z pięknych, inspirujących zdjęć, po których aż chce się zakasać rękawy i przygotować coś pysznego. Przy okazji mogę sobie przypomnieć niemiecki, bo właśnie w tym języku użyczono mi tę książkę.
W temacie fotografii pozostaje następna książka – prezent od męża:
W Chorwacji przeniosłam się myślami do Norwegii. Wszystko dzięki Jo Nesbo, po którego w końcu sięgnęłam, i jego powieści „Czerwone gardło”. Czyta się przyjemnie, historia wciąga i po zakończeniu ma się ochotę sięgnąć po następnego książki autora. I tak zrobię, jednak nie nazwałabym Nesbo następcą Larssona. W „Czerwonym gardle” brakowało mi efektu WOW. Tego czegoś, co sprawia, że nie możesz się pozbierać, gdy odkrywasz kim jest zabójca i zastanawiasz się, jak mogłaś tego nie odkryć. Lepiej już wspominam „Wołanie kukułki”.
Jeśli chodzi o następną książkę, to nie zraźcie się romansową okładką! „Monsunowe dni” to cudowna powieść obyczajowa umiejscowiona w Indiach w XIX w. Jest tu hodowla herbata, jest pokazana trudna sytuacja kobiet żyjących w tamtych czasach, praktycznie zdanych na łaskę mężczyzn. Jest też wątek miłosny ale nie dominuje on w powieści, raczej dodaje całości fajnego posmaku, jak szczypta soli.
KoCórka też „czytała”. Poza ciągłym wracaniem do Peppy i historii o Babo, wyszperałam w bibliotece pięknie ilustrowaną książkę: „Rety! Jakie niesamowite są zwierzęta”. Poza tym, że jest wspaniale zrobiona, to zawiera jeszcze wiele ciekawostek ze świata zwierząt np. kangurury nie potrafią się poruszać do tyłu.
Filmowo nie polecam wam nowego sci-fi „The Signal”. Dawno mnie żaden film tak nie wymęczył, jak to. No, Godzilli prawie się udało ale i tak uważam, że film o gigantycznym potworze był ciut lepszy niż to. Może ja jestem zbyt głupia na to „dzieło” ale możecie sobie spokojnie darować przygodę z „The Signal”.
Rewelacyjne za to było „Jak wytresować smoka 2”. Wiem, co mówię, bo obejrzałam 3 razy ( ulubionym bohaterem KoCórki stał się smok – od niedawna nie opowiadamy bajek o księżniczkach na dobranoc ) i ani razu nie poczułam się znudzona. Jest akcja, jest drama i trochę humoru ale przede wszystkim jest świetny, odrobinę stylizowany na kota z tymi oczami i uszami, Szczerbatek.
Któregoś wieczoru zasiedliśmy przed „Donnie Darko” i mój mózg eksplodował. Jeśli oglądaliście, to wiecie o co mi chodzi. Jeśli nie, to przygotujcie się na długie dyskusje zatytułowane: jak to się właściwie kończy?!?
A do kina wybraliśmy się na „The Hunger Games” bez dziewczyn czyli „Wiezień labiryntu”. Podobieństw do tego pierwszego jest sporo, nawet nie tyle w fabule, co w sposobie przedstawienia historii. Ale co tu poradzić, moda na dystopię trwa i ma się w najlepsze – w końcu sukces „Igrzysk” i „Niezgodnej” nie wziął się z znikąd.
Długo zastanwiałam się nad piosenką września i w końcu zdecydowałam się na coś pozytywnego. W końcu to nie był aż taki zły miesiąc. Koniecznie zobaczcie teledysk!
A wy co polecicie?