Zdałam.

Published by Sara on

Od lat zmagam się z pewnym kompleksem. Dość dziwnym jak na mężatkę z ponad dziesięcioletnim stażem i dwójką dzieci, ale jak to z kompleksami bywa – nie są one zbyt racjonalne. Otóż, uważam, że nie umiem w życie, że jestem pierdołą, nieogarem, ciepłą kluchą i dziecięciem, które pobłądzi we mgle, gdy ktoś go nie trzyma za rączkę.

Mam pewne podejrzenia skąd to się wzięło. Ominął mnie ten wielki życiowy egzamin z samodzielności. Wychowana w organizacji świadków Jehowy ciągle od kogoś zależałam. Przede wszystkim od mężczyzn. Kobieta w organizacji z zasady ma niższą pozycję i ma być podporządkowana mężowi, a jeśli go nie ma, to starszym w zborze. I tak spod kurateli rodzicielskiej wpadłam prosto pod skrzydła mojego męża.

Tu przeczytasz, jak to się stało, że przestałam być świadkiem Jehowy.

Wpis o roli kobiety u świadków Jehowy.

Stosunkowo nie tak dawno, bo dwa lata temu musiałam sobie w głowie poukładać żal, że nie poszłam na studia, że nie poznałam smaku samodzielnego życia. Nie zrozumcie mnie źle: mogę mieć pretensje tylko do siebie, bo akurat moi rodzice raczej nie robiliby problemów z moim pójściem na studia. Miałam szczęście, bo nie każdy młody świadek Jehowy mógł liczyć na takie wsparcie, chociaż zdarzały się wyjątki. Nawet wśród znajomych mi świadków, były dziewczyny, które wyjeżdżały na studia lub decydowały się na samodzielne życie. Oczywiście, organizacja i małomiasteczkowe zborowe poglądy nie sprzyjały podejmowaniu takich decyzji i raczej nie uznawano takich osób za wzorowe członkinie wspólnoty. A moim celem było być przykładną, tak żeby organizacja była ze mnie ducha. Młoda dziewczyna ma więc dwie drogi: zaangażować się w służbę lub wyjść za mąż. Złożyło się tak, że byłam szczęśliwie zakochana więc zostało mi tylko jedno – nie można było ryzykować, że skalamy się grzechem niemoralności i opuścimy organizację. Wyszłam za mąż w wieku 19 lat, miesiąc po maturze.

Obserwując świadkowskie małżeństwa dochodzę do wniosku, że tak zwane podporządkowanie jest przestrzegane tylko na papierze i gdy trzeba ładnie wyglądać na zebraniu. W praktyce to kobiety często podejmują wiele decyzji, chociaż ze smutkiem muszę przyznać, że takie prawdziwe partnerstwo było rzadkim zjawiskiem. Częściej widziałam postawę: on zarabia, ja zajmuję się domem, plotkami w zborze i mówię mężowi co i jak. Dla niektórych par taki układ może się sprawdzać. Z tego co zauważyłam w większych miastach siostry publicznie mówiły, że wymagają od mężów szacunku i przechodziło to bez echa, podczas gdy w mniejszych zborach już samo mówienie o partnerstwie śmierdziało zakazanym feminizmem.

Wyszłam więc za mąż. Urodziłam dzieci. Przez te lata oczywiście wypełniałam moje obowiązki. Starałam się być dobrą żoną, mamą, dbać o dom. Okazało się, że dusiłam się w takim systemie i gasłam w oczach przez brak stymulacji umysłowej – zaczęłam więc pracować i powoli budować swoje poczucie własnej wartości. Nadal, mimo dość rebelianckiej postawy mojego męża, który próbował ugasić moje przykładne posłuszeństwo, czułam, że sama nic nie znaczę.

Odeszliśmy od świadków Jehowy i wylał się cały mój żal i odczucie, że jestem nikim, że nic nie znaczę i nie potrafię. Żałowałam, że tak wcześnie wyszłam za mąż, że nie skończyłam studiów, że wyszło jak wyszło i do tego nie potrafię nawet powiedzieć głupiego „nie”, bo moja asertywność już dawno umarła w rowie gdzieś na głoszeniu.

Posprzątałam trochę w szufladkach swojej głowy dzięki terapii i czytaniu książek o rozwoju osobistym. Gdzieś tam w środku zaczęłam stawiać na nowo swój szkielet, bo chociaż fundamenty dane mi od rodziców wciąż były stabilne, potrzeba było czegoś więcej niż tylko odmalowania zabrudzonych ścian. Czułam, że życiowy egzamin wciąż jest przede mną, ale nie wiedziałam kiedy i gdzie do niego przystąpię.

Koniec czerwca 2020. Mój mąż zostaje zamknięty w szpitalu ze zdiagnozowanym koronawirusem. Najpierw trafiam z dziećmi na kwarantannę, nasze wymazy wychodzą negatywne więc muszę żyć dalej. Nagle muszę robić te rzeczy, których się zawsze bałam i unikałam zaczynając od samodzielnej jazdy po Łodzi. W głowie miałam tylko jedną myśl: wszyscy to potrafią, tylko ty masz z tym problem. Przez następne tygodnie jestem samotną mamą z dwójką dzieci, w ciągłych rozjazdach. Mam wsparcie rodziców i reszty rodziny, ale ostatecznie jestem sama – w domu z dziećmi, z budzenim do przedszkola i na kolonie, z zakupami, pracą moją, próbami wykonywania pracy męża, załatwianiem, ogarnianiem. Nagle okazuje się, że potrafię powiedzieć „nie” i usadzić natrętów na miejscu – może to skutki terapii, albo po prostu już mam wywalone na to, co sobie ktoś pomyśli. Wreszcie, puszcza ten organizacyjny łańcuch, który wciąż gdzieś wisiał przy kostce – „postępujcie tak, żeby ludzie dobrze myśleli o organizacji”. Nie mam już fucków, które mogę rozdać. Pierdolę to, co sobie pomyśli X czy Y, bo w ostateczności, o 3 w nocy zostaję sama ze sobą i to ja muszę wstać rano i ciągnąć cały ten grajdołek.

Po raz pierwszy podejmuję decyzję, że wyjeżdżam. I już następnego dnia jestem 400 km dalej z dziećmi. Dojechałam, wszyscy cali, auto też, świat się nie zawalił i myślę, że jednak nie jestem pierdołą. Nie jestem też żoną, która ginie bez męża. Wreszcie mam wrażenie, że zdałam ten egzamin z życia i samodzielności. Trzymam w dłoniach ten wymyślony dyplom, bo jak to z egzaminami bywa, jestem po wszystkim cholernie zmęczona. Zwłaszcza, że cały proces odbył się nagle i nie był podzielony na etapy.

Fajne uczucie. Zobaczyć w lustrze ten potencjał, który widzieli w tobie inni ludzie, chociaż bardzo starałam się go ukryć przed światem.

Categories: Lifestyle

Sara

Na co dzień szczęśliwa żona i mama Mai i Lei, które są uczestniczkami wielu wydarzeń z tej strony. Zawodowo spełnia się jako account manager i copywriter. Na swoim blogu uchyla wam rąbka tajemnicy swojego prywatnego życia oraz dzieli się tym co powinno was zainteresować.

Otrzymuj powiadomienia o komentarzach w tym poście
Powiadom o
guest
12 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
12
0
Przejdź do komentarzy i proszę zostaw swój.x