„Edwin nie jest chory, a to całe zamieszanie ze szpitalem to ściema dla rozgłosu”.

Published by Sara on

Dwadzieścia osiem dni. Tyle czasu minęło odkąd zawiozłam mojego męża do szpitala z podejrzeniem koronawirusa. Nie, nie lecę do lekarza z każdym stanem podgorączkowym. Tak właściwie, to ja bardzo nie lubię się leczyć i robię to tylko w ostateczności, ale o tym dlaczego Edwin trafił do szpitala powstał już osobny wpis: Jak zachorowałem na chorobę, która nie istnieje.
Wpis jest trochę długi, ale staraliśmy się żeby było trochę dialogów, część wpisu jest napisana przez Edwina, pojawiają się skany dokumentacji. Mam zatem nadzieję, że dotrwasz do końca, bo historia, która nas spotkała, jest tego warta.

W ciągu ostatnich czterech tygodni zaliczyłam więc kwarantannę z dziećmi, a po wypuszczeniu nas na wolność (byłyśmy negatywne) wciąż czekało mnie multum spraw do ogarnięcia. Nagle jestem samotną matką, z trzecim „dzieckiem” w szpitalu, o które się martwię, a zwykłe podrzucenie rzeczy do szpitala to wycieczka trwająca półtorej godziny w jedną stronę. Nagle mam całą firmę na głowie i poza swoimi obowiązkami muszę zajmować się rzeczami, o których mam bardzo małe pojęcie. Nie, to nie jest łatwe, ale oczywiście dałam radę, bo tak to już z ludźmi jest, że robi się co trzeba, a płacze dopiero w nocy w samotności.

Miałam wsparcie rodziny i pomagały dobre słowa spływające z internetu. Najgorsze było ciągle oczekiwanie i niepewność, ile to jeszcze potrwa. Może tydzień, a może miesiąc? Urodziny córki się nie odbyły, mimo kurzącej się już piniaty i nie nadmuchanych balonów w pudełku. Chwilę później musiałam odwoływać urodzinową niespodziankę z okazji trzydziestki męża. Wakacje mijają, a ja nie wiem w co ręce włożyć.

Dobijające były mądrości ekspertów z obu stron barykady. Od tych, że pewnie zaraził się w Bieszczadach i dobrze nam tak, do głoszących swoje orędzie facebookowych anarchistów. I tak, cała ta sprawa śmierdzi i zaraz napiszę dlaczego, ale jest różnica między faktycznym odczuwaniem sytuacji, a tym, że rozdzielono cię z rodziną, że nie wiesz czy firma przetrwa, a siedzeniem sobie na tarasie gdy pomiędzy wrzucaniem zdjęć z podpisem „miłej kawusi” wykłócasz się, że nie dasz się „zaczipować”. Udostępnianie filmów z YouTuba i atakowanie, tych których problem dotyczy, gdy twoje życie toczy się w jakiś normalnych ramach: praca, dom, weekend za miastem jest łatwe. Czasem się zastanawiam, czego takie osoby oczekują od nas? Miał Edwin uciec ze szpitala? Złożyliby się na mandat? Wsparliby jakoś małe rodzinne przedsiębiorstwo, chociażby polubieniem na FB, bo o kupowaniu produktów już nie mówię?

Nareszcie koniec izolacji?!

W sobotę czekaliśmy na dobrą wiadomość. Edwin był po pierwszym wymazie negatywnym i była szansa, że skończy się to szaleństwo. Byłam wtedy z dziećmi w Jeleniej Górze, zdeterminowana by zapewnić im jakieś normalne wakacje. O 17 zadzwonił do mnie Edwin, że wynik jest negatywny i wypisują go ze szpitala. Nie mam wystarczających umiejętności pisarskich, by opisać naszą radość w tamtej chwili. Dzieliło nas od siebie 350 km i kilka godzin by znowu się zobaczyć. Może teraz niech sam opisze jak wyglądała ta sytuacja.

Po przejściu choroby gdy mój stan był już naprawdę dobry, przyszedł czas na pobranie wymazu i sprawdzenie czy organizm pozbył się wreszcie intruza. Czułem się naprawdę dobrze, więc bardzo mocno nastawiłem się na negatywny wynik. Byłem już bardzo stęskniony za rodziną, po około 10 dniach rozłąki. Niestety, to nie był mój szczęśliwy dzień. Wynik był dodatni, a to oznaczało kilka dni czekania na kolejny test. Bardzo mocno odczułem to rozczarowanie. Postanowiłem więc, żeby się nie nastawiać. Pomyślałem sobie, że lepiej gdy pozytywny wynik mnie zaskoczy, ponieważ bardzo trudno znoszę rozczarowanie. Do piątku 17 lipca, miałem jeszcze wykonane dwa wymazy 11 i 14 lipca. Oba dodatnie.

skan wypisu ze szpitala z wynikami sars-cov-2

Każdy z tych wyników przyjąłem ze spokojem. Nie było ciężko znieść mi to, że nadal zostaję w szpitalu. Chciałbym zaznaczyć, że miałem możliwość wyjścia ze szpitala, nawet z dodatnimi wynikami, ale wtedy musiałbym trafić do izolacji. Niestety nie mogłem wrócić do rodziny. Gdybym wrócił do domu – Sara i dziewczynki musiałyby się wyprowadzić. Nie chciałem im tego robić.

Gdy przyszedł wspomniany wcześniej piątek 17 lipca ponownie pobrano wymaz. Patyczek powędrował głęboko do nosa. Ten wymaz wspominam jako jeden z gorszych, ale pielęgniarka zażartowała, że pobierze go tak, żeby wynik był ujemny. Ku mojemu zaskoczeniu, około godziny 17 zadzwoniła lekarka z informacją, że wynik jest ujemny, więc pojawiło się światełko w tunelu. Naprawdę się dobrze czułem wtedy i nic mi nie dolegało, więc pomyślałem, że może to już ten moment. Kiedy wynik jest ujemny, następnego dnia pobiera się wymaz ponownie. Jeśli następnego dnia wynik również wyjdzie negatywny, jesteś uznawany za osobę zdrową. Naprawdę się ucieszyłem, ale lekarka nieco gasiła moją radość, przypominając, że bardzo często zdarza się, że ten drugi wynik jest pozytywny. Potwierdzałem, że to rozumiem oraz że się nie nastawiam jakoś bardzo, ale się cieszyłem, dostrzegając światełko w tunelu. Takie też było zdjęcie, które zamieściłem tego dnia w stories na Instagramie. Wcześniej jednak zadzwoniłem, do najbliższych żeby pochwalić się, że zmierzamy w dobrym kierunku.

Sobota 18 lipca, godziny poranne. Z niecierpliwością czekam na pobranie kolejnego wymazu. To nie tak, że jestem jakimś masochistą i lubię takie doznania, bo wprowadzanie kilkunastocentymetrowego patyczka przez nos jest mega nieprzyjemne, ale wiem że może mnie uwolnić z więzienia w jakim przebywam, a przynajmniej tak czuję. Około godziny 9 pielęgniarka pobiera wymaz. Mam wrażenie, że jakoś delikatnie i krótko. Może za płytko? Może jednak mam małe skrzywienie po poprzednim razie. Gwarantuję jednak, że te odczucia naprawdę zależą od osoby, która to robi. Czasem boli bardzo i długo, czasem przez chwilę. U mnie natychmiast pojawiają się łzy w oczach i odruch kaszlu.

Przed południem odwiedza mnie lekarka, która pełni dyżur i pyta:

Czy chciałby pan wyjść dzisiaj do domu, gdyby wynik okazał się jednak negatywny?

Z radością odpowiadam, że tak. Bardzo.

Przez cały dzień nie mogę się na niczym skupić. Moje myśli krążą tylko wokół tego czy to się dzisiaj zakończy. Oczywiście cały czas próbuję pielęgnować nastawienie, że jednak wynik będzie pozytywny i zostanę w szpitalu jeszcze jakiś czas.

O godzinie 17 w mojej sali odwiedza mnie lekarka. Uchyla drzwi. Jest tylko w maseczce. Bez całego skafandra. W mojej głowie w ułamku sekundy pojawia się odpowiedź, dlaczego przychodzi do mnie bez odzieży ochronnej. Słyszę informację, że jestem zdrowy. Wynik jest negatywny. Mogę wychodzić do domu. Potrzeba tylko dokończyć formalności, mam podpisać parę dokumentów i mogę. Moja radość jest ogromna. Przerywam oglądanie ostatniego odcinka Dark 30 minut przed końcem. Czuję przesyt szczęścia. Nie mogę ogarnąć tego wszystkiego myślami. Muszę się tym podzielić. Dzwonię do Sary, mojej mamy, teściowej, cioci, przyjaciół. Nagrywam stories na instagram, że wychodzę. Przed wyjściem z sali, dostaję nową maseczkę, z którą dumnie paraduje po szpitalnym korytarzu. Dezynfekuję ręce, płynem zamocowanym na ścianie chyba co 4 metry. Rozmawiam z pielęgniarkami na dyżurce, dziękuje za opiekę. Żegnam się i wychodzę. Jestem naprawdę szczęśliwy. Odzyskałem wolność i już niedługo spotkam się z najbliższymi. Nie do końca dociera do mnie, że to już koniec.

’Pan nie zaraża, ale i tak pana zamkniemy’

Do pełni szczęścia brakowało mi tylko Sary i dzieci, ale ponieważ przebywały na wyjeździe kilkaset kilometrów od domu i miały wrócić następnego dnia, byłem zmuszony czekać na to spotkanie. Od początku pandemii byłem bardzo uważny, ostrożny, często myłem ręce, nie przebywałem w skupiskach ludzi, zawsze nosiłem maseczkę, dezynfekowałem powierzchnie. Dlatego gdy po wyjściu ze szpitala pojechałem do babci odebrać klucze od mieszkania to miałem zasłonięte usta i nos, nie dotykałem klamek, a dzwonek wcisnąłem używając łokcia. Pojechałem sobie do sklepu na drobne zakupy. Odwiedziłem na chwilę teściów, cały czas jednak zachowując ostrożność. Fajnie było sobie pojeździć tak po prostu samochodem. Na szczęście cała moja przezorność i zachowywanie dystansu zaowocowały. Przynajmniej pomogły uniknąć strasznych konsekwencji w postaci kolejnej kwarantanny dla najbliższych. Ale o tym za chwilę.

Nie pamiętam, która to była godzina. Chyba po 21. Dostaję telefon od cioci, która miała mnie wpisać w niedziele na listę ozdrowieńców. Odbieram bez zawahania. (Tak, ona pracuje w sanepidzie i zajmuje się tymi tematami)

– Słuchaj Edwin, u Ciebie na naszym zestawieniu jest plus.

– Musiał się ktoś pomylić, przecież ja mam napisane, na wypisie, że minus. W szpitalu wyniki były najpierw, pewnie ktoś pomylił się na zestawieniu jak coś przepisywał.

Odpowiadam pewnie, jednak w środku czuję niepokój. Mają skontaktować się z laboratorium i wyjaśnić sprawę. Przesyłam jej skan moich wyników.

moje dwa kolejne wyniki na podstawie których wypisano mnie ze szpitala i uznano za zdrwowego

Dzwonię do Sary, te chwile niepewności są straszne. Bardzo to przeżywamy. Czy w takich kwestiach można popełniać takie błędy? Podczas rozmowy tłumaczymy sobie, że najpierw szpital miał wyniki więc są dobre, a musieli się pomylić gdy przesyłali je do sanepidu.

– Edwin, wyjaśniło się. Ktoś musiał się pomylić. Dostaliśmy wynik tego twojego konkretnego wymazu i był wynik ujemny

– Super, bardzo się Ciesze, chociaż zegarek mi pokazywał tętno prawie 120, ale dobrze, że się wyjaśniło.

Szczęśliwy dzwonie do Sary żeby przekazać jej super wieści. Jest dobrze. Rozmawiamy o jutrzejszym spotkaniu, o tym co zrobimy, gdzie pojedziemy itd. Sara jest zmęczona po całym dniu i ten stres też ją mocno wyeksploatował. Idzie spać. Jest koło 22.

Ja zaczynam się szykować do snu, ale emocje nadal są we mnie dość silne. Gdy zaczynam się uspokajać znowu dzwoni telefon. Sanepid.

– Edwin, z tym wynikiem jest coś nie tak. Laboratorium skontaktowało się z nami i mówią, że muszą to wyjaśnić.

Czuję jak serce znowu zaczyna bić jak szalone. Krew zaczyna krążyć coraz szybciej. Robi mi się gorąco. Tętno 120 uderzeń na minutę.

– Ale, że jak. O co chodzi. Przecież dostaliście wynik mojego testu. Co może być nie tak.

– Nie wiem, muszą to sprawdzić.

– Ale ile to potrwa? Oni pracują całą dobę? Czy już nie pracują?

– Laboratorium pracuje całodobowo. Mówią, że coś jest nie tak. Spróbuj zasnąć, jutro się wyjaśni.

– Teraz to jest niemożliwe, żebym zasnął. Ja mam tętno 120 i bardzo mnie to stresuje.

Najgorszą myślą w tym momencie było to, że to jeszcze nie koniec. Że nadal nie będziemy mogli być razem całą rodziną. Ale może to jakiś błąd i zaraz wszystko się wyjaśni. Nie chcę budzić Sary, ale nie wiem co robić. Gdzie ona zamieszka z dziećmi gdy ja jestem w domu? Jak sobie poradzimy w firmie? A co jeśli uznają, że mój kontakt z teściami był wystarczający, żeby ich znowu zamknąć na kwarantannę? Przecież teściu pracuje u nas, nie możemy sobie pozwolić na kolejne zamknięcie firmy, nie w tym okresie. Mniej więcej w ciągu godziny, otrzymuję kolejny telefon:

– Edwin, dostaliśmy wynik twojego badania i wynik jest dodatni.

– Przecież już dostaliście wynik mojego badania i był ujemny.

– Ale dostaliśmy drugi i na tym jest wynik dodatni. Nie wiem o co tu chodzi. My uważaliśmy, laboratorium w Biegańskim za jedno z najlepszych.

Czuję jak wszystko się zaczyna rozpadać. Jestem załamany. Jestem z tym sam. Nie chce budzić Sary, ale nie potrafię sobie poradzić z natłokiem myśli, które piętrzą się w mojej głowie. Nie potrafię znaleźć odpowiedzi na pytania, które cały czas sobie zadaję. Co teraz? Już trzy tygodnie rozłąki, bez rodziny, bez bliskich. I teraz dalej?

Postanawiam zadzwoń do Sary. Wiem, że to będzie dla niej trudne. Ale muszę wiedzieć co robić, bo rozważam również powrót do szpitala, izolacje w mieszkaniu przyjaciela w innym mieście. Sara reaguje jak się spodziewałem. Jest płacz. Budzi się Maja i pyta co się stało. Gdy dowiaduje się, o co chodzi, ciężko ją uspokoić. Dzieci się bardzo nastawiły na to spotkanie, na to, że będzie już normalnie. Mimo trudnej sytuacji ustalamy jakiś plan działania. Wiem, że teraz będzie trudno zasnąć nam obojgu. Ale ta rozmowa naprawdę mi pomogła. Znaleźliśmy jakieś rozwiązanie. Sara z trudem zasypia. Ale może niech ona sama opisze swoje przemyślenia.

SARA

W nocy obudził mnie telefon. Edwin był już w domu, ale okazało się, że jednak miał pozytywny wynik. Kto nawalił? Nie mam pojęcia. Został normalnie wypisany ze szpitala. Czy to był błąd, na linii laboratorium – szpital, laboratorium – sanepid nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiemy, ale śmierdzi to mocno. Albo ktoś potem gmerał w wynikach, albo mają totalny bałagan i wypuścili w teorii jeszcze chorą osobę.

Co to oznaczało dla nas? Trzy opcje do wyboru: albo Edwin wraca do szpitala, albo gdy wrócę z dziećmi do domu trafiamy na kwarantannę, albo się wyprowadzam. Znów nie wiadomo, jak długo to będzie trwało, tydzień najmniej ale z takim bałaganem to równie dobrze może być to kolejny miesiąc. Kolejne dni, gdy dzieci są bez ojca. Kolejne dni „na wygnaniu”…A wiecie co jest najlepsze? Nawet jeśli Edwin wyjdzie i zostanie wpisany jako ozdrowieniec, to i tak z powrotem trafi na kwarantannę, jeśli jakiś chory/podejrzany powie, że miał z nim kontakt. Niech ktoś nas wyloguje z tego Matrixa…

EDWIN

Dochodzi północ, ale mną cały czas targają emocje. Naprawdę nie wiem co o tym myśleć. Wolałbym, żeby wynik wyszedł dodatni i ja musiałbym czekać na ponowne wymazy. Nie potrafię opanować emocji. Muszę wyjść. Robię sobie spacer. Na ulicach pustki. Po 3 tygodniach zamknięcia w małym pokoju dobrze mi to robi. Wracam do domu i próbuje zasnąć, jednak nie jestem w stanie od razu. Padam około 2:30.

Następnego dnia budzę się już koło 6:30. Jest niedziela, ale zazwyczaj o tej godzinie zaczynam dzień. Przez chwilę mam nadzieję, że to co się wydarzyło, to tylko zły sen. Jednak gdy uświadamiam sobie, że to wszystko miało miejsce, lawina emocji wraca. Krótko rozmawiam z Sarą. Ona informuje mnie, że też obudziła się z taką nadzieją. Ustalamy dalsze szczegóły, jak to wszystko zorganizujemy. Przekonuje mnie, żebym jednak został w domu, a ona się o mnie zatroszczy na tyle ile to możliwe.

– Dzień dobry, dzwonię ze szpitala Biegańskiego z oddziału zakaźnego. Muszę pana bardzo przeprosić, ale ten wczorajszy wymaz był jednak pozytywny. Nie wiem, ktoś popełnił błąd. My na oddziale dostaliśmy z laboratorium informacje, że wynik jest ujemny i na tej podstawie pana wypisaliśmy ze szpitala. Nie musi pan wracać do nas na oddział. Niestety w związku z tym, musi pan być dalej w izolacji no i pana rodzina również. My uważamy, że pan nie zaraża, ale sanepid tego nie uznaje i dlatego zostanie pan skierowany na izolację, aż do ponownego uzyskania dwóch negatywnych wyników”

– Na szczęście nie miałem kontaktów z rodziną, bo żona i dzieci są na wyjeździe. Ale ja nie siedziałem w szpitalu dlatego, że lubię szpital. Ja tam byłem dlatego, że ja nie miałem gdzie odbywać tej izolacji.

– No jest taka możliwość, żeby pan wrócił do szpitala.

– Zostanę w domu, najwyżej, żona z dziećmi pójdzie spać pod most, albo w samochodzie będzie spała.

– Sanepid się z panem skontaktuje i przekaże decyzje oraz ustali szczegóły.

Tak też się stało. Po niedługim czasie dostaje mailem decyzję po poddaniu mnie izolacji.


Proszą o potwierdzenie jej odebrania, więc odpisuję na maila i zostaję zamknięty w domu. Do kiedy? Do dnia uzyskania dwóch ujemnych wyników testu. Standardowo, powinienem czekać 7 dni na kolejny wymaz, jednak sanepid w obliczu mojej historii się „ugina” i zleca wymaz na najbliższy czwartek -23 lipca i tak zespół wyrazowy będzie u mojej sąsiadki, więc załatwią to za jednym zamachem.

Niedziela mija z bardzo złym nastrojem. Prawie nieprzespana noc, łzy bezsilności. Czuje się fatalnie, przede wszystkim, pod względem psychicznym. Niestety czuję jednocześnie, że coś zaczyna się niedobrego dziać z moim organizmem również pod względem zdrowotnym. Poniedziałek to dzień, w którym czuję się kiepsko. Jestem przeziębiony. Zapalenia gardła, katar, suchy kaszel. We wtorek jest trochę lepiej, więc wracam do moich „treningów” i staram się trochę więcej pochodzić po mieszkaniu i dobijam do 10 km. Spędzam ten wieczór przed komputerem. Późno kładę się spać. Wszystko odbija się na moim stanie zdanie kolejnego dnia. Fatalne samopoczucie. Bardzo silny ból gardła. Nie bolało mnie ono tak bardzo od początku mojej choroby. Myślę sobie, że COVID-19 powrócił. Nie nastawiam się na negatywny wynik testu. Myślę, że izolacja potrwa dłużej. Sara jednak mnie uspokaja i mówi, że mam osłabiony organizm i mogłem po prostu złapać kolejną infekcję. Nie do końca jednak jestem w stanie zaakceptować taki scenariusz, dlatego następnego dnia do wymazu podchodzę bardzo zrezygnowany. Moje zaskoczenie jest jednak przeogromne, gdy w piątek Sanepid informuje mnie o ujemnym wyniku. Znowu pojawia się iskierka nadziei, że to wszystko może się skończyć już w ten weekend.

Jak wygląda pobieranie wymazu na obecność SARS-COV-2?

Na sobotę (25 lipca) zaplanowano kolejny wymaz. Staram nie nastawiać się, na kolejny wynik ujemny, bo wiem jak się czuję. Jednak głęboko w środku bardzo chcę, żeby to wszystko się skończyło, żebym mógł przytulić żonę, dzieci, wyjść na spacer, zobaczyć rodzinę. Ponieważ jestem w izolacji, nie mogę wyjść z domu do punktu „drive through” zlokalizowanego około 200 m od mojego mieszkania. Musi odwiedzić mnie specjalny zespół wymazowy, ubrany w odpowiedni strój zabezpieczający, okulary i maseczkę. Jestem generalnie zadowolony ze sposobu w jaki pobierano mi wymaz, bo nie był on bolesny ani szczególnie nieprzyjemny. Zarówno pierwszy jak i drugi wymaz pobrany był nad wyraz dokładnie. Pani wprowadziła patyczek zakończony taką „gąbeczką” głęboko do mojego gardła i zataczała nim kółka niejako czyszcząc moje gardło. Następnie ten sam patyczek, wprowadziła do przedsionka nosa – najpierw do jednej dziurki, potem do drugiej. Nie było to bardzo głęboko – 3 może 4 cm. Był malutki dyskomfort, ale w porównaniu z wymazami w szpitalu, było naprawdę ok. Tam patyczek był wprowadzany do nosogardzieli na głębokość 10-15 cm. Czyli wprowadzają go do gardła przez nos. To badanie jest nieprzyjemne. Czujesz szczypanie, swędzenie. Masz odruch kaszlu. Ja automatycznie miałem łzy w oczach.

Dzisiaj, gdy kończę ten wpis, jest niedziela – 26 lipca. Rano byliśmy bardzo zestresowani, oczekując na wynik. Od tego zależało wiele. Bo jeśli wynik będzie ujemny – żona i dzieci wrócą do mnie. Będziemy znowu razem. Było około godziny 11, gdy przyjechała Sara z dziećmi i przywiozła mi sałatkę na obiad. Nasze spotkania przez ten tydzień wyglądały mniej więcej tak, że za drzwiami wejściowymi na klatce ustawiliśmy krzesło, na którym siadała sobie żona lub dzieci gdy mnie odwiedzali. Ja natomiast siadałem na przeciwko w odległości około 4 metrów. I tak spotykaliśmy się raz lub dwa razy dziennie. Na szczęście, na naszym piętrze jest tylko nasze mieszkanie, więc nikomu nie musieliśmy przeszkadzać. Nasza radość była przeogromna, gdy w czasie naszego spotkania zadzwonił telefon z Sanepidu z informacją o tym, że drugi wynik również jest ujemny. Jestem wolny. Znowu. Jesteśmy razem – ja, Sara, Maja i Lea.

W planach mam jeszcze napisanie tutaj jednego wpisu, w którym pojawi się przebieg mojej choroby, jakie miałem objawy, jak doszło do zarażenia. Więc zaobserwujcie profil Sary na instagramie – to nie przegapicie tego wpisu. Sara: https://www.instagram.com/sara_pisze/
Edwin: https://www.instagram.com/guru_reklamy/

EPILOG 1

W całym tym wpisie brakuje wyjaśnienia o co chodzi z tytułem. Śpieszymy zatem z wyjaśnieniem. Jeśli znasz nas od jakiegoś czasu – np. z instagrama, albo z naszego kanału na Youtube https://www.youtube.com/Swiatusy to pewnie wiesz, że wychowaliśmy się w sekcie, ale odeszliśmy z niej w dorosłym życiu. Staramy się pomagać ludziom przybliżyć organizację do której należeliśmy i przestrzegać przed jej niebezpiecznymi praktykami i manipulacją, którą stosuje. Ma to oczywiście swoje konsekwencje, ponieważ osoby z naszej przeszłości nie darzą nas – mówiąc naprawdę delikatnie – sympatią. Oczywiście zerwali z nami kontakt, ale mamy kontakt z osobami, z którymi oni maja kontakt np. są to członkowie ich rodzin. W ten sposób docierają do nas różne informacje i opinie na nasz temat. Jedna z takich opinii była naprawdę szokująca:

„Edwin nie jest chory, a to całe zamieszanie ze szpitalem to ściema dla rozgłosu. Widziałam go ostatnio na mieście. Wcale nie jest w szpitalu”.

Jeśli zapoznałaś się z powyższą historią, to wiesz dlaczego mogłaś mnie „widzieć na mieście”. Może zanim drugi raz zaczniesz szerzyć takie pomówienia, zastanowisz się nad tym co musieliśmy czuć przez tę sytuację? Może pomyślisz, co musi przeżywać rozdzielona rodzina i nie zadasz bólu takimi słowami?

EPILOG 2

Zamieszanie z moimi wynikami jest sprawą, która nie powinna mieć miejsca. Jeżeli mój drugi wynik był dodatni, to dlaczego zostałem wypuszczony ze szpitala? To nie jest drobny błąd. Ten błąd mógł kosztować moich bliskich zdrowie, życie czy w najlepszym wypadku wyciąć im dwa tygodnie z życiorysu, gdyby zostali skierowani na kwarantannę. To nie jest sytuacja, w której ktoś może po prostu powiedzieć: „Przepraszamy, ale ktoś się pomylił”. Weryfikacja poprawności wyników powinna wyłapać taki błąd. Nie winię lekarzy, bo działali na podstawie dostarczonych wyników. Ale praca laboratorium stawia pod znakiem zapytania rzetelność przeprowadzanych testów. Zwróćcie jednak uwagę, że zapalenie gardła nie zafałszowało wyniku przeprowadzonych testów. Dwa ujemne wyniki podczas infekcji.

Wielu pisało do mnie, że szpital chciał się pozbyć pacjenta i dlatego zrobiono taki numer. To by wykluczało się z możliwością powrotu do szpitala. Mam swoją teorie. W szpitalu kilkakrotnie pobierano mi wymaz. Ostatni z wymazów wg. mnie nie był pobrany prawidłowo. Wydaje mi się, że wymazówka został włożona zbyt płytko oraz dość szybko została wyjęta. Laboratorium otrzymało próbkę z nieodpowiednią ilością wymazu, słabej jakości. Przeprowadzono test, który nie wykazał obecności wirusa. Po wątpliwościach ze strony sanepidu, gdy ktoś zainteresował się konkretnie tym testem, przyjrzano się próbce i stwierdzono, że jest nieprawidłowa. Szpital, żeby mieć spokój i nie mieć zamieszania, przerzucił sprawę na sanepid, przecież pacjent może wyjść z dodatnim wynikiem. Nie będziemy „ściągać” gościa do szpitala ponownie i go od nowa badać. Niech sanepid się martwi.

Nie wiem czy kiedyś dowiem się co naprawdę mogło się wydarzyć. Może ktoś z was ma więcej doświadczenia i wiedzy w tym temacie i podpowie co można by zrobić, żeby sprawa się wyjaśniła. Póki co, pozostaje w sferze domysłów.

Możecie napisać w komentarzach, co wy na ten temat sądzicie.

Categories: Lifestyle

Sara

Na co dzień szczęśliwa żona i mama Mai i Lei, które są uczestniczkami wielu wydarzeń z tej strony. Zawodowo spełnia się jako account manager i copywriter. Na swoim blogu uchyla wam rąbka tajemnicy swojego prywatnego życia oraz dzieli się tym co powinno was zainteresować.

Otrzymuj powiadomienia o komentarzach w tym poście
Powiadom o
guest
52 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
52
0
Przejdź do komentarzy i proszę zostaw swój.x