Czy będziemy obchodzić Wielkanoc?
Na początku marca jedna z czytelniczek zapytała mnie, czy planujemy obchodzić Wielkanoc w tym roku. Odpisałam jej, chociaż akurat w naszym wypadku trudno dać jednoznaczną odpowiedź: zwykłe tak, nie lub nie wiem nie wystarczy. Już wiem z czym mi tu zaraz wyskoczycie: jaki jest twój problem, dziewczyno? Ogarnij się, bierz jajka, koszyczek i…No, właśnie. I co?
Ci, którzy są z nami dłużej pewnie domyślają się, o co chodzi, ale dla reszty krótkie przypomnienie. Mój mąż i ja wychowaliśmy się w rodzinie świadków Jehowy i odeszliśmy z tej grupy w kwietniu 2018. Całą moją, a właściwie naszą historię przeczytacie w tym wpisie. Mówiąc wprost: nigdy nie obchodziliśmy Wielkanocy. Serio. Nigdy. Nie było malowania pisanek, nie było lania się wodą w Śmigus Dyngus. Ba, dosłownie musiałam sprawdzić w Internecie jak się przygotowuje jajka do pisanek, bo nikt mnie tego nie nauczył. Nie tylko nie mamy listy tradycyjnych, rodzinnych Wielkanocnych potraw, które mogłabym przygotować (chwała Zajączkowi za Ciocię, która zawsze podrzucała nam mazurek – przynajmniej wiem, jak to smakuje! A smakuje wybornie!). Nie wiem, jaki jest harmonogram świętowania. Owszem, kojarzę, że chodzi się święcić koszyczek i że jest coś takiego jak świąteczne śniadanie, ale to by było na tyle. My po prostu nie mamy pojęcia o co w tych świętach chodzi. Sprawy nie ułatwia to, że odcięliśmy się od instytucji religii, a w mojej głowie Wielkanoc jest jednak znacznie mocniej osadzona w kulturze katolickiej niż Boże Narodzenie.
No właśnie, nawet dla świadków Jehowy marzec i kwiecień to okres szczególnej aktywności. W tym czasie wypada jedyne obchodzone przez nich święto, czyli Pamiątka śmierci Jezusa Chrystusa. Chociaż słowo święto jest aktualnie moim zdaniem mocno przesadzone, toż to uroczystość raczej. W innych kulturach święta wiążą się z radością, czasem spędzanym z rodziną, dobrym jedzeniem, czasem śpiewem, a tu, no cóż. Przez jakieś 3 tygodnie wcześniej mieliśmy się wysilać w czasie głoszenia, tak żeby każdy mieszkaniec terenu naszego zboru otrzymał zaproszenie na Pamiątkę – pewnie kojarzycie takie akcje, gdy to do was dwójka ludzi właśnie zapukała w sobotni poranek. Z tej okazji niektóre zbory urządzały istne maratony służby – chodziło się przez kilka godzin w zimnie i wietrze oraz pukało do drzwi, ale potem można było zjeść całą grupą obiad na sali królestwa. Taki bonus. Dodatkowo obowiązywał specjalny program czytania Biblii przed tym dniem. Sama Pamiątka, no cóż, z całym szacunkiem było to po prostu wysłuchanie przemówienia i wracamy do domu. Jeśli ktoś się zastanawia dlaczego teraz z takim namaszczeniem celebruję różne okazje, to właśnie dlatego, że tych okazji do tej pory mi brakowało.
Z organizacji odeszliśmy tuż przed Wielkanocą w tamtym roku i szczerze mówiąc nie mieliśmy nawet głowy do zastanawiania się, co robić w nadchodzące wolne dni. Przez ostatnie miesiące dopiero uczyliśmy się otwierać na ludzi i ich zwyczaje, chociaż wciąż nie potrafię sama zainicjować stuknięcia się kieliszkami, to już bez problemu śpiewam „sto lat”. W grudniu mieliśmy nasze pierwsze oficjalne Boże Narodzenie, którego nie mogłam się doczekać. I to jest w sumie ciekawe, bo przecież Wigilii też nigdy nie obchodziłam, ale mój stosunek do tych dni był zupełnie inny! Przypuszczam, że wynika to z tego, że jednak Boże Narodzenie, a właściwie zjawisko jakim jest Christmas jest jednak czymś, czego religijne ramy nie są w stanie utrzymać. (O naszym Bożym Narodzeniu).
Z Wielkanocą sprawa jest jednak inna. Jasne, korzenie wielu zwyczajów też są pogańskie i jak pewnie każdy świadek dobrze o tym wiem, bo przecież musieliśmy jakoś ludzi zbyć, gdy pytali dlaczego nie obchodzimy tych świąt. Pod skórą czuję jednak, że to czas przeznaczony bardziej dla Katolików niż np. ateistów.
Czyli tak: pod względem duchowym Wielkanocy nie czujemy. Nie mogę trollować hejterów tym, że jestem Słowianką, bo Jare Gody przypadają na Równonoc Wiosenną, a Wielkanoc rządzi się chyba trochę inną pełnią niż reszta Ziemi 😉 Nie znamy też zwyczajów, więc cokolwiek byśmy robili, będzie nam się to wydawać sztuczne. Spora część rodziny nie obchodzi tych świąt, a z tymi którzy je obchodzą zazwyczaj spotykamy się w poniedziałek, czyli gdy już większość (znanych mi) obrzędów została odbębniona. Kulinarnie też mi trudniej to ugryźć niż w grudniu. Nie jemy mięsa, więc nie podam szynki czy białej kiełbasy. Jeszcze jakiś czas temu byliśmy na diecie wegańskiej, więc do tego odpadłyby jajka – teraz je jemy, chociaż i tak zastanawia mnie sens tworzenia pisanek. I co lepsze: zabieranie kurom jajek czy kupowanie sztucznych, plastikowych lub styropianowych tworów do malowania? Chyba jednak to pierwsze, bo skorupki przynajmniej nie zostaną z nami na kolejne pięćset lat i można kupić jajka z dobrych źródeł. Czyli, że co? Robimy zapasy w lodówce i przy Netflixie pochłaniamy cały mazurek od cioci przez weekend?
No, chyba jednak nie do końca. Bo chociaż pewnie będę przez całe życie szła z odpowiednią łatką, to moje córki nie muszą. I jeśli chcą szukać jajek w ogrodzie i je malować, to spoko – nie mam z tym problemu. Nawet w tym roku sama odwalę mazurka i może jakiś żurek machnę, a co! Na pewno nie będą to szczególnie huczne obchody, ale w końcu od czegoś trzeba zacząć, prawda?