Rok na wolności.

Published by Sara on

Tuż przed moim odejściem od Świadków Jehowy czytałam dużo opracowań specjalistów na temat wpływu odejścia z sekty na zdrowie emocjonalne byłego członka takiej grupy. Często powtarzał się motyw żałoby i porównywano ten moment do utraty kogoś bliskiego. Z perspektywy czasu widzę, że faktycznie potrzebowałam prawie roku na poukładanie sobie pewnych spraw w głowie i pozwolenia sobie na przeżywanie innych. I tu od razu wam powiem, że mam na myśli raczej symboliczne 12 miesięcy, bo nie umiem powiedzieć, czy ten proces zakończył się po 9 miesiącach czy może 10 miesiącach, 2 tygodniach i 3 dniach. W moim przypadku pierwsze pół roku zdecydowanie było osadzone w tematach około świadkowskich, co zresztą widać było w podejmowanych tematach na blogu.

Gdy opublikowałam swoją historię (możecie przeczytać ją tutaj: Wolność to stan umysłu? ), a potem na Wirtualnej Polsce został zamieszczony materiał ze mną, zalała mnie fala wiadomości. Zdecydowana większość była pełna wsparcia, ale te 10% hejtu potrafiło mi zepsuć cały pozytywny odzew. Nie mówię tu nawet o oderwanych z realnego życia komentarzach typu: „zginiesz w Armagedonie” czy „opętały cię demony”. Niektórzy pisali mi, że będę samotna, że teraz pławię się w byciu celebrytką, a zobaczę jak będzie, za jakiś czas, gdy już media o mnie zapomną. Że mąż mnie zostawi. Że moi znajomi będą uprawiać seks oralny ( to był hit i szczerze mówiąc tego im życzę). Asystent Google niedawno mi przypomniał jeden z takich komentarzy, według którego odeszłam ze zboru, bo zdradzałam męża. Teraz się z Edwinem uśmialiśmy z tego, ale wtedy to była mocna szpila, bo te zarzuty były tak bardzo wbrew temu kim jestem i jakie wartości reprezentuję. Osoby, które znają mnie faktycznie wiedzą, że raczej jestem za bardzo wpatrzona w mojego męża 😉 Smutne jest jednak to, jak działa nasze społeczeństwo: gdy chcesz zdyskredytować kobietę, sugerujesz, że jest niewierna. Jakoś nie widzę by ten sam zabieg stosowano w kierunku mężczyzn.

Gdy chcesz podważyć wiarygodność kobiety, sugerujesz jej zdradę męża lub puszczanie się (w zależności od stanu cywilnego).

Dlatego kwiecień i maj były najtrudniejsze. Z jednej strony ogromne zainteresowanie i masa wiadomości, z drugiej hejt, z którym sobie nie radziłam. Nie żałuję jednak tego czasu, bo nauczyłam się kilka ważnych rzeczy. Po pierwsze, zwyczajnie stwardniała mi dupa i chociaż nadal mam raczej skłonności do bycia ciepłą kluchą, która pozwala ludziom na robienie ze sobą, co chcą, to jednak coraz częściej potrafię powiedzieć „nie” i nawet czasem udaje mi się nie przejmować ich opiniami. Troszkę zmieniły mi się priorytety. Kiedyś, jako świadek, byłam gotowa ustępować we wszystkim każdemu byleby tylko druga strona była zadowolona. Kogoś zgorszył mój wpis na blogu (napisałam, że mam romans z Warszawą) – no to usuwamy tekst ze strony. Ktoś coś ode mnie chce? Rzucam wszystko i zapieprzam. Dzisiaj jest inaczej. Odcinam się od tego, czego nie chcę słuchać i czym nie chcę sobie zaprzątać myśli. I tak jak rozumiem, że niektórzy blokują moje wpisy, bo a) nie interesują ich, b) wywołują bolesne wspomnienia, tak ja blokuję osoby szerzące homofobiczne lub nacjonalistyczne poglądy. Dlatego wiem, że dla niektórych kolegów ex-świadków będą zakłamaną zołzą, ponieważ czytam Pottera i śmieszą mnie płaskoziemcy. Sorry, ale nie będę takim odstępcą, jakim chcieliście, żebym była. Po trzecie, nie chce mi się już walczyć z wiatrakami. Przez całe dotychczasowe życie rozliczano mnie ile godzin spędziłam na przekonywaniu i nagabywaniu ludzi do swojego światopoglądu. Powiedziałam sobie dość. Mam swój cyrk i swoje małpki, o które muszę zadbać. Raczej się nie udzielam w wojenkach internetowych. A jak mi coś wpada na moje podwórko (tablica na Facebooku), to nie boję się blokować albo nawet w skrajnych przypadkach usuwać ze znajomych (rzecz się tyczy osób znanych tylko z internetu).

Dużo nauczyłam się też o mediach. Nigdy nie ciągnęło mnie do telewizji i nadal nie ciągnie, ale cieszę się, że mam ze sobą to doświadczenie. Pokonałam swoje własne lęki i nabrałam też trochę dystansu do tego światka.

Czy jesteśmy samotni?

A jak to jest z tą przyjaźnią? Czy faktycznie jesteśmy samotni? Czas pokazał, że w tym naszym odejściu udało nam się spaść na cztery łapy. Zanim oficjalnie odcięłam się od zboru zbudowałam sobie amortyzującą poduszkę bezpieczeństwa: odnowiłam relację z koleżankami ze szkoły, przestaliśmy unikać spotkań z nieświadkowską rodziną, zapisałam się na zajęcia taneczne, które dały mi poczucie przynależności do grupy i wypełniły czas. Na szczęście niektóre osoby ze zboru zdecydowały się wciąż utrzymywać z nami relacje, a inne oficjalnie odeszły (jak mój brat). Oczywiście są osoby, za którymi bardzo tęsknimy. Staramy się o tym nie myśleć, ale wciąż mamy nadzieję, że kiedyś znów będziemy mogli usiąść przy jednym stole. Ostatecznie sama przez ponad 20 lat nie miałam kontaktu z własną ciocią i potrafiliśmy wychodzić z odwiedzin u rodziny, gdy pojawiała się wykluczona kuzynka mojego męża (swoją drogą świetna babka!). Rozumiemy więc dobrze, co kieruje takim zachowaniem i mamy nadzieję, że kiedyś zmieni się ono na lepsze. Gdyby jednak przypadkiem ktoś z rodziny to czytał, to zapewniamy, że nie będziemy próbować nikogo nawracać i poruszać tematów związanych z organizacją. Tęsknimy za rodziną, która jest dla nas ważna, a nie za głoszeniem innym 🙂

Bywały momenty, że czuliśmy się faktycznie samotni. I gdzieś w serduszku żywiej zabiło, gdy słyszeliśmy, że dawny przyjaciel miał operację lub przyjaciółka spodziewa się dziecka. Jednak nasze towarzystwo nie było pożądane więc trzeba było się pogodzić z sytuacją. Ze smutkiem zakładam, że gdyby nawet dawni znajomi także przestali być świadkami, to nie wiem, czy udałoby się nam odbudować te relacje. Mogłoby się okazać, i jest to nawet całkiem prawdopodobne, że łączyło nas tylko bycie w tej samej grupie – zwłaszcza, że poznaliśmy jak cudowne jest cieszenie się prawdziwą przyjaźnią, bezwarunkową. Zabawne jest to, że zawsze bałam się słowa „przyjaciel” i mówiłam, że ja to mam tylko koleżanki, a jedynie mój mąż jest moim przyjacielem. Odkąd nie jestem w zborze mam i przyjaciół i przyjaciółki. Mam osoby, przy których czuję się bezpiecznie i nie boję się zadzwonić lub napisać, gdy dopada mnie dół. Kojarzycie te wszystkie sitcomy o grupce przyjaciół typu Friends czy Jak poznałem waszą matkę? Dla mnie takie grupy były nieznanym zjawiskiem, a teraz to wreszcie rozumiem.

Zawieszenie broni?

Miałam cel. Chciałam pokazać, że można normalnie żyć po wyjściu z sekty. No i przyznaję: chciałam trochę utrzeć nosa tym świadkom, którzy twierdzili, że zaraz rzucę się w szał zdrad, alkoholu i narkotyków. Oto jestem. Ze swoim dość nudnym życiem, dwójką dzieci, pracą i wstawaniem rano. I dobrze mi w tej przeciętnej normalności. Pod wieloma względami temat świadków Jehowy jest dla mnie zamknięty. Nie śledzę z zapartym tchem newsów na ten temat. Jeśli coś udostępniam, to najczęściej dlatego, że ktoś mi coś wysłał. Nie analizujemy z Edwinem już dokładnie wszystkiego. To, że idziemy na urodziny powoli staje się dla nas normalnością. Jedynie od czasu do czasu, gdy nagle uderza we mnie takie uczucie spokojnego szczęścia i równowagi, myślę sobie jak to dobrze się stało, że odeszłam.

Nie chcę tu pisać, że już nigdy nie pojawi się na blogu żaden wpis o świadkach Jehowy. Skoro tyle lat spędziłam na zarzekaniu się, że jest jedna, jedyna słuszna droga życiowa, to teraz serio wolę unikać takiego stawiania sprawy i nie boję się powiedzieć „nie wiem” lub „może”. Nadal jestem gotowa udostępnić swoją przestrzeń w internecie, dla tych osób, które chcą podzielić się swoją historią. Zakładam też, że wciąż Strażnica będzie produkować treści wymagające skomentowania np. molestowanie dzieci lub to, że jeden z członków Ciała Kierowniczego kupuje alkohol, całkiem sporo alkoholu.Zdecydowanie jednak czuję, że przebolałam co miałam przeboleć i w pewien sposób zamknęłam drzwi. Jeśli jednak chcecie nas o coś zapytać – nie bójcie się! To nie jest dla nas temat tabu i mówienie o tym nie wywołuje złych wspomnień. No i wciąż mam przecież swoją książkę do napisania! Może jak odbiorę tę kasę, którą mi niby zapłacili za „wygadywanie bzdur”, to będę mogła przestać pracować i znajdę czas na jej pisanie.

Jeszcze na koniec mam dwie uwagi, dla osób które odchodzą z organizacji.

Masz prawo przeżywać wszystko w swoim tempie. Ktoś po 2 miesiącach powie, że się nie czuje eks świadkiem, a ty po pół roku wciąż będziesz wałkować ten temat w grupie wsparcia. To jest ok! Każdy z nas jest inny i w różnym stopniu był związany z organizacją. Dla wielu z nas był to cały świat, za który dosłownie byliśmy gotowi oddać życie.

Wyjdź do ludzi – najlepiej takich spoza organizacji. Zwłaszcza na początku grupy wsparcia mogą okazać się bardzo przydatne, gdy chcemy przegadać pewne tematy i nie mamy nikogo, do kogo moglibyśmy się odezwać. Można tam nawet znaleźć prawdziwych przyjaciół. Nie zamykaj się jednak tylko na eks świadków. Zwłaszcza, że najprawdopodobniej musisz sobie zaktualizować poglądy na pewne sprawy, a łatwo w takich miejscach trafić i dostać się pod wpływ gorliwych zapaleńców różnych szalonych teorii. Więc wiesz: obejrzyj sobie „Krótki film o prawdzie i fałszu” i stawiaj małe kroczki – nie musisz zaraz dołączać do innej grupy religijnej lub światopoglądowej. Daj sobie czas. I uwierz mi, chociaż może ci się wydawać inaczej, są na tym świecie jeszcze dobrzy ludzie. Nie każdy chce cię oszukać.

Buziaki, moje Pysie! Dziękuję wszystkim, którzy wspierali nas w tym trudnym okresie. Mam nadzieję, że będziecie czasem do nas zaglądać.


Sara

Na co dzień szczęśliwa żona i mama Mai i Lei, które są uczestniczkami wielu wydarzeń z tej strony. Zawodowo spełnia się jako account manager i copywriter. Na swoim blogu uchyla wam rąbka tajemnicy swojego prywatnego życia oraz dzieli się tym co powinno was zainteresować.

Otrzymuj powiadomienia o komentarzach w tym poście
Powiadom o
guest
30 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
30
0
Przejdź do komentarzy i proszę zostaw swój.x