Jak zacząć wstawać wcześnie rano – nauka dla wyjątkowo opornych
Nie cierpię wstawać rano. I to nie dlatego, że nie jestem typem skowronka, który z radością i szczebiotem biega od świtu – bo sową też nie jestem. Po 22 już ostro ziewam i marzę, żeby pójść do łóżka. Krótko mówiąc: ja po prostu kocham spać. Lubię moje łóżko i ogromną kołdrę i lubię te wszystkie przygody, które przeżywam w wyobraźni właśnie w czasie snu albo tuż przed zaśnięciem. Często z tego powodu kłóciłam się z Edwinem – gdy mój mąż rześko zaczynał dzień o 6, ja przeciągałam moment wstania jak najdłużej się dało. Jedna drzemka, druga, może nawet trzecia – przecież nie pozwolę, żeby tak małostkowa rzecz jak makijaż odebrała mi tych kilka cennych minut snu, prawda? Niestety, mój hedonizm musiał przegrać z rozsądkiem. Nadal nie lubię rano wstawać, ale długie, za długie spanie stało się dla mnie synoninem zjadania pizzy na kolację. Czy bym ją zjadła? No pewnie. Czy byłoby to dla mnie dobre i zdrowe? Ano właśnie, dlatego nie żrę codziennie fastfoodów i dlatego z bólem serca nauczyłam się wstawać wcześnie rano.
Jak zacząć wstawać wcześnie rano – nauka dla wyjątkowo opornych
Krok 1: znajdź swoją motywację
Gdybym była singielką zaczynającą pracę o 10, to pewnie mój poranek wyglądałby inaczej. Tak się jednak składa, że jestem mamą dzieci, które przed godziną 8 rano muszą być w szkole lub w przedszkolu, a ja powinnam być o tej porze w biurze i sprawdzać zamówienia w sklepie internetowym. Mogę przedłużać spanie i robiłam to bardzo długo, bo mam to szczęście, że nie muszę rano stać w korkach, ale dobijał mnie poranny bieg z przeszkodami. Dać jeść, jedną ubrać, drugą zagonić do zmiany ubrania, bo to które sobie wybrała niekoniecznie będzie wygodne do szkoły. I mówię tu tylko o dzieciach – nie było mowy o wypiciu w spokoju herbaty czy umalowaniu się. I chociaż nie mam problemu z nienoszeniem makijażu, to jednak fajnie mieć świadomość, że jeśli akurat dzisiejszego poranka chcę się umalować, to mam na to czas.
Nie będę wam wciskać kitu, że teraz, nasze poranki są idealne, tęczowe i całą czwórką kręcąc piruety radośnie wychodzimy z domu tuż po tym, jak zjedliśmy bezglutenową owsiankę z mango i całą rodzinę zaliczyliśmy kilka pozycji jogi i wspólną modlitwę. Heloł! Wciąż jestem mamą dwulatki, która potrafi urządzić awanture o to, że skarpetki są zielone, a nie żółte i wtedy warczę pod nosem i błagam o cierpliwość, ale przynajmniej jakoś dajemy radę.
Krok 2: małe kroczki nie są złe
Chyba każdy z nas miał taki moment w życiu, że nagle postanowiliśmy coś zmienić. Od jutra przechodzę na dietę! Rzucam palenie! Albo, jak to było w moim przypadku, zacznę wstawać godzinę wcześniej. No i powiedzcie, moje drogie skarby, jak wam to wyszło? Jak długo wytrzymaliście zanim machnęliście ręką na koktajl z jarmużem i sięgneliście po pączka albo poszliście z koleżanką na papieroska? Ja się przyznam, a co mi tam: nigdy nie udało mi się wstać godzinę wcześniej, żeby coś zrobić. Nie mówię tu o sytuacjach, w których nie miałam wyjścia. Gdy jeździliśmy na kongresy świadkóch Jehowy potrafiłam się zrywać o 5 rano, bo trzeba było naszykować jedzenie na cały dzień, ubrać siebie i dzieci i jeszcze dojechać do Łodzi. I robiłam to, bo musiałam. W liceum nieraz budziłam się o świcie, żeby uczyć się do sprawdzianu, do którego nie miałam już siły przysiąść wieczorem. W innych sytuacjach mogłam sobie jednak planować, że wstanę wcześniej i poćwiczę/ugotuję obiad/poprasuję – zawsze jednak kończyło się na wyłączeniu budzika i wstanie o zwykłej porze. Dopiero Edwin przekonał mnie, że potrzebuję małym kroczków. Tak małych, że praktycznie niezauważalnych.
Wstań 5 minut wcześniej. Co to jest te 5 minut? Niewiele, właściwie tego nie odczujesz. Po kilku dniach spróbuj przesunąć alarm o kolejne kilka minut. Tak się składa, że jestem chodzącą porażką dlatego nie zaczęłam od pięciu, a od 1 minuty. I tak, każdego poranka, mój budzik dzwonił o 1 minutę wcześniej niż dnia poprzedniego. Żałosne i słabe? Możliwe, ale po miesiącu wstawałam o pół godziny wcześniej. Teraz bez problemu budzę się tuż przed 6 rano, co kiedyś było dla mnie nie do pomyślenia.
Krok 3: idź odpowiednio wcześnie spać
To, że zaczęłam wcześnie wstawać, nie znaczy, że zaczęłam potrzebować mniej snu. Śmiałam się ostatnio do przyjaciółki, że z Edwinem jesteśmy totalni nudziarze, bo po 22 to ja już zazwyczaj grzecznie leżę w łóżeczku. Jeśli nie chcę nastepnego ranka zabijać ludzi wzrokiem, to po prostu muszę się wyspać. Nie twierdzę, że każdy tak ma – przykładowo mojemu mężowi odkąd pamiętam wystarczyło mniej snu niż mi. I o ile byłabym wstanie znieść jedną czy dwie zarwane noce, to nie potrafiłabym przetrwać w takim systemie dłużej.
Krok 4 – zacznij od słońca
No, teraz to wam idę naprawdę na łatwiznę. Gdybym napisała ten wpis z miesiąc temu, pewnie kazalibyście mi się puknąć w głowę. Po co wstawać rano, jak na zewntąrz ciemno, zimno i pizga smogiem. Wiosna jednak nieuchronnie nadchodzi i nawet jeśli wciąż może sypnąć śniegiem, to poranki są już jasne. Da się przeżyć! Dzięki światłu nasz mózg dostaje sygnał, że pora przystopować hormon snu, melatoninę. Dlatego właśnie śpimy przy całkowicie zasłoniętych oknach, a pierwsze co robię rano, to odsłaniam zasłony.
Krok 5: postaw na aktywność
Skoro udało ci się zmusić i otworzyć oczy, to warto by wykorzystać te kilka minut na coś przydatnego. I nie, skrolowanie Instagrama lub Facebook’a nie wnosi dobrych rzeczy do twojego życia. Obstawiam nawet, że prędzej da ci doła lub nawet depresję. (O tym dlaczego internety mogą cię zdołować). Ja rano lubię się porozciągać i wypić w spokoju gorącą herbatę, niektórzy czytają, inni idą pobiegać (kurdę, iść pobiegać to naprawdę dziwny zwrot w naszym języku). Masz dzięki temu siłę sprawczą i poczucie, że robisz coś fajnego ze swoim życiem – przeglądanie zdjęć Kryśki z wakacji raczej ci tego nie zapewni.