Migawki: Lody, starość i umieranie.
Kilkukrotnie spotkałam się z zachętą by przynajmniej raz dziennie zjeść wspólnie posiłek przy stole. Dzieci zaczynają rozmawiać z rodzicami i jakoś łatwiej jest ludziom otworzyć się w ten sposób. I coś w tym musi być. Przy dzisiejszym obiedzie Maja poruszyła bardzo poważne tematy, chociaż zaczęło się prozaicznie: od pogody.
-Mamo, a dlaczego jest mało śniegu?
-Bo nie spada nowy śnieg. No i robi się cieplej więc ten stary topnieje.
Za chwilę (przerwa na przełknięcie ziemniaka):
-A czy można jeść lód?
-Można – i po namyślę dodaję – ale tylko takie owocowe ze sklepu, albo jak mama zrobi. Z ziemi nie zjadamy.
-A Julka jadła…
-No to trudno.
-Czy ona umiera?
-Eeee-krztuszę się – mam nadzieję, że nie.
-A dlaczego umieramy?
W tym momencie mało co nie zemdlałam, ale to nie był koniec:
-A od czego się umiera?
-No…jak ktoś jest już stary ,to może umrzeć ze starości.
-A kto jest stary?
-No, jak myślisz, kto jest stary? – nie dam się wprowadzić na minę. Zresztą, niech się dzieli swoimi odczuciami.
-Dziadek. Dziadek Edek i dziadek Grzesiu też.
Biedni „starzy” dziadkowie przed 50! Pozdrowienia od wnuczki!