Gdzie się podziały tamte zimy?
W sobotę było 7 stopni na plusie a KoCórka znalazła stokrotkę. I chociaż do kalendarzowej zimy pozostał tydzień, to niestety myślę, że na winter wonderland nie mam co liczyć.
Pamiętam, gdy jako mała dziewczynka czekałam każdego roku na pierwszy śnieg. Ten cudowny moment, gdy z nieba zaczyna padać biały puch. Wyciągam wtedy rękę i łapię pojedyncze płatki śniegu – każdy jest inny i tak wspaniale piękny. Jako nastolatka wyobrażałam sobie, że pierwszy pocałunek wydarzy się właśnie wtedy…
Z kolegami z na przeciwka ślizgaliśmy się na drodze. Zdzieraliśmy podeszwy butów, doprowadzając tym samym nasze mamy do białej gorączki. Pamiętam bitwy na śnieżki do utraty tchu. Pamiętam końskie zaloty chłopaków i ich wrzucanie dziewczyn w wielkie zaspy i nacieranie śniegiem.
W lesie niedaleko mojego rodzinnego są górki z piasku. Każdego roku wypychaliśmy worki sianem i szliśmy zjeżdżać z górek. Pamiętam bałwany, które lepiłam z bratem. Pamiętam jak zasypało nam podwórko i nasz pies, pseudo – jamnik, przeskakiwał przez zaspy i tarzał się w śniegu.
W tamtym roku wybrałam się z KoCórką na sanki ze 3 razy. Nie udało nam się ulepić bałwana. 6 stycznia było ciepło, słonecznie i bezśnieżnie. Wiem, że zima to problemy – drogowcy znowu nie zdążą zadbać o drogi. Auta nie będą chciały odpalić. Dużo śniegu to ryzyko powodzi na wiosną. Wiem też, że zima w mieście jest z reguły szara i ciapowata. Ale wystarczy, że wsiądę w auto i pojadę do rodziców, gdzie czekają na mnie sosny przysypane śniegiem…
Bardzo proszę o odrobinę zimy…
A tak pozostaje nam oglądanie „Frozen” i zamiast „Let it go” nucę sobie „Let it snow”.