Sportowy piątek. Burgery z czarnej fasoli.
Do top 3 moich ulubionych rozrywek na pewno nie zaliczyłabym oglądania transmisji z wydarzeń sportowych. Kurowa ma jednak inne zainteresowania, cóż poradzę. Za to kompletnie nie przeszkadza mi to, że ktoś ogląda sport przy mnie. Nawet z pewnym wytęsknieniem czekałam na wczorajszy mecz. Lubię, gdy mój mąż włacza sobie w weekendowe popołudnia Bundesligę. Nawet rzucę okiem i dam się na chwilę porwać emocjom towarzyszącym skokom narciarskim.
Być może mam szczęście, bo mój mąż akurat stosuje dość mocną selekcję i nie ogląda wszystkiego jak leci. A jak nie obejrzy, to też potem focha nie strzela. Być może wyniosłam to z domu (moja Maja i brat bardzo lubią oglądać skoki) i to taka tęsknota za tymi spokojnymi, zimowymi popołudniami? A być może po prostu lubię ludzi?
Kiedyś często spotykaliśmy się z przyjaciółmi na wspólnym oglądaniu meczy polskiej reprezentacji. Było wesoło, sympatycznie, emocjonująco. Często pojawiało się jakieś piwo i chrupki. Gdy miałam czas i siły lubiłam bawić się w kuchni i karmić tę radosną brygadę kibiców: pizzerinki, bierocksy, sałatki…Miałam z tego jakąś dziwną frajdę.
Jak tylko usłyszałam, że w piątek będzie mecz poczułam, że wzywa mnie dawny zew, że przywołuje mnie nóż i deska w kuchni, że piekarnik szepce do mnie namiętnie. Zaplanowałam więc chipsy z batata i burgery z fasoli. Chipsy były do zjedzenia, ale zdecydowanie nie było to, co chciałam (więc pozostaje mi dalsze dopracowywanie przepisu), ale burgery z fasoli wyszły zacne! Z podpieczoną bułeczką, sosami, sałatą i surówką z czerwonej kapusty, to było nawet bardzo zacne. Nasza Maja pamięta czasy cheeseburgerów z McDonalda – jej wersja była właśnie z rozpuszczonym serem i stwierdziła, że takie kotlety z fasoli, to ona może jeść.
Z podanych proporcji wychodzi około 5 kotletów (mi wyszło 5 dużych i 1 malutki). Spokojnie możecie podwoić liczbę składników i zrobić więcej – można mrozić, ale znając życie zjecie następnego dnia jeszcze raz. Najtrudniejsze w przepisie jest to, że musicie uformowane burgery schować na pół godziny do lodówki – troszkę zmienia to logistykę i wydłuża czas oczekiwania, ale jest to niezbędne.
Wegańskie burgery z czarnej fasoli
Składniki na 5 kotletów
- 2 ząbki czosnku
- 1 duża czerwona cebula
- kilka suszonych pomidorów
- oliwa do smażenia
- puszka czarnej fasoli
- 2 łyżki płatków drożdżowych
- 1 łyżka siemienia lnianego
- 5 łyżek zmielonych otrębów
- sól, pieprz, sos sojowy, wędzona papryka, kminek
- łyżka syropu klonowego lub innego słodziwa (nie omijać!)
Cebulę, czosnek i suszone pomidory posiekać. Smażyć na rozgrzanej oliwie przez jakieś 4 minuty.
Fasolę odsączyć. Zmielić w robocie kuchennym, czy czym tam macie. Dołożyć do masy podsmażonej cebuli z resztą towarzystwa. Ważne! Nie odsączajcie z oliwy – gdybyście robili burgery z mięsa, to byście mieli tam tłuszcz. Zmielcie jeszcze raz masę, a następnie dodajcie resztę składników.
Nie omijajcie słodziwa! Ono jest ważne. Doprawcie wszystko tak jak lubicie i pamiętajcie by smaki było wyraźnie czuć. Wiecie, o ciutkę za słono niż lubicie normalnie – po smażeniu wszystko się fajnie wyrówna.
Siemię i otręby służy do zlepienia masy i trzymania konsystencji. Siemie lniane super zastępuje jajka w kotletach. Niektórzy zamiast otrębów używają bułki tartej lub innych zamienników – jeśli lubicie się bawić, to droga wolna.
Uformujcie burgery i schowajcie do lodówki na minimum pół godziny.
Smażcie na rozgrzanej oliwie przez około 4 minuty z każdej strony.
Wsadźcie w podpieczoną bułę, dołóżcie to, co lubicie. Smacznego!
Ps. To jest też opowieść o kijowych zdjęciach. Gdybym chciała się bawić w profesjonalną fotografię kulinarną, to powinnam zrobić te kotlety jeszcze raz w ciągu dnia i specjalnie wszystko ustawić do zdjęć. I ja rozumiem sens takich działań, ale tak się składa, że jestem po prostu pracującą mamą, która chciała dać swojej rodzinie kolacje. I której za poświęcony czas na zdjęcia nikt nie płaci (niestety nie odezwał się żaden producent fasoli ;)).Wybaczcie więc jakość zdjęć – dopiero po zgraniu ich z karty zobaczyłam, że wyszło kijowo.