Macierzyństwo 2.0
Jest pewna rzecz, która sprawia, że młodym matkom podnosi się ciśnienie i zamieniają się w krwiożercze bestie – dobre rady. Ba, można by do tego dopisać wszelkie uwagi. Czasem mam wrażenie, że dla swojego bezpieczeństwa lepiej się nie odzywać. „Na pewno mu zimno, przykryj go.” „Karm co trzy godziny.” „Karm tylko na żądanie.” „A zaszczepiłaś już na rota?” „Szczepionki to zło, jak możesz tak krzywdzić dziecko!” Nikt nie lubi jak ktoś mu wchodzi z butami w życie. Tak sobie jednak myślę, że nie zawsze chodzi o słowa tych życzliwych, czy o to, że matki nie potrafią przyjąć krytyki (słusznej, niesłusznej – nieważne). Tu w grę wchodzi coś innego i pewnie właśnie sobie grabię u wszystkim matek młodszych stażem…
Gdy zachodzimy w ciążę, tworzymy sobie w naszych główkach jakąś wizję rodzicielstwa. Po przyjściu dziecka na świat, wiele może się zmienić. Zazwyczaj jednak już na początku czujemy, czy bliżej nam do bycia eko i rodzicielstwa bliskości albo czy chcemy szybko wrócić do bycia dawną Kasią czy Anią i nie w głowie nam karmienie piersią i urlop wychowawczy. Jakby nie było, bo przecież nie ma tu złych wyborów, tworzymy sobie w głowie pewną wizję. Gdy słyszymy uwagi innych, odbieramy to jako atak bezpośrednio dotyczący naszych przekonań i tego jak postrzegamy siebie jako matki. No, bo jak to tak?! Ja sobie wymyśliłam, że wrócę do pracy, a tu mi jakaś paniusia mówi, że ona chce karmić jak najdłużej? Na pewno mnie krytykuje!
Co więcej, nasza lekko bojowa postawa przestaje tylko otaczać nasze dziecko i zaczynamy nią promieniować na otoczenie. Ale skończę już ten psycho bełkot i opowiem wam, jak to było ze mną. A mottem dzisiejszego wpisu będzie:
Im szybciej zrozumiesz, że w rodzicielstwie chodzi o twój cyrk i twoje małpy, tym lepiej dla ciebie!
Zawsze było mi bliżej naturze. Poród? Oczywiście, naturalny. Mleko modyfikowane – w życiu nie dam dziecku. Jeśli chcesz, to śmiało, ale ja? O, nie! Kaszki na mm, to zło. Młodej podam tylko bio jaglankę przygotowaną na wodzie o cudownych, uzdrawiających właściwościach. I na pewno nigdy nie pozna smaku Danonków (na pohybel im!). Doszło do tego, że jeśli widziałam na innych blogach reklamę, któregoś z tych produktów, potrafiłam dać wyraz swojemu niezadowoleniu. No, jak to tak? Taki bloger a sprzedał się koncernowi. Nie ładnie! Zero odpowiedzialności społecznej. Ja tak nie zrobię!
I wiecie co? Nadal nie zamierzam reklamować wymienionych produktów (zapisałam sobie to nawet w zakładce współpraca), ale trochę wyluzowałam. Gdy Maja miała trzy miesiące, teściowa zaproponowała, że weźmie ją do siebie na noc, żebym mogła odpocząć. Był jednak pewien problem – nie radziłam sobie z odciąganiem pokarmu na zaś. Mama Edwina zaproponowała, że da małej butlę. Ryzyk – fizyk. Sporo naczytałam się o zaburzaniu laktacji. Z drugiej strony tyle dzieci przeżyło na mm i nic im nie jest. Dobra, próbujemy. Zadziałało! Odtąd, zazwyczaj raz lub dwa razy w miesiącu, Maja była karmiona butlą. Biorąc pod uwagę, że karmiłyśmy się piersią 18 miesięcy, to te kilka razy stanowi naprawdę niewielki odsetek. U nas się sprawdziło, ale nie biorę odpowiedzialności za inne dzieciaki. Nauczyło mnie to jednak, że każdy rodzic i każde dziecko muszą znaleźć własny sposób na karmienie się.
A kaszki? Fakt, udało nam się uniknąć mieszanek dla bobasów. Dziecko jednak rosło i okazało się, że od czasu do czasu chętnie by zjadło jakieś kulki czekoladowe. Ba, sama bym zjadła! I tak ktoś mógłby zobaczyć mnie w sklepie z nieszczęsnymi płatkami i wyciągnąć złe wnioski. Co z tego, że wspomniane kulki to dla nas słodka przekąska od czasu do czasu i większość śniadań stanowi domowa owsianka? Wiem, bo sama tak oceniałam…
Babka przede mną kupuje pełno słodyczy, a dziecko obok raczej otyłe? Nieładnie, nieładnie. Już mamy materiał na fanpage, jak to otyłość się szerzy i niektórzy rodzice są beznadziejni. Młody człowiek w McDonald’s? Ojojoj, no jak tak można! Ciuś, ciuś, ciuś!
Wiecie co? Bardzo lubimy lody z McDonald’s? A wspomniana kobitka z ciastkami przy kasie? Może faktycznie nie ma pojęcia o zdrowym żywieniu, a może po prostu szykują jakieś przyjęcie – przecież ja tego nie wiem. Po co się nakręcać.
Kiedyś na jakimś blogu przeczytałam bojowy artykuł o tym, jak to matki biegają po mieście w szpilkach, a dziecko albo w dresie albo w brzydkiej bluzce z nadrukiem ze znanej bajki. Taa, zmieniłam zdanie, jak dziecko na spacerze postanowiło poobcierać jasną bluzkę o każdy samochód na parkingu. Albo gdy okazało się, że głupia bluzeczka z Hello Kitty da młodej znacznie więcej radości, niż szlachetne szarości. I płaczę tu bardzo, bo Majce jest pięknie w szarym i niebieskim, a ona z upodobaniem wybiera wściekły róż.
Niedawno Młoda Mama w Dolinie Hipsterów popełniła wpis o sikaniu. I ja się z nią zgadzam, ale tu właśnie pojawia się myśl z początku i powód, dla którego młode matki mnie zhejtują. Bo nie uważam się za wielce mądrą i doświadczoną. Bo wiem, że jeszcze wiele się nauczę w tej przygodzie jakiej jest rodzicielstwo i pewnie niejeden raz zmienię swoje zdanie. Przede wszystkim jednak te 5 lat z Mają i druga ciąża nauczyły mnie…luzu. Chodzę po mieście. Pod oknem mam plac zabaw. Obserwuję naprawdę wiele różnych sytuacji. Moje własne dziecko zburzyło pewne moje założenia. I to czas i doświadczenie nauczyło mnie, że czasem rodzicom nie wyjdzie. Czasem nie pomyślą. Popełnią błędy, tak jak nasi rodzice popełniali. Czasem dziecko ich czymś zaskoczy. Ten moment, gdy dziecko przemyciło do auta mazak i pomalowało sobie twarz, a ty stajesz przed przedszkolem i nie wiesz co, ze sobą zrobić. Albo, tu już znacznie starsze dziecko, gubi buty zimowe w autobusie i resztę drogi ze szkoły raźno pokonuje w kapciach. Zimą! W śniegu! A sąsiedzi widzą i patrzą. I oceniają – to nic, że ty się o tym dowiesz, gdy wrócisz z pracy.
I wiecie co? Nie twierdzę, że nigdy nie walnę jakiegoś oceniającego wpisu – w końcu jestem tylko człowiekiem i do tego blogerką. Potrzeba rozkładania wszystkiego na czynniki pierwsze i wypisania się jest silniejsza ode mnie. Mam jednak nadzieję, że uda mi się skupić na swoich dwóch małpach i tym cyrku, który mi fundują 🙂
Ps. Czemu było o macierzyństwie, nie o rodzicielstwie? Bo panowie są inni. Ostatnio spotkaliśmy na mieście przedszkolaka ze smoczkiem. Reakcja mojego męża: rany, takie duże dziecko i ze smoczkiem. Ale wiecie co? Nie powiedział tego tak, by te osoby to słyszały. Nie napisał o tym w Internecie. Ba, pewnie minutę później o tym zapomniał. A kobieta? Oj, działoby się, działo 🙂
Ps 2. Leżę w łóżku więc nie ma nowych zdjęć. W zamian: moje ulubione kadry z Insta w marcu.
https://www.instagram.com/p/BCcVeVToKk2/
https://www.instagram.com/p/BDNosJEIKhF/
https://www.instagram.com/p/BDX-3zzoKuF/
https://www.instagram.com/p/BDfogLiIKov/