Nie powiem ci czy masz odejść od świadków.

Published by Sara on

Chociaż ostatni raz postawiłam stopę na sali królestwa świadków Jehowy ponad rok temu, wciąż dostaję wiadomości związane z wiadomym tematem. Jestem wzruszona i wdzięczna ludziom, którzy są gotowi obdarzyć mnie zaufaniem i podzielić się swoimi, często przerażającymi, historiami. Niektóre z nich zostały za zgodą autorów opublikowane na tym blogu ( znajdziecie je pod tagiem świadkowie Jehowy), inne pozostały prywatne. Nad wieloma opowieściami płakałam i towarzyszyły mi gorzkie myśli, jak to organizacja potrafi ludziom zniszczyć życie. Staram się odpowiadać i dać tym ludziom jakieś wsparcie (chociaż wiadomości często trafiają do spamu lud folderu „inne” – weźcie proszę pod uwagę, że niejedna wiadomość zaczynająca się od niepozornego „dzień dobry” kończyła się hejtem i wyzwiskami – nie mam siły, czasu i ochoty by wystawiać się na nieustanne ataki). Jest jednak jedna rzecz, której nie mogę zrobić – nie mogę komuś napisać, czy ma odejść od świadków czy ma zostać w tej grupie.

A pytanie pada co jakiś czas i najczęściej są to osoby, które już głęboko wątpią albo nawet same uświadomiły sobie w jakim bagnie tkwiły i z jakiegoś powodu nie mogą się zdecydować na ostateczny krok.

Nie mogę za nich decydować, bo to zwyczajnie nie moje życie. Nie mam do tego prawa, kwalifikacji i to nie mnie będą dotyczyły konsekwencje tej decyzji.

Wydać by się mogło, że jako osoba, która w jakimś tam stopniu była aktywistką i udzielała się w mediach mówiąc o problemach wewnątrz grupy, powinnam głośno i wyraźnie krzyknąć: uciekaj stamtąd jak najprędzej. Można by się pokusić o taki komunikat do osoby, która jeszcze nie jest po chrzcie 😉 Dla ochrzczonego świadka Jehowy sprawa nie jest taka prosta.

Tu muszę wam się przyznać do tego, że tuż po odejściu, ujarana swoją wolnością uważałam, że odejście to jest mega prosta sprawa, raz dwa i po krzyku. Nawet się trochę ścinałam z osobami, które wolały pozostać świadkami na papierze i mieć spokój, „no, bo jak to tak żyć w zakłamaniu”. Na szczęście przez ten czas trochę dojrzałam, zetknęłam się wreszcie z różnymi ludźmi, którzy mają różne poglądy i już wiem, że nie ma jedynej słusznej wizji odejścia bądź nieodejścia. A już na pewno nie mam prawa się wywyższać, że skoro mówię głośno o swoim odejściu, to jestem lepsiejsza. Brakowałoby mi tylko kanału na YouTubie, w którym głosiłabym jakąś nowo odkrytą prawdę i wyzywała każdego, kto żyje inaczej. Borze Szumiący w Bieszczadach – uchowaj mnie od tego!

No i bądźmy szczerzy: jak już przestałam chojrakować, co to nie ja, to sobie przypomniałam, że przez blisko dwa lata unikałam starszych, bo nie mogłam sobie pozwolić na oficjalny wypad. A po roku odkąd jestem poza zborem mogę stwierdzić, że upadłam na cztery łapy (jak to zrobić niżej).

No dobra, ale dlaczego odejście od świadków może nie być takie łatwe? Przede wszystkim ze względu na ostracyzm i bardzo zgraną, ale w złym sensie tego słowa, społeczność.

Załóżmy więc, że pracujesz u kolegi ze zboru i w sumie lubisz swoją pracę, ale zacząłeś czytać o ukrywaniu pedofilii plus te ciągłe zmiany świateł też ci jakoś nie pasują. Najchętniej byś się ulotnił ze zboru, ale twój szef-świadek będzie ci suszył głowę i przypominał o zebraniach. Jeśli cię wywalą lub sam odejdziesz z organizacji, jest spora szansa, że będziesz musiał pożegnać się również z pracą.

Prowadzenie firmy, w której zatrudnieni są świadkowie też nie jest takie łatwe. Pominę już to, że na wszystkie zgromadzenia, pamiątki i najlepiej obsługi to by wolne chcieli – a jak nie dasz, to będą mówić, że nie myślisz po Bożemu. Gdy zmieniają ci się poglądy, możesz pożegnać się z pracownikami – sami zwieją, zostawiając cię w szoku z hukiem roboty, bo przecież nie mogą skalać się pracą u odstępcy #truestory.

Z rodziną też może być różnie. Współmałżonek może odejdzie razem z tobą (oby!), a może to on na ciebie nakabluje w zborze. Smutne jest to, jak często okazuje się, że zborowe małżeństwa łączyła tylko Strażnica. Niektórzy się rozwodzą i wreszcie układają sobie życie. Niektórzy wolą żyć w tej złudnej miłości i udawać przed partnerem – nie mnie to oceniać. Zwłaszcza, gdy w grę wchodzą jeszcze dzieci.

No właśnie, dzieci. Maluchy można jeszcze jakoś ukształtować i nie zachęcać do chrztu, nie demonizować studiów. Co jeśli wychowałeś sobie gorliwego pionierzynę zaliczającego kolejne fuchy w zborze? Czy w takiej sytuacji lepiej oficjalnie odejść i uwolnić się od tego czy może pozostać nieczynnym głosicielem ale w zamian mieć kontakt z synem i wnukami? To nie są proste decyzje, bo nigdy nie wiadomo jak świadkowska rodzina zareaguje. Niestety trzeba się liczyć z możliwością całkowitego zerwania kontaktu – sytuacja najmniej zrozumiała i najsmutniejsza, ale niestety możliwa. Może też być tak, że kontakt będzie ale tylko sporadyczny. Możliwe też, że zdecydują się na utrzymanie z wami relacji, o ile nie dowie się o tym reszta zboru. Dużo zależy od „poziomy duchowego” członków waszej rodziny. Im bardziej zaangażowani w sprawy zborowe, tym bardziej prawdopodobne, że spełni sie najczarniejszy scenariusz.

No, a co robić, żeby w miarę przetrwać ten skok i wylądować na czterech łapach? Mogę tylko powiedzieć, co się sprawdziło u nas i paradoskalnie możliwie spokojne wycofywanie się ze zbiorowej społeczności jest często dobrym rozwiązaniem. Ludzie powoli o tobie zapominają, masz spokój od wizyt i tylko co roku zaproszą cię na Pamiątkę. Jeśli w planach masz wyjazd do innego miasta albo jeszcze lepiej za granicę, to świetnie – układasz sobie życie po swojemu i znikasz ze świadkowskiego radaru.

Niestety, nie każdy z nas właśnie dostał rewelacyjną ofertę pracy w Londynie i nie każdy ma cierpliwość na realizację pięcioletniego planu zanika ze zborowego życia. Zwłaszcza, gdy bierze cię odruch wymiotny, bo właśnie całą noc spędziłeś na czytaniu źródeł i porównywaniu przekładów Pisma Świętego, a tu na zebranie trzeba iść. My byliśmy właśnie w takiej sytuacji i praktycznie z mocno zaangażowanych członków zboru staliśmy się martwymi duszami 😉 Co oczywiście wywoła więlką ciekawość i próby ratowania naszego „zdrowia duchowego”. W sumie dobrze, że akurat wtedy zdiagnozowano mi depresję i miałam na wszystko wywalone, więc wszystkie rozmowy zaliczał Edwin, który miał siłę na różne dyskusje. Zapewniliśmy sobie jednak dwa lata życia na zborowym marginie, pewnie byłoby tego nawet więcej gdybym w marcu zeszłego roku nie stwierdziła, że mam już dość życia w ukryciu. Przez ten czas zdążyliśmy sobie zbudować miękką poduszeczkę, która trochę nas zaamortyzowała (ja i tak zaliczyłam duży kryzys egzystencjonalny, ale Edwin zniósł to wszystko na znacznie większym luzie). Skupiliśmy się na relacjach z rodziną, która nie należy do organizacji. Odnawialiśmy kontakty ze znajomymi ze szkoły. Zapisaliśmy się na kurs tańca. Poznawaliśmy nowych ludzi i pozwoliliśmy sobie na polubienie ich – zdjęliśmy świadkowie okulary oceniające każdego wybór życiowy. Nie zawsze było wesoło, nieraz były samotne wieczory i łzy, ale ostatecznie wyszliśmy na tym dobrze. Czasem tylko przyśni mi się koszmar, w którym muszę iść na zebranie 😉

Chciałabym, żeby odejście od świadków Jehowy było jak pstryknięcie palców Thanosa: pstryk, i zapominasz o całym tamtejszym życiu – niektórym to się uda, ale dla większości temat będzie się ciągnął jeszcze przez wiele miesięcy, może lat. Mogą pojawić się stany depresyjne i różne nieciekawe myśli. Zwłaszcza, gdy byliście mocno zaangażowani i dużo straciliście odchodząc. To całkowicie normalne i nie świadczy o waszej słabości. Ostatecznie odkrycie prawdy o prawdzie to dopiero początek. Reszta życia przed wami i wy zdecydujecie jak je przeżyć.


Sara

Na co dzień szczęśliwa żona i mama Mai i Lei, które są uczestniczkami wielu wydarzeń z tej strony. Zawodowo spełnia się jako account manager i copywriter. Na swoim blogu uchyla wam rąbka tajemnicy swojego prywatnego życia oraz dzieli się tym co powinno was zainteresować.

Otrzymuj powiadomienia o komentarzach w tym poście
Powiadom o
guest
16 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
16
0
Przejdź do komentarzy i proszę zostaw swój.x