Czekając na sobotę. Fotowpis.

Czekam na sobotę. Nie dlatego, że baluję w piątki wieczorem. Nie dlatego, że w soboty śpię do południa. Dziewczyny mają już swoje nawyki, święto czy nie, najpóźniej pośpią do 7. W tym moim zabieganym mikroświecie weekend stał się czasem, kiedy można skorzystać ze słońca.
Pracy jest dużo. Gdy wracam do domu jest już ciemno, a na spacer i tak nie ma co iść, bo przecież smog grasuje. Siedzimy więc w domu głównie czytając książki (sobie) albo książeczki (dziewczynkom). Czasem układamy puzzle, czasem tańczymy do Shakiry, czasem pieczemy ciastka. Dlatego tak bardzo nie mogę się doczekać soboty. Tego momentu, gdy mogę iść do lasu, do parku, na pole.
Spacerujemy. Czasem głęboko oddycham i bawię się asanami. Czasem zbieramy szyszki. Chodzę, gonię córki, robię zdjęcia. Jestem blisko związana z przyrodą. Uspokaja mnie ta naturalna kolej rzeczy: to, że już prawie wszystkie liście utworzyły brązowy dywan, ale na wiosnę wyrosną nowe. W życiu bywa różnie. Po całym tygodniu nieraz jestem tak emocjonalnie rozregurowana, że zwyczajnie nie mam siły. Ale idę do lasu, sięgam w przenośnie i dosłownie do korzeni i wiem, że ziemia dalej będzie się krecić. Wszystko będzie dobrze Byle do następnej soboty.

Las jest magiczny. W jednym miejscu jest cudnie złoto-brązowy, a za chwilę…

Zmienia się w krainę rodem z horroru
Gdzie uciekacie przed rzeczywistością?
Fotowpis, bo więcej zdjęć niż tekstu.