Poweekendzie #6
Tak sobie myślę, że moje porzucenie tego cyklu na jakiś czas, było objawem zbliżającej się fali depresji. Może moje weekendy nie są szczególnie fascynujące. W końcu nie wyjeżdżam co chwila za miasto, nie jadam co tydzień w innej restauracji. Wręcz przeciwnie, teraz gdy smog i mróz za oknem, siedzimy głównie w domu. A jednak potrafiłam cieszyć się tą naszą prostą codziennością. I fakt, że przez kilka tygodni nawet nie wzięłam aparatu do ręki, a weekendy spływałamy po mnie obojętnie powinien był dać mi do myślenia.
Wygrzebałam się jednak z najciemniejszego, najmroczniejszego miejsca i powoli dźwigam się na nogi. Znów. Dlatego postanowiłam docenić ten weekend, chociaż w sumie nie działo się nic wyjątkowego.
W sobotę zaproszono mnie na babski wieczór i chociaż ociągałam się, migałam i nie chciało mi się strasznie, to jednak poszłam. Jeśli ktoś ma podobny stan ducha co ja, to rozumie, że są chwile, gdy jakiekolwiek wyjście do ludzi przeraża. Jednak poszłam i pośmiałam się, wyluzowałam. Odkryłam, że faktycznie istnieją takie zgrane grupy przyjaciółek jak to przedstawiają w serialach – zawsze mnie pod tym względem wkurzał „Seks w wielkim mieście”, a tu proszę. One istnieją! I ja ze swoim introwertyzmem, sceptyzmem i brakiem zaufania dostałam szansę ugrzania się przy ich słoneczku. Miło!
A niedziela była bardzo domowa, chociaż niestety samotna, bo Edwin musiał pilnie kończyć jedno zlecenie. Maja stwierdziła, że chce być z tatą i przychodzili do domu tylko na obiad i na ciasto. Nie szkodzi, bo razem z Leosią spokojnie posprzątałyśmy mieszkanie, ugotowałam rosół, zrobiłam ciasto, do którego już tęsknię i zaczęłam oglądać Downton Abbey na Showmaxie.
Miniony tydzień zrobił mi cudny teksy od Miniaturowej „Z takim ryjem nie wychodzę z domu – Błąd!”. Serce mi się ścisnęło, że ktoś tak powiedział biednej Miniaturowej i już nie mogę się doczekać, żeby ją wyścikać na BC Poznań. Jej wpis poruszył mnie, bo sama byłam w innej sytuacji. Nie przypominam sobie, żeby kiedyś ktoś powiedział do mnie coś w tym stylu. Chociaż pamiętam tekst, że się niby cyckami obnoszę – jak się jest nastolatką, która dopiero próbuje ogarnąć, że jej się ciało zmienia, taki tekst to kompost na wszelkie kompleksy. Poza tą jedną sytuacją, raczej otrzymywałam komplementy – widocznie wystarczająco dobrze wpisuję się w obecnie panujący kanon urody. Mimo to sama siebie ciągle hejtowałam, krytykowałam swój wygląd i charakter. Ktoś w komentarzu napisał, że najpier trzeba pokochać siebie. Po 26 latach zaczęłam siebie lubić. Jest postęp.
Codziennie dzień robi mi grupa na FB „Na Ty z kulturą”. Powiadomienia z niej pochodzące są zawsze miłą niespodzianką i zastanawiam się, o czym dziś będziemy rozmawiać. Grupa jest na poziomie, ale nie pompatyczna, za to z humorem. Wielbicie filmów, seriali, książek będą zachwyceni. Ci, co chodzą do teatrów i muzeów, też! Polecam całym serduszkiem!
No dobra, a wam jak minął weekend?