Poweekendzie #6

Published by Sara on

Tak sobie myślę, że moje porzucenie tego cyklu na jakiś czas, było objawem zbliżającej się fali depresji. Może moje weekendy nie są szczególnie fascynujące. W końcu nie wyjeżdżam co chwila za miasto, nie jadam co tydzień w innej restauracji. Wręcz przeciwnie, teraz gdy smog i mróz za oknem, siedzimy głównie w domu. A jednak potrafiłam cieszyć się tą naszą prostą codziennością. I fakt, że przez kilka tygodni nawet nie wzięłam aparatu do ręki, a weekendy spływałamy po mnie obojętnie powinien był dać mi do myślenia.

Wygrzebałam się jednak z najciemniejszego, najmroczniejszego miejsca i powoli dźwigam się na nogi. Znów. Dlatego postanowiłam docenić ten weekend, chociaż w sumie nie działo się nic wyjątkowego.

W sobotę zaproszono mnie na babski wieczór i chociaż ociągałam się, migałam i nie chciało mi się strasznie, to jednak poszłam. Jeśli ktoś ma podobny stan ducha co ja, to rozumie, że są chwile, gdy jakiekolwiek wyjście do ludzi przeraża. Jednak poszłam i pośmiałam się, wyluzowałam. Odkryłam, że faktycznie istnieją takie zgrane grupy przyjaciółek jak to przedstawiają w serialach – zawsze mnie pod tym względem wkurzał „Seks w wielkim mieście”, a tu proszę. One istnieją! I ja ze swoim introwertyzmem, sceptyzmem i brakiem zaufania dostałam szansę ugrzania się przy ich słoneczku. Miło!

A niedziela była bardzo domowa, chociaż niestety samotna, bo Edwin musiał pilnie kończyć jedno zlecenie. Maja stwierdziła, że chce być z tatą i przychodzili do domu tylko na obiad i na ciasto. Nie szkodzi, bo razem z Leosią spokojnie posprzątałyśmy mieszkanie, ugotowałam rosół, zrobiłam ciasto, do którego już tęsknię i zaczęłam oglądać Downton Abbey na Showmaxie.

Zima za oknem. Już mam dość kurtek, kozaków. Pocieszam się, że to może już ostatnie takie mrozy w sezonie.

A rosół je się tak!

Kiedyś zrobiłam tort wegański i to była moja największa kulinarna porażka. To ciasto daje mi nadzieję, że na następnym rodzinnym obiedzie nie spalę się ze wstydu.

Miniony tydzień zrobił mi cudny teksy od Miniaturowej „Z takim ryjem nie wychodzę z domu – Błąd!”. Serce mi się ścisnęło, że ktoś tak powiedział biednej Miniaturowej i już nie mogę się doczekać, żeby ją wyścikać na BC Poznań. Jej wpis poruszył mnie, bo sama byłam w innej sytuacji. Nie przypominam sobie, żeby kiedyś ktoś powiedział do mnie coś w tym stylu. Chociaż pamiętam tekst, że się niby cyckami obnoszę – jak się jest nastolatką, która dopiero próbuje ogarnąć, że jej się ciało zmienia, taki tekst to kompost na wszelkie kompleksy. Poza tą jedną sytuacją, raczej otrzymywałam komplementy – widocznie wystarczająco dobrze wpisuję się w obecnie panujący kanon urody. Mimo to sama siebie ciągle hejtowałam, krytykowałam swój wygląd i charakter. Ktoś w komentarzu napisał, że najpier trzeba pokochać siebie. Po 26 latach zaczęłam siebie lubić. Jest postęp.

Codziennie dzień robi mi grupa na FB „Na Ty z kulturą”. Powiadomienia z niej pochodzące są zawsze miłą niespodzianką i zastanawiam się, o czym dziś będziemy rozmawiać. Grupa jest na poziomie, ale nie pompatyczna, za to z humorem. Wielbicie filmów, seriali, książek będą zachwyceni. Ci, co chodzą do teatrów i muzeów, też! Polecam całym serduszkiem!

No dobra, a wam jak minął weekend?

 


Sara

Na co dzień szczęśliwa żona i mama Mai i Lei, które są uczestniczkami wielu wydarzeń z tej strony. Zawodowo spełnia się jako account manager i copywriter. Na swoim blogu uchyla wam rąbka tajemnicy swojego prywatnego życia oraz dzieli się tym co powinno was zainteresować.

Otrzymuj powiadomienia o komentarzach w tym poście
Powiadom o
guest
4 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
4
0
Przejdź do komentarzy i proszę zostaw swój.x