Zanim skończysz 25 lat – co dobrze wiedzieć i umieć. Część I

Published by Sara on

Nie tak dawno rozpoczęłam 25 rok życia. W tamtej (wcale nie wiekopomnej) chwili, ani nie stałam się mądrzejsza, ani szczególnie bardziej interesująca. Jednak nadchodzące ćwierćwiecze to zawsze coś co skłania mnie do refleksji, jak każda okrągła rocznica. Jednocześnie miniony rok wiązał się z zakończeniem studiów, ogłoszeniem zaręczyn i pierwszymi ślubami u moich rówieśniczek.

Nie chcę się tu mądrować, ale z racji założenia (świadomego!) rodziny ponad 5 lat temu, pojawiło się u mnie kilka wniosków. Jednak inaczej się żyje „na garnuszku rodziców” w akademiku, a inaczej gdy masz trochę inne obowiązki na głowie i czasem ty musisz być tą silniejszą stroną i wspomóc rodzicieli (nie tylko pod względem finansowym).

Także moje drogie, prawie, dwudziestopięciolatki: Oto kilka umiejętności, które warto nabyć!

Jazda samochodem.

Ha! Tego toście się nie spodziewały! Moim zdaniem umiejętność prowadzenia samochodu, to jedna z praktyczniejszych rzeczy w dzisiejszych czasach. Do tego łatwo dostępna, a wiek nam sprzyja drogie panie! Nie obrażając osób, które do egzaminu podchodzą później (powodzenia!), coś jest na rzeczy. Znajome, które poszły na jazdy, gdy minął „pierwszy poryw młodości” żałują, że nie zrobiły tego wcześniej. I ja i sporo koleżanek zdających zaraz po osiemnastce, raczej nie miało problemów z egzaminem, a ewentualną porażkę przyjmowały ze spokojem i po prostu zdawały następnym razem.

Co daje umiejętność prowadzenia samochodu? Niezależność i większe szanse na rynku zawodowym. Niekoniecznie ktoś przyjmie cię od razu do korpo w centrum i da 2 tysiące na rękę. Może będziesz musiała dojeżdżać za miasto, bez możliwości dotarcia tam komunikacją miejską, bo innej pracy nie będzie? Nawet jeśli teraz myślisz, że sobie świetnie radzisz bez samochodu, to sytuacja może się zmienić. Pojawi się dziecko. Trzeba będzie je zawieźć: do lekarza, do przedszkola, na basen. Zakupy to już nie tylko bułka i serek, tylko logistyczna wyprawa raz w tygodniu z obładowanym koszykiem. Przemyśl sprawę i zastanów się, czy nie lepiej zdać to prawko, gdy umysł młody i chłonny, a jedynym obowiązkiem jest zdanie kolokwium.

coffee-laptop-notebook-working

Jedna sprawdzona potrawa

W żaden sposób nie namawiam was do zabawy w MasterChef. Nie każdy musi lubić gotować i nie każdy jest w tym mistrzem. Jeśli lubisz się żywić zupkami w proszku lub stać cię na codzienne balowanie w knajpach – spoko! Jednak doświadczenie podpowiada mi, że warto mieć chociaż tę jedną potrawę, która będzie naszym pewniakiem.

Bo przyjdzie potencjalny mąż z teściami. On ma w nosie to, że przypalasz budyń zaślepiony miłością; teściowie mniej. Jak nie chcesz się potem żalić na fejsbuniu na złych powinowatych, ogarnij chociaż jakąś sałatkę lub ciasto. Zresztą, panów też to dotyczy. Podejrzewam, że gdyby nie jajecznica, którą kiedyś przyszykował mi Edwin (a byliśmy na etapie podchodzenia do siebie niepewnie), może by się nam życie inaczej potoczyło.

A zresztą nie ukrywajmy: przychodzą goście i nawet jak nie chcemy zrobić mega wrażenia, to chociaż chcemy by było ok. Pamiętam, gdy cztery dni po ślubie odwiedzili nas goście. To było nasze pierwsze mieszkanko, do którego zawitaliśmy dopiero po ślubnym weekendzie. Wszędzie pudła z prezentami i meblami do mieszkania. Jako ta młoda żona postanowiłam upiec ciasto. Krem z torebki, ale za to biszkopt wyszedł mi całkiem dobry. Do czasu…Jeden z gości był z wykształcenia piekarzem i mlaskając i grzebiąc w cieście uświadomił mi, że bułką tartą to się słodkiego nie podsypuje.

Wiecie, ja nigdy wcześniej nie piekłam i nie gotowałam. Zagryzłam wargi, do ciast używam albo papieru albo form silikonów. Nauczyłam się też kilku przepisów, które są pewniakami. Nadal eksperymentuje (ostatnio z mąką żytnią), ale gdy mam jakąś „ważną” kolację wolę postawić na sprawdzone rozwiązania.

makeup-beauty-lipstick-make-up

Fryzjer, makijaż i „ałtfit”

Podobno kobieta musi mieć sprawdzonego ginekologa i fryzjera. Z tym drugim bywało różnie. Jako nastolatka niszczyłam swoje włosy farbowaniem. Koniecznie chciałam być ruda, ale jakoś nikt nie wpadł na to, że ten kolor za chwilę zacznie blednąć a włosy matowieć. To znów szłam skrócić włosy, a fryzjerka z marszu wypuszczała mnie z uczesaniem „na grzyba”. Na szczęście mam mało zdjęć z tego niechlubnego okresu i wszystkie są u mojej mamy, więc nic wam nie pokażę.

W końcu trafiłam na artystkę i fachowca w jednym. Osobę, która zaakceptuje każdego mojego pomysłu, ale słucha mnie i dopasowuje moje zachcianki do mnie. Przykładowo marzenie o blondzie skończyło się sombre. Teraz po kilku miesiącach praktycznie przeszło w ombre. Owszem, zapłaciłam więcej, ale włosy są w lepszym stanie i nie muszę co chwila biegać na farbowanie odrostów – bo ktoś pomyślał, że nie będzie mi się chciało robić tego co kilka tygodni.

Podobnie rzecz ma się z makijażem. Gdy w końcu mogłam się malować, zaczęłam eksperymenty z kolorami, które niekoniecznie do mnie pasowały. Zdarzyło się też, że kupiłam coś w drogerii tylko dlatego, że było nowością – nie ważne, że potem tego nie używałam, a neonowy zielony cień to niekoniecznie idealny dla mnie wybór.

Aktualnie zdarza mi się testować nowości kosmetyczne (głównie na potrzeby bloga i odrobinę dla przyjemności), ale gdy mam szybko wyjść, to wiem jak się umalować. Podkład, klasyczne brązy na powieki, tusz, jakaś szminka i jest dobrze. Jak mam ochotę to bawię się w czerwone usta i kreski na powiekach. Klasyka ponad wszystko!

Z ubraniami jest podobnie – chociaż tego się dopiero uczę dzięki Kasi Tusk. Jest jedyną blogerką modową, do której zaglądam. Głównie dlatego, że odpowiada mi jej filozofia ubierania się. Po co kupować co chwila nową rzecz, „bo jest trendy”, jak i tak jej nie założę. Uczę się, że czerń, biel i beże to świetna baza. Że najlepiej wyglądam w prostych spódnicach i sukienkach więc po co wydawać kasę na coś, co do mnie nie pasuje? Zmieniłam też podejście do kupowania ubrań w second-handach. Kiedyś brałam wszystko, co mi wpadło w ręce. Bo tanio. Nieważne, że tego nigdy nie założyłam, albo że miało gdzieś plamkę lub rozdarcie. Naprawi się. Akurat! W końcu i tak lądowało w koszu. Teraz wszystko przeglądam i nawet jak wszystkie sweterki są po 2 złote, to biorę tylko te, w których faktycznie będę chodzić.

Koniec części 1 ( mam jeszcze kilka myśli do poruszenia, a 1000 słów to i tak sporo na początek – nie chcę was zamęczać).

Categories: Lifestyle

Sara

Na co dzień szczęśliwa żona i mama Mai i Lei, które są uczestniczkami wielu wydarzeń z tej strony. Zawodowo spełnia się jako account manager i copywriter. Na swoim blogu uchyla wam rąbka tajemnicy swojego prywatnego życia oraz dzieli się tym co powinno was zainteresować.

Otrzymuj powiadomienia o komentarzach w tym poście
Powiadom o
guest
20 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
20
0
Przejdź do komentarzy i proszę zostaw swój.x