Nie zapraszaj mnie na kawę.

Lubię cię. Serio! Jeśli znamy się osobiście, to chętnie spotkam się z tobą na pogaduszki. Jeśli się nie znamy, no problemo. Przez lata rozmów z ludźmi (głównie obcymi) nauczyłam się ujarzmiać swoją wrodzoną nieśmiałość połączoną z introwertyzmem i nawet, gdy kogoś widzę pierwszy raz jestem w stanie nawiązać miłego small talka. Możemy iść do kawiarni, możemy się spotkać u mnie lub u ciebie. I wcale mi nie przeszkadza, że nie upiekłaś ciasta. Myślisz, że ja mam czas na pieczenie ciasta? Możemy się napić herbaty albo wody – i tak najważniejsze jest twoje towarzystwo. Tylko proszę cię o jedno: nie zapraszaj mnie na kawę!
Kawę zaczęłam pić przed maturą, gdy zbliżające się egzaminy zmuszały mnie do nauki o 5 rano (za nic nie potrafiłam się skupić wieczorem). Co rano kupowałam więc paskudne cappuccino z automatu (teraz wiem, że to był w rzeczywistości straszny syf). Człowiek jednak łatwo przyzwyczaja się do dobrego. Poznałam mojego wtedy przyszłego męża i zaczęło się chodzenie na kawki. Różnica w smaku i jakości była ogromna. Szybko w naszym domu pojawiła się kawiarka i zaczęliśmy eksperymentować z kawami dostępnymi na naszym polskim rynku.
Muszę was rozczarować. Praktycznie każda kawa reklamowana w tv i dostępna od ręki w sklepach jest delikatnie mówiąc taka sobie. Nie chcę tu obrażać znanych marek więc napiszę tylko, że prawdziwy smak kawy poznałam, gdy spróbowałam tej przywiezionej prosto z Włoch.
Wiele z was zachwyca się Lavazzą. Nie jest to moja ulubiona kawa, ale ujdzie pod warunkiem, że nie jest kupowana w znanym dyskoncie – Wyraźnie czuć różnicę między produktami przeznaczonymi na polski rynek, a tymi dostępnymi w słonecznej Italii.
Moje dwie ulubione kawy to Kimbo i Pellini. Zwłaszcza ta ostatnia – aktualnie mamy otwarte Pellini w ziarnach i nie możemy się przestać nią zachwycać. Pierwszy łyk i znów siedzę w Trieście, piję espresso i zajadam się najlepszymi lodami na świecie.
Przez jakiś czas mieliśmy możliwość zamówić kawę prosto z Włoch – możliwość, która w końcu przestała istnieć a my stanęliśmy w trudnej sytuacji: stawałam przed półkami w sklepach i wzdychałam z rozczarowaniem biorąc kawę, która „w miarę” nadawała się do picia.
Nigdy nie planowałam zostać snobem kawowym. Średnio obchodzą mnie marki, nie robi na mnie wrażenia, że produkt jest tej czy danej firmy. Niestety jest tak jak wspomniałam na początku – za łatwo przyzwyczajamy się do lepszego. Doszło do tego, że w ogóle nie piję kawy, jeśli mam pić kiepską. Nie znoszę rozpuszczalnej i parzonej więc jeśli nie masz kawiarki albo ekspresu – sorry, wolę herbatę i będę w pełni szczęśliwa. Nie obrażaj się. Nadal tak samo będę się cieszyła z twojego towarzystwa. Nie, dziękuję za tę kawę wyprodukowaną specjalnie dla (tu wstaw nazwę sklepu). Na prawdę mi nie podchodzi. Wolę wodę.
Prawdą jest jednak, że filiżanka kawy w przerwie między tworzeniem projektów bardzo dobrze poprawia humor i kreatywność. I pójście do pracy w bardzo deszczowy poranek, kiedy wiesz, że głowa będzie cię bolała przez cały dzień jest odrobinę łatwiejsze, jeśli wiesz, że pierwsze co zrobisz to zmielisz kawę o niesamowitym smaku i aromacie.
Zaczęliśmy więc szukać alternatywnych rozwiązań i tak trafiliśmy do internetowego sklepu Konesso.pl. Nasze ulubione kawy w opcji mielonej i z ziarnami, to coś na co czekaliśmy. Odrobinę mieliśmy problem z podjęciem decyzji, co wybrać. Po wrzuceniu do koszyka dwóch kilo Pellini i dopchaniu go kilkoma Kimbo, Lavazzą i jedną puszką Illy byliśmy gotowi zrealizować zamówienie.
Szybko i sprawnie dotarła do nas pięknie zapakowana paczka. Na pierwszy ogień (mielenie) poszło ziarniste Pellini Top – i właśnie to cudo przeniosło mnie, Muffin Man’a i każdego, kto próbował tę kawę prosto do Włoch.
Jaka jest wasza ulubiona kawa?
Ps. To, że ja nie chcę być zapraszana na kawę nie znaczy, że nie możecie przyjść do mnie. To, co? Komu cukier, komu mleczko?