Co nam nie wyszło w podróży i pierwsze spojrzenie na Chorwację.
Przeżywałam tę podróż bardzo i żyłam nią przez długi czas. To miały być nasze pierwsze wakacje za granicą. To miał być pierwszy raz, gdy mieliśmy pokonać tyle kilometrów. Od tygodni planowałam wszystko i tworzyłam listy: rzeczy do zabrania, czynności do zrobienia w domu przed wyjazdem, atrakcji, które będziemy oglądać na miejscu. W końcu nadeszła ta wiekopomna chwila i ruszyliśmy nad Zatokę Kvarnerską.
Pierwsze spostrzeżenie – jak podróżować z dzieckiem, to tylko w nocy. Z domu ruszyliśmy po 22 a KoCórka sporą część podróży przespała a jak nie spała, to gadała i oglądała książeczki. Do domu ruszyliśmy o 13 więc przebijanie się przez zakorkowaną Chorwację i zalaną Słowenię zajęło nam prawie cały dzień – marudząca KoCórka w aucie nie poprawiała sytuacji.
Po drugie – zapomniałam drobnych na toalety. Jakoś tak nastawiliśmy się na płacenie kartą a z gotówki wzięliśmy jedynie chorwackie kuny. A tu w Czechach i Austrii niespodzianka! Za sikanie się płaci. Nie szkoda mi tych 50 eurocentów na toalety – w końcu lepiej zrobić co trzeba w cywilizowanych warunkach. Jeszcze mnie jakiś robal w tyłek ugryzie. Albo ktoś ten tyłek wystający zza krzaka zobaczy. Nie wiem, co gorsze. W każdym razie, dobrze, że moja teściowa była przygotowana i ratowała nas drobniakami.
Po trzecie – warto ugotować coś w domu. Wiadomo, nie ma sensu brać całego zapasu jedzenia i weków, bo w innych krajach też są sklepy a poza tym, co to za wakacje bez spróbowania lokalnych potraw? Jednak tuż po męczącej podróży wcale nie mam ochoty na łażenie po mieście i szukanie dobrej (!) restauracji. Boli mnie kark, jestem zmęczona i chcę zjeść coś ciepłego i to szybko. My mieliśmy przygotowane 3 obiady i ratowały nam one życie np. zanim obeznaliśmy się z miejscami, w których warto zjeść albo po całodniowej wycieczce.
Jak tylko dotarliśmy na miejsce, zostaliśmy miło przywitani i nakarmieni przez naszych gospodarzy. Na stole wylądował domowy sok z róży a dla spożywających alkohol chorwackie piwo, wino z lokalnej winnicy i … tutejsza wódka. Co kto woli. Do tego ciasto, którego nazwy nie poznałam ale przypominało w konsystencji ciasto marchewkowe chociaż smak trudno mi określić. Może figowe? Na pewno w środku coś przyjemnie chrupało. Podano też pyszny burek, tradycyjną chorwacką przekąskę z ciasta francuskiego z różnych nadzieniem – u nas był to ser i podsmażona cebula. Zachęcono nas też do częstowania się figami i winogronami prosto z gałęzi a dodatkowo podkarmiano nas w ciągu całej wizyty domowymi naleśnikami z dżemem figowym i ciastami. Na dowidzenia dostaliśmy liście laurowe i woreczki wypełnione pachnącą lawendą.
Najedzeni i rozpakowani postanowiliśmy rzucić szybkie spojrzenie na Novi Vinodolski, niewielkie miasteczko które wybraliśmy na swoją bazę wypoczynkową. Za piękny widok na całą okolicę trzeba płacić – codziennie czekały nas wędrówki w górę i w dół po stromych uliczkach miasta.
W końcu dotaliśmy nad morze. Na plażę i zdecydowanie bardziej turystyczną okolicę mieliśmy trafić dopiero następnego dnia. Mimo to, założyliśmy buty do pływania i postanowiliśmy chociaż zamoczyć nogi w Adriatyku.
Po męczącej wspinaczce do domu padłam na łóżko nie pamiętając nawet kiedy odpłynęłam w krainę snu.