Poszło dziecko do przedszkola
Gdy zdecydowaliśmy się posłać nasze dziecko do przedszkola, byliśmy świadomi, tego, że teraz na jej rozwój zaczną mieć wpływ inne osoby – wychowawczynie i rówieśnicy. Po ponad trzech miesiącach uczęszczania do tej instytucji widzę, co przyszło dobrego a co zmieniło się na gorsze i wymaga od nas pracy w domu. Mimo wszystko – nie żałujemy.
Przez większość swego trzyletniego życia KoCórka spędzała z nami całe dnie. Budziła się, jadła, czasem chodziła do pracy, odwiedzała przyjaciół, zasypiała. Jedynym wzorcem zachowań, nie nam oceniać czy słusznym, było postępowanie nas – jej mamy i taty. Wiedziałam, że pójście do przedszkola to zmieni. KoCórka miała trafić do obcego, momentami szkodliwego środowiska i jak gąbka miała chłonąć nowe słowa, zachowania a nawet postawę wobec innych. Od końca września, pięć razy w tygodniu wędruje do innego otoczenia, dzięki czemu ja mogę poświęcić więcej czasu na ważniejsze dla mnie rzeczy niż sprzątanie i gotowanie dwudaniowych obiadków – Nie, że jest w tym coś złego ale po trzech latach takiego życia można zwariować.
Pierwsze, co zauważyliśmy to… dłubanie w nosie. Podobno każdy to robi, tylko dorośli nabyli umiejętność bycia dyskretnym w tej dziedzinie. W każdym razie KoCórkowe dłubanie w nosie pojawiło się na jesień więc ściśle wiążę je z instytucją przedszkola. Na szczęście młoda nie ma chęci na zjadanie własnych wydzielin z nosa. Jako dziecko widziałam kilku takich gagatków i do dziś wzdrygam się na samą myśl.
Pół roku przechoruje – straszyli nas. Fakt, odkąd poszła do przedszkola choruje częściej. Średnio 3-5 dni w miesiącu. Nie przyniosła jednak ze sobą odry, ospy ani świnki. Nie dostała antybiotyku. Jej chorowanie to zazwyczaj katar połączony z lekkim przeziębieniem. Największym problem jest to, że moja odporność jest wyjątkowo marna i prawie zawsze łapię wszystko od niej. Niestety, u mnie jej lekkie przeziębienie przeradza się w tydzień leżenia w łóżku.
Kozy w nosie i katar, to tak na prawdę tylko drobnostki. Najbardziej zmagamy się z negatywnym wpływem rówieśników. I tak od naszego dziecka, które nie jest bite i dla którego największą „karą” jest posadzenie jej na chwilę* by przemyślała swoje sprawy słyszę: „Masz klapsa”, „Dostaniesz w łeb”. Pierwsza myśl – czy ich tam nie biją w przedszkolu? Przez kilka dni wypytujemy młodą świadomi tego, że potrafi wymyślać historie. Babci opowiadała, że ja razem z dziadkiem kułam ją nożem po głowie. „Ciocie” w przedszkolu jednak zawsze wypadały dobrze. Odbierając córkę z przedszkola słyszę, jak opiekunka prosi jednego z rodziców o interwencje, bo jedna z dziewczynek notorycznie gryzie kolegów. Później KoCórka przynosi wieści: że Ola kogoś ugryzła, a Magda dała jej klapsa.
Zastanawiamy się co robić. Lecieć do wychowawczyń na skargę czy pozwolić dzieciom na bycie dziećmi. Pytam się KoCórki, co było dalej. Dowiaduję się, że koleżanka ją przeprosiła i dalej razem się bawią. Zresztą nie widzę na jej ciele żadnych ran szarpano-gryzionych więc chyba nie jest tak źle. Za to jest okazja do rozmowy, jak zachować się w takiej sytuacji. Staramy się przekazać dziecku by w takich sytuacjach mówiło: „Nie podoba mi się to”. Jeśli nie zadziała, to pora na powiedzenie pani lub rodzicom. Nie uczymy oddawać. Myślcie sobie, że jestem naiwna ale zawsze pytam, czy wybaczyła koleżance.
Niestety, gdy KoCórka zezłości się na nas, bo nie pozwoliliśmy jej bawić nożem słyszymy:Masz klapsa. Walczymy z tym, jak możemy przeciwstawiając nasze zasady i to jak sami postępujemy przeciwko tym kilku godzinom w przedszkolu. Staramy się bardzo, bo wiemy, że nie zmusimy naszego dziecka do mądrych decyzji. Będzie je musiała w przyszłości podjąć sama, gdy jej rówieśnicy będą chcieli wypróbować narkotyki albo prowadzić pod wpływem alkoholu.
Czasem zastanawiam się, czy gdyby poszła rok później do przedszkola, to czy łatwiej byłoby opanować wpływ innych dzieciaków…Chyba jednak nie, skoro nawet jako dorośli ludzie łatwo poddajemy się otaczającemu nas środowisku. Ciekawe, ile czasu zajęłoby mi stoczenie się, gdybym moje kontakty towarzyskie ograniczyła tylko do spotykania się z osiedlowymi żulami? Kiedy zaczęłabym pić z nimi Pokusę a kiedy denaturat?
Trochę popłynęłam z tymi negatywami ale to chyba dlatego, że odzywają się we mnie polskie geny ( narzekamy i to strasznie!). Na szczęście przedszkole wyszło nam też na dobre. Przede wszystkim KoCórka w pełni dopracowała samodzielność. Dzięki BLW nigdy nie miała problemu z samodzielnym jedzeniem ale chodzenie do przedszkola przyniosło umiejętność samodzielnego ubierania się i korzystania z toalety. Nie bagatelizujmy też planu dnia. Łatwiej jej zrozumieć pewne kwestie – teraz jest śniadanie, potem robimy to i to. Po kolacji mycie i do spania.
Polubiła prace ręczne. Zaczęła interesować się kolorowankami, lubi rysować, wycinać i kleić. Gdyby tylko starczyło mi czasu i pomysłów, bajki i zabawki mogłyby nie istnieć. Uwielbia jak razem przerabiamy karton na lalki, korki od wina na bałwanki a filc na misia. Ci nieszczęśni rówieśnicy, generalnie dzieci bardzo sympatyczne – nic nie poradzę na to, że nie każdy rodzic ma takie poglądy np. na klapsy jak my, nauczyli ją, że nie musi się trzymać maminej spódnicy. Może po prostu dojrzała do zabawy z innymi, może to wpływ przedszkola. Grunt, że teraz widząc dzieci przyjaciół nie chowa się za mnie tylko ładnie się wita i zaraz rzuca w wir wspólnej zabawy. Co prawda, czasem berek kończy się wpadnięciem w futrynę od drzwi i guzem na głowie ale i tak było fajnie.
A co wy zaobserwowaliście u swoich dzieci, gdy poszły do przedszkola? Piszcie!
*Generalnie nie jesteśmy entuzjastami „karnego jeżyka”. To temat na dłuższe rozważania ale gdy KoCórkę wyjątkowo roznosi, dostaje od nas chwilę na dojście do ładu z własnymi emocjami.