Pandemiczne refleksje związkowe

Published by Sara on

Jak zwykle nie miał dla mnie litości! W pogardzie mając nasze siedzenie na tyłkach od prawie trzech miesięcy nie zawahał się przypomnieć mi o tym, co było. Przeklęty Google, jego Google Photos i wspomnienia! Biorę smartfon w ręce i patrzę jak dwa lata temu wybraliśmy się we dwoje do kina, a potem na Piotrkowską, jeść dobrze, izrealesko i roślinnie.

Smuteczek zapukał do serduszka. Ostatnie wyjście zaliczyliśmy na początku marca. Od tego czasu – koniec. Kina zamknięte, wyjazd do Londynu odwołany (dopiero tydzień temu zaczęłam znowu słuchać ścieżki dźwiękowej z „Hamiltona” i przestałam się wzdrygać na dźwięk pierwszych taktów). Do restauracji też nie pójdziesz. W pewnym momecie nawet ucieczka w plener do lasu wiązała się z łamaniem prawa – tak, wiem, że niektórzy mieli na to wywalone, ale hello, tu Sarulka. Sarulka dostaje wścieklizny jak widzi ludzi, którzy łamią nakaz jazdy w prawo pod jej kamienicą. Dura lex sed lex itepex, nawet jak prawo jest głupie i bezsensu.

Och, jak zatęskniłam za kawą w kawiarni! Za jasnymi oknami, drewnianym blatem i słodką cappucino, którą pijam tylko na randkach z mężach. Za sobotnim spacerkiem przez stare ulice naszego miasta, gdy mijamy wymęczone oraz już te odnowione kamienice rozmawiając o wszystkim i o niczym, wybuchając znienacka nowymi pomysłami a kończąc wycieczkę w bibliotece. Pisałam już wam, że to dla mnie randka prawie idealna.

Przeczytaj: Dlaczego chodzę do biblioteki.

Za jedzeniem tęsknie. Za tym jak mi ktoś ugotuje, lepiej ode mnie. Bo wiecie, ja umiem gotować i karmić ludzi, nawet to lubię. A ostatnio nakarmiła mnie teściowa. Zrobiła kotlety z kapusty, które wyglądały jak schabowe a smakowały jak gotowany kalafior polany bułką tartą. Połączenie idealne! No, ale wciąż było to jedzenie domowe, a mi się marzyło wybitnie.

I wiem, że tu mardzę, jak ten Smerf Maruda, bo z tym siedzeniem w domu ludzie mieli poważniejsze problemy i dramaty. Nie zawsze się tak układa, że ma się męża, którego się lubi i przebywanie z nim oraz dziećmi z jego lędźwi przez 24 godziny jest w sumie całkiem przyjemne i bezpieczne przede wszystkim.

A jednak moją ulubioną rozrywką w ostatnim czasie stało się wyrzucanie śmieci. I jeżdżenie na zakupy. Normalnie nie znoszę zakupów. Chodzę, bo muszę, a jak nie muszę, to nie chodzę. Wybieram się tam z listą i raz, dwa, trzy wychodzę ze sklepu po kilku minutach bez kupowania niepotrzebnych szpargałów i bibelocik. W przeciwieństwie do mojego męża, który jak wejdzie do sklepu, to wraca po godzinie, jeśli dobrze pójdzie. Trzeba się cieszyć, że tylko jakieś wkrętki wziął, bo akurat rzucili do Lidla, a nie zaraz kolejną wiertarkę. Teraz zakupy to przyjemność! Słuchawki na głowę, maska na twarz i okulary, nikt mnie nie poznaje, nikt do mnie nie mówi. Wystarczy wymamrotać przez maseczkę: „kartą” przy płaceniu i tyle ludzkich interakcji. A potem jeszcze stoję kwadrans albo dwa pod domem słuchając muzyki w aucie i to jest takie cudowne.

Uwielbiam swoją rodzinę, ale czasem tak bardzo chcę być sama! A przez covid wszyscy zostaliśmy wciśnięci w jeden garnuszek, jak te gołabki z ryżem ciasno zwinięte. W moim przypadku chyba zbyt ciasno i kapusta już się zaczęła rozrywać.

___

Mogę z siebie już to wszystko wylać, bo moje dziecię młodsze wróciło do przedszkola i złapałam pierwszy oddech. Mogłam dać córki do Babci i złapałam drugi. Poszłam z mężem do restauracji i na spacer. Poszłam na długi spacer, na które składały się krótkie zakupy. Sama! Na pieszo i z muzyką w uszach i majowym kwiatkiem we włosach.

Przetrwaliśmy!

Categories: Lifestyle

Sara

Na co dzień szczęśliwa żona i mama Mai i Lei, które są uczestniczkami wielu wydarzeń z tej strony. Zawodowo spełnia się jako account manager i copywriter. Na swoim blogu uchyla wam rąbka tajemnicy swojego prywatnego życia oraz dzieli się tym co powinno was zainteresować.

Otrzymuj powiadomienia o komentarzach w tym poście
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Przejdź do komentarzy i proszę zostaw swój.x