Luty 2020, podsumowanie miesiąca

Published by Sara on

Wątpię, żeby luty był dla kogoś ulubionym miesiącem. No, może stan zakochania lub narodziny wyczekiwanego potomka są w stanie osłodzić ten szary czas. U nas raczej to walka ze ściąganiem dzieci do szkoła i przedszkola i próby nie rozbicia sobie ryjka, gdy padnę na nos ze zmęczneia. Z każdym kolejnym dniem robi się troszkę lepiej, bo nagle zaczynamy czuć, że nie robi się już tak okrutnie wcześnie ciemno, że słońce troszkę wcześniej wstaje. Do głowy wiatr przynosi myśl, że to już zaraz, zaraz schowamy kozaki, zdejmiemy kurtki i przyjdzie wiosna. Znów, mimo wirusów, katastrof i wojen znów dotrwaliśmy do wiosny.

Ciepłe śniadanka to w lutym nasza podstawa. Owsianki to nasza rutyna. Czasem na wodzie, czasem na mleku, czasem na napoju roślinnym. Do tego owoce i/lub orzechy, które akurat mamy w domu.

Gdy usiadłam do tego wpisu pomyślałam, że przecież ostanio nic ciekawego nie robiliśmy. Ot, kolejny miesiąc przebimbany. Jednak gwoli ścisłości udało nam się dalej pracować mimo kolejnych przeziębień Leosi – mam wrażenie, że ten luty to była jakaś kumulacja i jednocześnie mam nadzieję, że z wiosną zakończymy ten niefajny etap. Udało nam się zaliczyć kolejny kamień milowy – 15 000 subskrypcji na YouTube i poznaliśmy cudowną Justynę, która zaprosiła nas do swojego podcastu.

Tak, to tylko liczby, ale przy mojej kruchej samoocenie pomagają mi stawiać pewniejsze kroki.

Wybraliśmy się też na targi reklamy i walentykową kolację w Warszawie. Potem spotkaliśmy się z naszym przyjacielem i jedliśmy różne pyszne rzeczy w stolicy. Już myślę o tym, gdzie zaprowadzi nas następnym razem! Tym razem było po izrealsku!

Kalafior pieczony w całości. Takie proste, a takie dobre!
Kuchnia izrealeska <3 Izreal znajduje się na mojej wymarzonej liście podróżniczej i jak już się zbiorę by wyrobić paszport i przestanę się bać kilku rzeczy, to wsiadam w samolot i lecę tam!
Pierwsze walentynki <3 A tak serio, to nie widzę różnicy - gdyby nie targi, które były w ten dzień, pewnie skończyłoby się na wieczornym Netflixie 😉
Napaliłam się na ten pad thai jak allegrowicze na maseczki i pupa blada, bo był średni. Najlepszy wege pad thai jadłam we wrocławskiej Baszcie i póki co, nic go nie przebiło – chlipię w środku, bo Baszta zmieniła lokalizację i to już nie to samo, co było (byłam i jadłam i nadal tęsknie za ich pad thaiem).
Za to każdemu ze spokojem mogę polecić flaczki z boczniaka (przepisów w internetach dużo – ja korzystałam z Kwestii Smaku). Proste to, dobre i koi duszę, gdy wieje za oknem potwornie.

No i w sumie to by było tyle. A nie, bo chodziłam jeszcze dużo do biblioteki, pozaliczałam z Mają i sobą wizyty u dentysty, a do swojej listy doświadczeń mogę dopisać skorzystanie ze znieczulenia po raz pierwszy. Zaczęłam chodzić na bachatę solo, bo już mi coraz mocniej wiało w głowie deprechą, a nie ma to jak naturalne antydepresanty *. No i nagraliśmy najlepszy odcinek na naszym kanale czyli rozmowę z moimi rodzicami:

A wam jak minął luty? Mam nadzieję, że w marcu znajdzie się tu więcej zielonych roślinek i słońca!

*Oczywiście żadna aktywność fizyczna nie zastąpi leków, gdy są one potrzebne – konsultujcie te sprawy z psychiatrą.

Categories: Lifestyle

Sara

Na co dzień szczęśliwa żona i mama Mai i Lei, które są uczestniczkami wielu wydarzeń z tej strony. Zawodowo spełnia się jako account manager i copywriter. Na swoim blogu uchyla wam rąbka tajemnicy swojego prywatnego życia oraz dzieli się tym co powinno was zainteresować.

Otrzymuj powiadomienia o komentarzach w tym poście
Powiadom o
guest
4 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
4
0
Przejdź do komentarzy i proszę zostaw swój.x