Luty 2020, podsumowanie miesiąca
Wątpię, żeby luty był dla kogoś ulubionym miesiącem. No, może stan zakochania lub narodziny wyczekiwanego potomka są w stanie osłodzić ten szary czas. U nas raczej to walka ze ściąganiem dzieci do szkoła i przedszkola i próby nie rozbicia sobie ryjka, gdy padnę na nos ze zmęczneia. Z każdym kolejnym dniem robi się troszkę lepiej, bo nagle zaczynamy czuć, że nie robi się już tak okrutnie wcześnie ciemno, że słońce troszkę wcześniej wstaje. Do głowy wiatr przynosi myśl, że to już zaraz, zaraz schowamy kozaki, zdejmiemy kurtki i przyjdzie wiosna. Znów, mimo wirusów, katastrof i wojen znów dotrwaliśmy do wiosny.

Gdy usiadłam do tego wpisu pomyślałam, że przecież ostanio nic ciekawego nie robiliśmy. Ot, kolejny miesiąc przebimbany. Jednak gwoli ścisłości udało nam się dalej pracować mimo kolejnych przeziębień Leosi – mam wrażenie, że ten luty to była jakaś kumulacja i jednocześnie mam nadzieję, że z wiosną zakończymy ten niefajny etap. Udało nam się zaliczyć kolejny kamień milowy – 15 000 subskrypcji na YouTube i poznaliśmy cudowną Justynę, która zaprosiła nas do swojego podcastu.

Wybraliśmy się też na targi reklamy i walentykową kolację w Warszawie. Potem spotkaliśmy się z naszym przyjacielem i jedliśmy różne pyszne rzeczy w stolicy. Już myślę o tym, gdzie zaprowadzi nas następnym razem! Tym razem było po izrealsku!





No i w sumie to by było tyle. A nie, bo chodziłam jeszcze dużo do biblioteki, pozaliczałam z Mają i sobą wizyty u dentysty, a do swojej listy doświadczeń mogę dopisać skorzystanie ze znieczulenia po raz pierwszy. Zaczęłam chodzić na bachatę solo, bo już mi coraz mocniej wiało w głowie deprechą, a nie ma to jak naturalne antydepresanty *. No i nagraliśmy najlepszy odcinek na naszym kanale czyli rozmowę z moimi rodzicami:
A wam jak minął luty? Mam nadzieję, że w marcu znajdzie się tu więcej zielonych roślinek i słońca!
*Oczywiście żadna aktywność fizyczna nie zastąpi leków, gdy są one potrzebne – konsultujcie te sprawy z psychiatrą.