Przebłyski szpitalne, część II

Nie wiem jakim cudem napisałam ostatni tekst o piątej rano. Chyba miały na to wpływ emocje, stres i nowe otoczenie. Zaraz jednak po tym stałam się bezwładną detką i nie miałam siły nawet podnieść ręki. Poziom mojego zmęczenia chyba najlepiej obrazuje to, że dopiero dzisiaj skończyłam czytać „Zabójczą biel”, którą zaczęłam w czwartek. Jak na mnie to jest wyjątkowo ślimacze tempo, zwłaszcza, że nie bardzo miałam innych zajęć.
Jeśli zaś chodzi o szpital, to dość szybko człowiek przyzwyczaja się do tego uniwersum. I pewnie równie szybko o nim zapomina, gdy już wyjdzie. Przed szósta pobranie krwi i mierzenie ciśnienia, podanie leków, antybiotyku dożylnie, sprawdzanie kroplówki…cewniki, kaczki i nocniki plus pomoc w myciu. Na szczęście szybko wynegocjowałam odpinanie mnie od kroplówki chociaż na krótką chwilę…. Nie docenisz samodzielnego wyjścia do toalety dopóki ci tego nie zabiorą. Więc walczymy o te resztki własnej niezależności robiąc co możemy, żeby zachować ten ostatni bastion. Jeden starszy pan po zawale niemal uciekł pielęgniarkom z łóżka, bo przecież on może sam. Jak ja go dobrze rozumiem!
A jak już przy wieku jesteśmy, to stanowie na kardiokogicznej erce ewenement. Co tu robi to dziecko, pyta każda nowa salowa czy pielęgniarka, która jeszcze mnie nie widziała. No cóż, podobno było blisko i ledwo się wymknęłam śmierci. Tak przynajmniej powiedział mi lekarz, który mnie przyjął na erke. Zrobił to jednak dopiero dzisiaj, bo wcześniej nie chciał nas straszyć. Przynajmniej zaspokoiłam swoją chorobliwą ciekawość. Odkąd odeszłam ze zboru zastanawiałam się, co by było gdybym zachorowała na coś poważnie. No i mam odpowiedzieć : poza kilkoma wyjątkami nadal mają mnie w poważaniu. Troszkę smuteczek, ale bez przesady, nie to, że się tego nie spodziewałam. Z drugiej strony może to dobrze – człowiek jednak żywił jakąś cichą nadzieję, że ludzie odruchy jeszcze się utrzymały. No jednak nie, możesz leżeć umierająca, Jehowa ważniejszy.
Dobra, dość tych smentów! Chyba mnie wypuszczą w tym tygodniu do domu! Jasne, czekają mnie jeszcze badania na trombofilie i muszę uważać na kilka rzeczy, ale jak to mówią mondre kuce: znowu zwycięstwo!