Jak akceptacja złości pomogła mi w nauce asertywności?

Published by Sara on

Jestem ciepłą kluchą, kluseczką. Naiwna, podatną na manipulację i poczucie winy. Nawet ciało mam raczej mięciutkie niż kanciaste 😉 Skąd mi się to wzięło nie wiem, chociaż przypuszczam, że powtarzane 3 razy w tygodniu na zebraniach teksty, że mam być uległa, posłuszna i ustępliwa, mogły mieć na mnie jakiś wpływ.

Odkąd więc pamiętam trudno było mi odmawiać. Przez to często godziłam się na udzielanie pomocy lub branie udziału w projektach, z którymi nie chciałam mieć nic wspólnego. Potem chodziłam przez kilka tygodni z nerwowym bólem brzucha, bo przecież nie chciałam tego robić, ale się zgodziłam. Jak tu żyć?

Nawet jeśli wreszcie wypowiedziałam „nie”, to i tak przez długi czas potem męczyło mnie poczucie winy i myśl, że jestem dla wszystkich rozczarowaniem.

W ostatnim czasie zaczęłam jednak intensywnie pracować nad sobą i chyba widać zmiany. Przynajmniej to słyszę od osób, które znają mnie dłużej niż 2 lata czyli z tych prehistorycznych czasów bycia mega nieasertywną pierdołą. Dzisiaj chciałabym wam napisać, o kilku rzeczach, które mnie bardzo zaskoczyły – chociaż mam lekki stres z poruszeniem tego tematu, bo w końcu to nie jest moja specjalizacja. Pamiętajcie więc, że piszę o swoich odczuciach.

Poczuj tę złość

Jakoś nigdy nie łączyłam w głowie gniewu z brakiem asertywności. No, jak to – taka milusia pimpusia, co to przeprasza za rzeczy, których nawet nie zrobiła, ma mieć w sobie złość? O, panie! Ileż ja pracy musiałam włożyć, żeby cały ten gniew, złość, zazdrość i wszystko, co chowałam głęboko, „bo nie wypada”, wyciągnąć na wierzch i sobie z tym poradzić.

Na przykład miałam duży problem z tym, że niektórym całe to świadkowanie nie przeszkadza w rozwijaniu kariery, podróżowaniu itp. Być może wynika to z tego, że sama dorastałam w dość konserwatywnym, nawet jak na świadków, zborze. Miałam na żywo przykłady rezygnacji z pójścia na studia, porzucenia studiów w trakcie, wybierania pracy, która zaspokoja tylko podstawowe potrzeby i życie z miesiąca na miesiąc, gdy jednocześnie dostawało się znacznie lepsze propzycje. Były też wakacje, które polegały na chodzeniu przez kilka godzin codziennie w upale i mówieniu ludziom o Jehowie.

A potem odkryłam, że wcale nie wszyscy mają tak samo i w większych miastach głosiciele mają o wiele więcej wolności: można rozwijać karierę, iść na studia, pojechać na wakacje na Karaiby. Można pisać blogi i pisać fajne teksty, za które ja w mojej mieścinie miałabym ( a nawet miałam) zmywaną głowę przez starszych.

Wszystko to jednak w sobie dusiłam i nawet nie wiedziałam, że jestem zła. Gniew i złość są tak bardzo negatywnie odbierane, że wolimy zatrzymać je w sobie i pozwolić na pożeranie nas od środka. Gdy powiedziałam o tym publicznie, spotkałam się z reakcjami, że pewnie jestem wredna i zazdrosna – tak bardzo żyjemy pozorami i projekcjami, że boimy się pokazywać nasze prawdziwe emocje. A wiecie co się okazało? Gdy wreszcie przyznałam się do swoich odczuć, poczułam się znacznie lepiej. Potrafiłam tę złość na niesprawiedliwość przekuć na cieszenie się z tego, że te osoby mogą żyć nieświadome całego zła Strażnicy. Akceptacja mojej złości pomogła mi ruszyć dalej.

Umiejętność przeżywania gniewu jest bardzo bagatelizowana i odbierana negatywnie – a przecież to po prostu jedna z naszych emocji, całkiem naturalna sprawa. Nawet w bajce „W głowie się nie mieści” występowała 😉 Ignorowanie złości sprawia, że zaczyna ona pustoszyć nasz organizm.

Byłam osobą, która zawsze uważała, że nie jest ok i całą swoją złość ukierunkowywała na siebie. Dlatego tak bardzo ważne było w moim przypadku uświadomienie sobie, że coś takiego przeżywam. Niektórzy działają inaczej: nie lubią siebie i tą złością tryskają dookoła niejako mówiąc: wszyscy są bardzo nie ok. Gdy mamy kontakt z taką arogancką, niemiłą osobą raczej nie pomyślimy, że brak jej asertywności. A jednak! Ta świadomość pomogła mi inaczej spojrzeć na pewne sprawy.

Wszyscy wiedzą, że jesteś nie ok – dlaczego influencerzy muszą być asertywni?

Tworząc coś publicznie otwarcie narażamy się na krytykę. No, tak to już niestety jest, że wszystkim niedogodzimy i niby to wiemy, ale potrzeba ackeptacji i przynależności jest w nas tak silna, że i tak często kończymy płacząc w poduszkę.

To niby taka oczywista oczywistość, twierdzenie: „każdy ma prawo do swojej opinii, a ta opinia nie jest oceną – ocena jest sądem, a opinia to wyrażenie własnego zdania”. Jednak w przypadku takich małych influencerów np. jak ja, gdy wciąż każda liczba ma znaczenie, głowa musi zrozumieć, że ludzie mają prawo odlubiać profil. I wcale to nie musi znaczyć, że jesteś przez to nic nie warty. Może nie mają czasu dla ciebie (sama często robię porządki w swoim feedzie). Może nie interesuje ich twoja twórczość, albo nawet wybitnie nie zgadzają się z twoimi treściami. Takie ciche odejście jest według mnie zachowaniem asertywnym. Co innego, gdy ktoś czuje silną potrzebę uświadomienia dlaczego przestał cię oglądać, dlaczego odsubskrybował kanał. Na pewno kojarzycie takie teksty: „napisałaś o X, nie będę już cię czytać”, „mówisz o Y, spodziewałam się po tobie czegoś lepszego, unfollow” – w tym momencie komentujący pokazuje, że sam ma problem z asertywnością, nie może zaakceptować naszej inności i dąży do tego by nawet na siłę pokazać nam, że nie jesteśmy ok.

Odkąd jestem tego świadoma jest trochę łatwiej. I trochę prościej wcisnąć „zablokuj”, gdy czeka na mnie jakaś dziwna wiadomość w skrzynce. Pewnie jeszcze zdarzą się płacze w poduszkę, ale przyjemniej idzie się przez życie z wiedzą, że ta osoba ma w rzeczywistości problem ze sobą, a nie ze mną.

I co dalej?

To tylko dwa małe kroczki, które pozwalają mi trochę mniej się przejmować, trochę bardziej akceptować siebie. Wciąż pozostaje temat tego, czyj to problem, czyli czy zawsze mam robić coś za kogoś i jak asertywnie wyrażać swoje zdanie (ale już bez złości 🙂 ) – jak już sobie wszystko w głowie poukładam i będziecie chcieli, to o tym też wam napiszę. Najfajniejsze jest to, że po przebyciu całej tej drogi jest mi po prostu dobrze ze sobą. Kiedyś napisałam na tym blogu tekst, że jestem swoim największym hejterem. Dzisiaj już bym czegoś takiego nie stworzyła. Jest mi dobrze tu gdzie jestem <3

Categories: Lifestyle

Sara

Na co dzień szczęśliwa żona i mama Mai i Lei, które są uczestniczkami wielu wydarzeń z tej strony. Zawodowo spełnia się jako account manager i copywriter. Na swoim blogu uchyla wam rąbka tajemnicy swojego prywatnego życia oraz dzieli się tym co powinno was zainteresować.

Otrzymuj powiadomienia o komentarzach w tym poście
Powiadom o
guest
3 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
3
0
Przejdź do komentarzy i proszę zostaw swój.x