Dzień 5: Orebić i impreza nad morzem
Miałam ambitny plan by na tych wakacjach wstawać wcześnie rano i iść pobiegać albo poćwiczyć jogę, ale okazało się, że śpię jak zabita. Nie walczę z tym. W końcu mam wakacje.
Dzisiaj na śniadanie jemy jaglankę z owocami, a po kawie jedziemy do największego miasta na półwyspie Peljesac. Jedziemy zrobić zakupy w Orebic i wypłacić gotówkę, bo nawet zwykłego chleba tu nie kupimy bez kun w portfelu. Swoją drogą moja miłość do Chorwacji zdecydowanie nie obejmuje tutejszego chleba.
Sam Orebic to zdecydowanie nie mój klimat, chociaż spacer po miasteczku był bardzo przyjemny. Nie chciałabym jednak w takim miejscu mieć bazy wypadowej. Nie wiem do końca w czym tkwi sekret – ostatecznie w Sreser zupełnie przypadkiem pierwszego dnia usiedliśmy koło polskiej rodziny, więc to nie tak, że mam tam totalną dzicz i pustkowie. Czuję jednak, że w Orebic życie toczy się inaczej i to nie są jednak moje klimaty. W czasie naszego drugiego pobytu w Chorwacji pojechaliśmy pewnego dnia do Opatiji, która miała sprawić, że szczęki nam opadną. Nie powiem, że to brzydkie miejsce ale zdecydowanie serce szybciej mi nie zabiło.
Z Orebic możecie popłynąć promem na Korculę. Fani wspinaczek mogą wybrać się na najwyższy szczyt półwyspu Peljesac – Św. Ilija. Początkowo myślałam o wycieczce w to miejsce, ale upał skutecznie opuścił moje zapały. Co do Korculi – jestem pewna, że wrócimy na Peljesac więc kto wie, może następnym razem skusimy się na prom.
Wieczorem idziemy na drugą plażę w Sreser, niedaleko kościółka na ulicy Kraj. Woda jest cieplutka, dno piaszczyste ale pełne życia. I do tego bardzo łagodne zejście – idealne miejsce dla dzieciaków. Pływamy, nurkujemy i leniuchujemy.
O 20 ma odbyć się w Sreser Ribaćka Noc z muzyką na żywo i darmowym winem oraz rybami. Siadamy na ławce i rozmawiamy z jedną kobietą. Ciekawi nas czy jest tu więcej turystów czy mieszkańców. Okazuje się, że zdecydowanie tych pierwszych chociaż lokalsi też wbijają na takie wydarzenia. Rozmawiamy w bardzo koślawym chorwackim i śmiejemy się z Edwinem, że komunikacja w tym języku wychodzi nam lepiej niż w niemieckim, którego uczyliśmy się przez wiele lat w szkole.
Pijemy bardzo dobre wino, niestety nalewane do jednorazowych kubeczków. Nawet nie pomyślałam, żeby zabrać coś wielorazowego ze sobą, chociaż pewnie nic by to nie dało. Marynarz nalewający wino pracuje jak bezmyślna maszyna nawet nie patrząc na ludzi wciąż napełniając nowe plastikowe kubeczki. Musiałam mu na siłę pod nos wcisnąć ten, w którym już piłam wino i poprosić, żeby napełnił ten stary. W Chorwackich marketach (Konzum) wciąż można bez dodatkowej opłaty spakować zakupy do foliowej torebki, więc myślę, że jeszcze długa droga przed tym krajem.
Leosia tańczy na placu do granej na żywo muzyki, a ja kątem oka widzę dziewczynkę rozkładającą zrobione przez siebie bransoletki. Mała ma jakieś 10 lat i z krókiej rozmowy dowiadujemy się z Mają, że dorabia do kieszonkowego. Bardzo popieram takie pomysły i pytam moich córek, czy chcą po bransoletce. Wolę taką pamiątkę niż produkowane masowo zabawki lub inne bibeloty wciskane nam na każdym straganie.
Niedługo Leosia wdrapuje mi się na kolana i mówi, że jest zmęczona. Pakujemy więc ją do wózka i ruszamy pod górę do domu.