Dzień 1: wreszcie sprawa się wyjaśnia.

Wstajemy wykończeni napędzani zegarem biologicznym. Edwin o szóstej rano wychodzi by dowiedzieć się co z samochodem. Jeździ od mechanika do gumiarza i mamy nadzieję, że dziś uda nam się wyjechać.
Jestem ciągle wykończona i nie umiem się ogarnąć. Dzieci też są w jakimś dziwnym stresowym stanie, ale to nie znaczy, że brak im energii. Ostatecznie mechanik mówi, że możemy jechać i o 15 ruszamy. Lekki stres towarzyszy nam aż do granic Polski. Wiem, że to głupie i irracjonalne, ale mam obawy, że znowu coś się wydarzy. A przecież specjalnie wybraliśmy dłuższą trasę omijajacą felerną drogę w budowie.

Na pierwszej stacji w Czechach stajemy na tankowanie i kolację. Wyciągamy kanapki, curry i kaszę gryczaną. Pozwalam też dziewczynkom się trochę wybiegać. Mam nadzieję, że niedługo żadną i obudzą się dopiero rano. Tutaj kupujemy też winiete na czeskie autostrady (na 1 miesiąc około 440 koron czeskich). Wyjątkowo kupujemy tu też winietę na Austrię. Zazwyczaj za Mikulovem szukamy stacji w Austrii ale tym razem chcieliśmy mieć wszystko z głowy. Winieta na Austrię na 10 dni kupujemy za 11 euro. Mogliśmy kupić taniej, bo za 9.5 w Austrii ale chcieliśmy sobie darować szukanie stacji.
Ostatni krótki postój tego dnia mamy gdzieś koło Ołomuńca, zjeżdżamy na chwilę z trasy i łapiemy promienie zachodzącego słońca.


