Ostatnie 100 dni szczęścia

Published by Sara on

Byłam straszną marudą i zrzędą już od dłuższego czasu, a zdałam sobie z tego sprawę na początku września. Początek miesiąca był zimny, deszczowy i dość przygnębiający. Dodajmy do tego symboliczną zmianę jaką jest początek roku szkolnego i łatwo jest wprowadzić się w refleksyjny nastrój. I tak stojąc któregoś dnia na chodniku i czekając na zielone światło, uświadomiłam sobie, że do końca 2017 zostało około 100 dni. Niewiele, a ja przez znaczną część roku byłam nieszczęśliwa/smutna/marudząca i wymagająca ojojania.

Faktem jest, że końcówka 2016 nie była łatwa. Wreszcie zdecydowałam się iść do psychiatry, który zdiagnozował u mnie depresję. Myślałam, że to wystarczy, że skoro wiem, co mi jest, to teraz samo przejdzie. I w sumie trochę się polepszyło, bo podjęłam pewne działania, które pomogły mi się ogarnąć. Jednak poza dniami, gdy czułam się całkiem dobrze, a nawet tak dobrze jak chyba nigdy w życiu, były też dni, gdy czułam się tragicznie. Taka emocjonalna kolejka górska raczej nie wpływała na mnie pozytywnie.

Sprawy nie ułatwiało to, że sporo osób się od nas odsunęło. Wręcz usłyszeliśmy wprost: „nie będziemy się już kolegować, o nie” i zabrali swoje zabawki z naszej piaskownicy. Żalu o to nie mam, ale mój pokręcony umysł już dopowiedział sobie resztę. Widocznie nie byłaś dość dobra; widocznie nigdy nie lubili cię dla ciebie samej, dla tego kim ty jesteś. Bolało.

I tu, zupełnie przypadkiem przeczytałam zdanie w pewnej książce. Sparafrazuję je nieco: nie pozwól by opinia innych decydowała o twoim stanie emocjonalnym. W mojej głowie rozległ się dźwięk tłuczonego szkła. Na niewiele rzeczy mam wpływ, ale kurczę, na to mam! Dlaczego mam roztaczać wokół siebie aurę emocjonalnego nieszczęścia, jeśli tak naprawdę wcale nie chcę czuć się nieszczęśliwa? W tej książce zadano też dwa pytania: czego bym najbardziej żałowała, gdybym teraz umarła? I dlaczego masz marnować czas na przejmowanie się ludźmi, którzy są zbyt nieświadomi by cokolwiek zmienić?

Czego bym żałowała? To proste – tego, że nie spędzałam więcej czasu z rodziną i w następnej kolejności, że za mało podróżowałam. Cóż, jedni marzą o butach od znanego projektanta lub designerskich meblach i własnym mieszkaniu w stolicy, my z mężem chcemy jeździć! Naszym celem, marzeniem jest tak ułożyć sobie pracę, żeby móc więcej podróżować  i na przykład w jeden weekend być na Mazurach, a w następny w Bieszczadach. W roku szkolnym na dłuższe wyjazdy raczej nie będziemy mogli sobie pozwolić ze względu na Maję, ale gdybyśmy tylko mogli, to z chęcią pomieszkalibyśmy przez całe wakacje w…Stanach Zjednoczonych. Szalone? Trochę, ale nie niemożliwe – musimy tylko ogarnąć kilka rzeczy i sobie na to zapracować.

I tak moje myśli biegły szybko, gdy ja szłam przez deszczowe, zimne miasto do biura. Wiedziałam, co bym chciała robić i jak żyć. Wiedziałam już też, że użalanie się nad sobą i przejmowanie nie pomoże mi w tym. Do końca roku zostało 100 dni, a ja chcę je przeżyć tak, żeby na koniec grudnia być zadowoloną z 2017.

Nie chcę zamieniać się w Pollyannę i na siłę szukać w każdej drobnostce szczęścia. Nie chodzi o to, żeby nie pozwalać sobie na smutek czy negatywne emocje – one też są po coś. Niestety, ostatnio to one właśnie dominowały w moim życiu. Co gorsza, zupełnie niepotrzebnie.

Często żartuję sobie, że jeśli tylko masz zły dzień i wyglądasz jak kupa, to na pewno spotkasz kogoś znajomego. Niedawno zdarzyła mi się jednak odwrotna sytuacja: wyglądałam dobrze. Byłam umalowana, ładnie ubrana i energicznie przemierzałam z dziećmi miasto, gdy wpadłam na znajomego. I wtedy zrozumiałam, że z tym całym moim użaleniem się nad sobą, że jestem niewystarczająco dobra, że ten mnie nie lubi, że wszystko źle, to mam całkiem dobre życie.

Po pierwsze mam dzieci: zdrowe, inteligentne i psotliwe. Zawsze chciałam mieć dzieci – nie zależało mi na tytułach naukowych, na karierze, na mieszkaniu – moim marzeniem były dzieci. Dopiero teraz, gdy je mam, pojawiają się inne pragnienia. Udało mi się to marzenie spełnić. Bez problemu zaszłam w ciążę, nie było jakiś większych komplikacji. To już jest duże szczęście. Gdy słyszę, jak ktoś leży w szpitalu w ciąży i odlicza każdy dzień z nadzieją…Albo gdy dociera do mnie historia, o tym jak to maluszek w wieku Leosi umarł…Mam szczęście.

Mam z kim te dzieci wychowywać. Przede wszystkim mam jednak najlepszego przyjaciela i partnera pod słońcem. Kłócimy się i godzimy parę razy w tygodniu, ale nie zamieniłabym go na żadnego innego. To jest pan Darcy, mój Jamie Fraser, mój Kmicic i Bohun, Jan Bohatyrowicz – to są prawdziwi mężczyźni, ale jak wam potrzeba innego porównania, to niech będzie – mój Edward ze Zmierzchu i Christian Grey (chociaż nigdy nie nadawałam się na Belle czy Anę, bo, przepraszam bardzo, ale jak można nie lubić jeść!).

Moja rodzina jest zdrowa. Wynajmujemy całkiem fajne mieszkanie. Mam też pracę, która owszem generuje dużą ilość stresu, ale sprawia satysfakcję. Mam swoje pasję, które mogę rozwijać i cele, do których chcę dążyć – sama, ale też takie, które chcemy realizować całą rodziną. Naprawdę mam szczęście.

Muszę to sobie powtarzać i doceniam to, co mam.

Jeszcze wam pokażę!


Sara

Na co dzień szczęśliwa żona i mama Mai i Lei, które są uczestniczkami wielu wydarzeń z tej strony. Zawodowo spełnia się jako account manager i copywriter. Na swoim blogu uchyla wam rąbka tajemnicy swojego prywatnego życia oraz dzieli się tym co powinno was zainteresować.

Otrzymuj powiadomienia o komentarzach w tym poście
Powiadom o
guest
1 Komentarz
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
1
0
Przejdź do komentarzy i proszę zostaw swój.x