5 moich sposobów na zrelaksowanie się, gdy nie można jechać na wakacje.
Przemęczona jestem ostatnio. Na pewno przyczynia się do tego nieustanny kołowrotek na Instagramie: ci się szykuję na wakacje, tamci się właśnie opalają nad morzem, inni dopiero co wrócili. Dobrze, że akurat rozlał mi się wyświetlacz w telefonie, a mój zastępczy model nie ogarnia tak dobrze Instagrama – cierpię odrobinę mniej.
A cierpię, bo tęskno mi do wyjazdu. Moja dusza podróżniczki została skazana na katusze, które przyjęły postać wielkiej niewiadomej. Mamy teraz dużo spraw w firmie do ogarnięcia i trudno nam wyskoczyć gdziekolwiek. W chwilach, gdy przygnębienie wygrywa, mam wrażenie, że nie ruszymy się nigdzie przez najbliższy rok. Jednocześnie może być tak, że sytuacja się zmieni, a nam coś szalonego strzeli do głowy i pojedziemy na jakiś spontaniczny urlop za dwa tygodnie.
Póki co muszę jednak jakoś się odciążyć umysł po całym dniu pracy.
Moje sposoby na zrelaksowanie się
Spacer
Zawsze wolałam naturalne atrakcje od zamków i kościołów. Mieszkając w mieście nie zawsze mam możliwość na spacer po lesie, ale nawet idąc szarym chodnikiem mogę się odprężyć. Wkładam Leosię w wózek, Maja drepcze obok i po prostu idę pozwalając myślom błądzić bez konkretnego celu.
A jeśli tylko mam taką możliwość, to uciekam na wieś. W tej chwili naprawdę lubimy nasze miejskie życie, ale wiem, że w głębi serca wciąż jestem dziewczyną ze wsi. Przypuszczam, że za kilkanaście lat będziemy z Edwinem planować własny ogród warzywny. Ale to jeszcze nie teraz 🙂
Książka
Zauważyłam u siebie dziwną tendencję: każdego lata, zamiast czytać ambitne nowości na rynku książek, wybieram stare i ukochane lektury. Czasem robię sobie maraton z Trylogią Sienkiewicza; wracam też do Jeżycjady albo Ani Shirley. W tym wróciłam już do uwielbianego „Tajemniczego Opiekuna”, „Nad Niemnem” – Edwin do tej pory nie może zrozumieć mojej sympatii do tej książki. W sierpniu wracam za to do „Obcej” Diany Gabaldon. Do tego mam dwa sezony serialu na Netflixie i nadchodzący trzeci.
Ruch
Wstyd się przyznać, ale na długi czas pogniewałam się z aktywnością fizyczną. Nie miałam jakiś szczególnych problemów z wagą, więc po co będę ćwiczyć? Żeby było modnie?! Zapomniałam ile radości może dać mocne „przecioranie” spowodowane wysiłkiem fizycznym. Aktualnie raz w tygodniu mamy intensywne zajęcia salsy. Tancerki ze mnie nie będzie, ale tyle frajdy, co z tych zajęć mam, to moje!
Już teraz czuję, że nawet te dwie godziny w tygodniu to jednak za mało. Póki co próbuję się motywować i ćwiczyć w domu ( z Leosią wchodzącą mi na głowę). Czekam aż młodej minie faza „mama-mama-tylko-mama” i bez problemu zostanie z Edwinem, żebym mogła pójść na dodatkowe zajęcia (może siłownia, może salsa solo, a może nawet reaggeton).
Gotowanie
Ja naprawdę nie zamierzam na każdym kroku ogłaszać, że przestałam jeść mięso! Co poradzę na to, że w pewien sposób odkrywam teraz gotowanie na nowo! I sprawia mi to ogromną frajdę. Często wieczorami zastanawiam się, co mogłabym ugotować. Przeglądam swoje ulubione blogi wegańskie, ale też spisuję własne pomysły. Z tymi ostatnimi jest trudniej: najpierw tworzę wersję testową. Edwin ją ocenia – albo jest kiepsko i zje, bo jest głodny, albo danie ma potencjał. Wtedy muszę zrobić je jeszcze kilka razy, dopracować, a potem wypadałoby zrobić dobre zdjęcia. Jest trochę roboty z tym, ale lubię to!
Randka z mężem
Spędzam z moim mężem praktycznie cały dzień, ale niestety nie mamy aż tak dużo okazji by zwyczajnie ze sobą pogadać. Nie tylko praca nam przeszkadza – nawet dziś, gdy wszyscy usiedliśmy razem do śniadania, to jednak dzieci skutecznie pochłaniają naszą uwagę. Wątpię, żebyśmy w najbliższym czasie mogli pobyć tylko we dwójkę (niania-babcia niedługo wyjeżdża na swoje wakacje), ale staram się korzystać z tego, co mamy.