Zawieszona w próżni.

Published by Sara on

39 tydzień ciąży, 8 dni do wyznaczonego terminu porodu. Jednym uchem słyszę „masz jeszcze czas” (bo przecież wiadomo, że moje dziecko na pewno zaliczy się do tych 5% urodzonych w terminie), drugim dochodzą pytania: „to ty jeszcze nie urodziłaś?”. I tak sobie słucham dwóch sprzecznych wypowiedzi, którą stanowią tylko kropkę nad „i” w moim nerwowym stanie.

A obiecałam sobie, że będę czekać cierpliwie. Dałam się jednak zwieść pewnej rzeczy i zapomniałam, że każda ciąża jest inna.

I tak z Mają miałam luz. Jakieś skurcze przepowiadające? Brakstona, co? A w życiu! Poza normalnymi ciążowymi dolegliwościami, nie miałam żadnych  objawów porodu. Po prostu pewnej nocy, po północy, dostałam chodzonego (nawet nie wiedziałam, że mam skurcze). Rano mnie zabrali na porodówkę i w ciągu 1,5 godziny Maja była na świecie. W kartę wpisali mi 6 godzin I fazy porodu, 10 minut II. Nachwalili, jak to sprawnie poszło, jak na pierworódkę. Myślałam więc, że mam jakąś super moc porodową. Głupia byłam.

Przez całą ciążę z Li uświadamiałam sobie, że każda ciąża jest inna. Skurcze przepowiadające zaczęły się gdzieś koło 33 tygodnia. Te znosiłam spokojnie. Kiedy jednak w 36 tygodniu, młodsza córka zafundowała mi noc pełną wrażeń (regularne skurcze: najpierw co 15, potem co 10 minut), byłam pewna, że wkrótce urodzę. Nic jednak z tego nie wynikło, a wybranie się do lekarza następnego dnia nie wykazało żadnych zmian w obrębie szyjki. Takie akcje powtarzały się co kilka dni: skurcze coraz mocniejsze, ale nigdy częściej niż co 10 minut. I tak kręcisz się w środku nocy po domu, mając nadzieję, że coś z tego będzie. Następnego dnia literalnie zdychasz, bo i twoje ciało i psychika jest wykończona. Wtedy mam focha na wszystko, zakrywam głowę kołdrą i się nie odzywam do nikogo. Następnego dnia wraca mi spokój i jakoś potrafię przetrwać dzień z myślą „urodzi się, kiedy się urodzi”. Niestety w nocy znów mam powtórkę z rozrywki.

Poczytałam badania. Tak się dzieje czasem – po prostu organizm się przygotowuje do porodu. Niestety, czasem to trwa nawet kilka tygodni. Ginekolog powiedział mi wyraźnie: jeśli dziecko się rusza, wody nie odeszły, a skurcze nie są częstsze niż co 5 minut – nie ma potrzeby jechać do szpitala. A zresztą wiem, jak to by było w szpitalu. Jak przyjmą, to już tak chętnie nie wypuszczą. Czekałyby mnie więc przemiłe dni spędzone z przypadkowymi kobietami na patologii ciąży – oglądanie całymi dniami powtórek Trudnych Spraw i M jak Miłość gwarantowane. Do tego pół dnia ciekasz z gołym tyłkiem, bo przecież „badanie będzie”, ale kiedy to badanie nastąpi nie wiadomo. W końcu może cię podłączą pod oksytocynę, ale ona i tak raczej nie zadziałała. A tymczasem w domu czeka na ciebie starsze dziecko i mąż, który już i tak ledwo ogarnia cały ten galimatias. Więc szpital – tylko w ostateczności.

Ps. Już nie narzekam. Nie mogę się jednak oprzeć wrażeniu, że ostatnie tygodnie ciąży dłużą się bardziej niż poprzednie osiem miesięcy. Chciałam dziś zmieść podłogę. Ukucnęłam i skończyło się na tym, że mnie mąż musiał z podłogi podnosić. Taka sytuacja.


Sara

Na co dzień szczęśliwa żona i mama Mai i Lei, które są uczestniczkami wielu wydarzeń z tej strony. Zawodowo spełnia się jako account manager i copywriter. Na swoim blogu uchyla wam rąbka tajemnicy swojego prywatnego życia oraz dzieli się tym co powinno was zainteresować.

Otrzymuj powiadomienia o komentarzach w tym poście
Powiadom o
guest
11 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
11
0
Przejdź do komentarzy i proszę zostaw swój.x