Przez kolano i w dupę wlać

Published by Sara on

Są dni, gdy jest cudownie. Dziecko współpracuje z rodzicem, pomaga, bawi się wesoło i nie psoci. Są też dni, gdy z bezsilności masz ochotę walić głową o chodnik a po wszystkim czujesz się jak wyprana z emocji ścierka. I trzeba to znieść.

452511_91991606

Taka sytuacja, któraś już w tym tygodniu: idę z KoCórką przez miasto. Trasa nie jest za długa na jej małe nóżki. Wielokrotnie przebywała większe dystansy. Ja z torbą na ramieniu a w ręce reklamówka z zakupami z biedronki, takie tam drobiazgi do obiadu. Idziemy do domu. Nagle wrzask: Chcę na rączki!

Tłumaczę. Że mamy niedaleko. Że jest już duża i od dawna nie chce jeździć w wózku. Że mam torby ciężkie. Że zwyczajnie nie mam siły jej nieść.

Płacz i ciągnienie mnie za rękę.

„Przytul mnie mamo”

Staję, kucam przy niej i przytulam. Mówię, że nie mogę jej wziąć na ręce. Byłoby łatwiej gdybym mogła – w 10 minut doszłybyśmy do domu i byłoby po sprawie. Jednak lata noszenia za cieżkich książek w nieodpowiedniej dla kręgosłupa torbie zrobiły swoje i teraz jeśli dźwignę za dużo to po prostu zdycham przez kilka dni.

Wstaję, robię dwa kroki – zastawia mi drogę i znowu ryk.Kucam, przytulam, tłumaczę. Wstaję, ryk. I tak kilka razy. Ciśnienie skacze w górę i czuję, że moja cierpliwość jest na wyczerpaniu.  Albo wybuchnę tu i teraz, albo coś z tym zrobię.

Trudno, siadam na chodniku, bo nigdzie ławki nie widać; najwyżej dostanę wilka, babciu. Biorę ją na kolana i przytulam. Siedzimy tak może 5 minut, może 10. Ludzie mijający nas patrzą na mnie jak na idiotkę. Widzę w ich wzroku przesłanie: przylałabyś jej parę razy po tyłku i miałabyś spokój, a tak to dziecka nie umiesz wychować.

Gdzieś w odległych zakamarkach mojego umysłu czaiła się myśl – może klaps by to rozwiązał?

Logika podpowiada mi, że w zamian dostałabym tylko większy wybuch histerii. Nie miałabym prawa wymagać od niej by nie biła innych, skoro ja bym ją uderzyła. Że to tylko sposób na rozładowanie mojej frustracji.Że prawo tego zabrania.  Serce nie wyobraża sobie by wyciągnąć rękę i uderzyć dziecko, moje dziecko – winne jedynie tego, że nie chce iść na nóżkach i chce żeby je przytulić.

W tym wszystkim jestem jeszcze ja, zmęczona sytuacją, zestresowana. Bo jeszcze obiad trzeba zrobić, pranie rozwiesić i kilka rzeczy załatwić.  Wcale nie jestem taka cierpliwa i spokojna jak to wygląda z boku. Mam ochotę wrzeszczeć i rzucać talerzami. Albo płakać i użalać się nad sobą. Na pewno nie mam ochoty w tym momencie być ostoją dla mojej córki. Ale jestem, bo nie mam wyboru. Ktoś tu musi okiełznać swoje emocje.

Nagle KoCórka się uspokaja. Idziemy dalej do domu – jest spokojna, radosna. Skacze po drodze i zbiera kwiatki. Nie wiem skąd wziął się jej wybuch,może chwila buntu, może bóle wzrostowe nóżek. Ważne, że sytuacja została opanowana.

We mnie jeszcze buzuje. Napięcie i frustracja nie znikają tak łatwo. Wciąż myślę, czy mogłam jakoś zapobiec tej sytuacji. Czy nie popełniłam jakiegoś błędu wychowawczego. Może byłam za łagodna. Niesłusznie warczę na męża, gdy do mnie dzwoni. Nosi mnie. Marzę o końcu dnia, kiedy pochłonie mnie książka albo przytulę się do męża i wspólnie obejrzymy serial albo film.

Do wieczora jeszcze daleko…


Sara

Na co dzień szczęśliwa żona i mama Mai i Lei, które są uczestniczkami wielu wydarzeń z tej strony. Zawodowo spełnia się jako account manager i copywriter. Na swoim blogu uchyla wam rąbka tajemnicy swojego prywatnego życia oraz dzieli się tym co powinno was zainteresować.

Otrzymuj powiadomienia o komentarzach w tym poście
Powiadom o
guest
10 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
10
0
Przejdź do komentarzy i proszę zostaw swój.x