Kocham swoje dziecko, ale…

Biedne jest słowo „ale” w języku polskim! Kpią z niego polscy internauci w pseudo dyskusjach na fejsie. Wystarczy, że jakiś nieszczęśnik napisze: „Szanuję (tu wstaw dowolną grupę społeczną), ale nie podoba mi się to i to”. Zaraz wyleją na niego wiadro pomyj, bo użycie „ale” utożsamia go z rasistą, nazistą, homofobem i nie wiadomo kim jeszcze. A ja się z tym tak bardzo nie zgadzam…
Mam w rodzinie i wśród znajomych osoby palące. Nie znoszę papierosów; nie mogę ścierpieć tego zapachu. Jednocześnie moja niechęć do nałogu nie wpływa na moje nastawienie do tych osób. Nawet je lubię 🙂 Czy jednak powiem: „Tak trzymaj! Super! Pal jak najdłużej!”, gdy sięgną po kolejnego papieroska? Rozumiecie różnicę? Dziś więc oświadczam – Kocham moją córkę, ale czasem muszę od niej odpocząć.
Taka sytuacja
Kilka dni temu Maję zaatakował katar. Normalna sprawa w tym sezonie u przedszkola. Nie była jakoś poważnie chora, mimo to postanowiłam zatrzymać ją w domu. Nie chciałam by się bardziej rozchorowała i zarażała kolegów. Pomyślałam, że skorzystam z „urlopu” i albo nadgonię zaległości w sprzątaniu (moja zmora: składanie ubrań) albo dokończę tworzenie reklam AdWords (wcale nie takie hop siup).
Nie zrobiłam nic z tego, co sobie zaplanowałam. Maja, mimo najzwyklejszego kataru, osiągnęła wysoki poziom marudzenia. Klocki? Nie! Rysowanie? Nie! Bajka? Nie! Tylko mama i mama. „Mamo, zrób mi kanapeczkę” – za chwilę ryk, bo rozsmarowałam keczup nie tak, jak chciała. I tak przez cały dzień. Jednocześnie musicie wiedzieć, że Maja była i jest raczej samodzielnym dzieckiem. Rzucić jej Lego Duplo na środek pokoju i nie ma dziewczyny. Tym bardziej zszokowało mnie jej zachowanie – płacze, które spokojnie przyjęłabym u niemowlaka, czy nawet dwulatka, teraz mocno mnie zaskoczyły.
Zacisnęłam zęby, przytulałam (może jakiś kryzys?), a w środku próbowałam się uspokoić. Z każdą minutą rosła we mnie frustracja wywołana niespełnionymi obowiązkami. Gdy mąż wrócił do domu, wystarczyło mu jedno spojrzenie na mnie by powiedzieć: wychodzisz dzisiaj z domu. Pomalowałam się więc i wyszłam do ludzi, a on został z naszą smarkającą się.

Do biegu!

I poszła!
Dzieci są cudne, ale nie są naszym całym światem.
Oczywiście uwielbiamy nasze pociechy. Gdy są przesłodkie i gdy wrzeszczą cały dzień. Nie wierzę jednak, że są matki, które od czasu do czasu nie mają tej potrzeby oddalanie się. Poskładania się na nowo i chwili oddechu. Jakby nie było, dziecię rośnie szybko i ani się obejrzymy, a zacznie mieć swoje sprawy, a ty zostaniesz toksyczną mamuśką z pomidorową w poniedziałek. I będziesz wycierać brudny policzek synka poślinionym palcem.
Niestety, nie każda kobieta ma możliwość wyrwania się w domu. Mąż może przyjmować pozycję Pana i Władcy i gdy w końcu wróci z pracy, to podaj obiad, piwo, ciapcie i zabierz mu tego wrzeszczącego bachora sprzed nosa. Niektórzy wyprowadzają się za granicę lub do innego miasta i trudno im znaleźć opiekunkę, a rodzina daleko. Pod tym względem mam miło i przyjemnie. Jak mnie najdzie potrzeba i już wybucham, to Muffin Man chętnie zostaje z Mają. Ba, nieraz sam mnie wypycha albo wychodzą we dwójkę i pielęgnują tę magiczną więź, jaka jest między ojcem a córką. Niemal siłą wypchnął mnie z domu, gdy młoda miała 1,5 tygodnia. Wróciłam trzy godziny później z gośćmi, dziecko spało, w domu posprzątane i obiad ugotowany. Moja Marysia się marnuje w biurze <3
Jak nam się zechce randki we dwoje, to też znajdą się chętni opiekunowie. Babcie, Dziadki, Ciotki, przyjaciele – czasem problemem jest, do kogo ją zawieść, żeby nikt nie był poszkodowany.
Zmiany, zmiany, zmiany
Dlaczego dziś poruszam ten temat? Muffinek ostatnio się uzewnętrznił, a brzuch zrobił się widoczny. Uświadomiło mi to, że niedługo nasze życie przejdzie rewolucję. Dołączy do nas noworodek, który może być spokojny jak siostra, a może też fundować nam nieprzespane noce. I moja chwilowa frustracja wywołana lekkim marudzeniem Majki, będzie niczym przy maratonie: cyc-pielucha-wrzask-cyc.
W tym wszystkim musimy jakoś zorganizować tę „chwilę wytchnienia”, choćby i godzinkę w kawiarni bez dzieci by wrócić do normalnego stanu. Czyli jakiego? Matki szczęśliwej, która kocha swoje dzieci. Matka w szarych dresach, z przetłuszczonymi włosami i szaleństwem w oczach też kocha swoje maluchy. Ja jednak wolałabym być tą pierwszą. W myśl zasady: szczęśliwa mama, to szczęśliwe dziecko, a przecież o to rodzicom chodzi, prawda?