Jeden dzień w Alpach Juliskich: Bled i Bohinj.

Published by Sara on

Za krótko, pomyślałam już w piątek wieczorem, gdy rozpakowywaliśmy się w mieszkanku niedaleko Bled pożegnawszy się wcześniej ze słoneczną Dalmacją. Nie miałam jednak na myśli Chorwacji, do której wrócę. Żałowałam, że mamy tylko sobotę na poznanie, chociaż pobieżne, tej części Słowenii a w niedzielę wracamy do Polski. Przydałby się nam jeszcze jeden nocleg, zwłaszcza że pół soboty padał deszcz i całkowicie odpuściliśmy sobie wąwóz Vintgar i kilka innych atrakcji. Nic to jednak, bo malutki, zielony kraj ujął nas mocno za serca i już wiemy, że w przyszłości noclegi w drodze do Chorwacji będziemy układać pod ten rejon – nawet jeśli oznacza to przejechanie dodatkowych kilometrów w Austrii (najszybsza droga wiedzie na Graz, Maribor i już jesteśmy w Cro). Ostatecznie Alpy są zachwycające, a skoro już płacę za tę autostradę, to warto skorzystać 🙂

Nocleg: Rezerwowaliśmy przez AirBnB, ale wam zostawiam link do obiektu w Google. Bardzo sympatyczne, czyste i wygodne miejsce. Gospodarze pomocni, bliziutko do Bled, wąwozu Vintgar, do Bohinj około 35 km.

Room tour pojawi się we vlogu za kilka tygodni, a tymczasem już możecie obejrzeć naszą wycieczkę do starożytnej stolicy Dalmacji (są polskie napisy!).

Jezioro Bohinj

Od rana pada, więc postanawiamy pooglądać Słowenię zza szyb samochodu i zarządzam wycieczkę do położonego około 30 km dalej jeziora Bohinj. Powiadają, że jest bardziej dzikie i mniej komercyjne niż Bled, więc uznaję to za dobrą początek wycieczki.

Samo jezioro jest najwięszkym słodkim jeziorem w całej Słowenii. Okoliczne wioseczki to świetna baza wypadowa by odwiedzić Park Narodowy Triglav wraz z najwięszkym szczytem kraju.

Jest pięknie i już mam zaczęłam szukać lekkich, rodzinnych szlaków na przyszłość. Tymczasem kierujemy się do najczęściej fotografowanego kościoła w Słowenii – świątynia pod wezwaniem Jana Chrzciciela została zbudowana przed 1300 rokiem i wraz z pobliskim mostem stanowi jeden z największych zabytków doliny.
Za całą naszą siódemkę (bilet rodzinny) zapłaciliśmy 6 euro.
Wejście na dzwonnicę to również 6 euro (rodzinny), dorośli 3 euro, dzieci do lat 12 bezpłatnie. Płatność tylko gotówką.

Z dzwonnicy możemy podziwiać piękną panomarę doliny, jednak naszym zdaniem oba doświadczenia się uzupełniają i stanowią całość. W kościele znajdziecie audio przewodnik (dostępny również w języku polskim), który przybliży wam historię tego miejsca.

Blejskie kremówki – obowiązkowy przystanek!

Przygotowując się do tej wycieczki znalazłam informację o lokalnym przysmaku, czyli kremówkach. Już się bałam, że nic z tego nie wyjdzie, bo pewnie nie będzie nam się chciało szukać parkingów w Bled. Na szczęście okazało się, że jedna z kawiarni przy Bohinj ma je w swojej ofercie i mogliśmy ich spróbować. Byłam nastawiona sceptycznie, bo nie przepadam za kremówkami i w Polsce praktycznie ich nie jadam, ale już pierwszy kęs zmienił moje zdanie: krem jest leciutki i puszysty i wcale nie za słodki. Totalnie warto!
Ważne: nad Bohinj w wielu miejscach podkreślano, że przyjmują tylko gotówkę. Jedynie za parking zapłaciliśmy kartą przy pomocy automatu.

Bled – słoweńska perełka

O przepięknej wysepce z kościółkiem na słoweńskim jeziorze usłyszałam po raz pierwszy wiele lat temu jako niewyrośnięty podlotek. Nasi znajomi wyprawili się w objazdówkę po Europie i trafili między innymi do tego miejsca. Kto wie, może właśnie wtedy zrodziło się we mnie umiłowanie do jeżdżenia i tułania się w aucie i jedzenie suchych bułek na poboczu – to i czytanie w dzieciństwie Tomka Wilmowskiego (wiadomo). Cóż, minęło prawie dwadzieścia lat zanim udało mi się zrealizować to marzenie i spojrzeć własnymi oczami na charakterystyczny widoczek.

Oczywiście nie udało nam się zagłębić w to miasteczko. Nie poszliśmy do zamku, nie zagłębiliśmy się w okoliczne wioski. Mieliśmy jednak czas i siły na to by zaliczyć punkt widokowy – Ojstricę (611 m n.p.m). Podejście jest krótkie chociaż dość intensywne, dość szybko na szlaku pojawiają się kamienie a samo wejście na szczyt jest strome i wspomagamy się linką. Zdecydowanie do zrobienia, ale nie dajcie się zwieść tym, że praktycznie nadal jesteście w mieście i nie wybierzcie się tam w japonkach! A jak już wejdziecie, to zachwyt murowany!

Zmęczeni, bo jednak trochę nam zeszło nad jeziorem i przez cały dzień trochę kroczków trzasnęliśmy podjechaliśmy na pizzę do miejsca, które polecali nasi gospodarze. Lubimy pizzę, jasne, ale wcale nie jemy jej tak często w wakacje z miłości 🙂 Po prostu, gdy się nie je mięsa pizza to często najłatwiejszy wybór 🙂 Anyway, była dobra 🙂 Miejsce: Pizzeria Betlehem

I jeszcze ostatnie widoczki – zaledwie kilka kilometrów od naszego noclegu

Sara

Na co dzień szczęśliwa żona i mama Mai i Lei, które są uczestniczkami wielu wydarzeń z tej strony. Zawodowo spełnia się jako account manager i copywriter. Na swoim blogu uchyla wam rąbka tajemnicy swojego prywatnego życia oraz dzieli się tym co powinno was zainteresować.

Otrzymuj powiadomienia o komentarzach w tym poście
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Przejdź do komentarzy i proszę zostaw swój.x