Co nas podkusiło by pojechać na Zamek Czocha w długi weekend?
Długi weekend i tłumy, brak parkingu, kolejki i upał – byłam o krok od rezygnacji. Gdyby nie mój mąż, którego wspólnymi siłami namówiliśmy na tę wycieczkę i fakt, że jak już sobie coś postanowi, to nie lubi rezygnować, pewnie nie zwiedzilibyśmy Zamku Czocha.
I tu możecie zapytać: Sara, skoro tak nie lubisz obleganych miejscówek, to czemu żeście się tam wybrali i to w długi weekend? Fakt, nie lubię i to do tego stopnia, że kiedyś minęliśmy park w Nałęczowie i pojechaliśmy zrobić piknik na pustym polu, bo przeraziła mnie liczba aut na parkingu. Jeśli zaś chodzi o Czocha, to a) byliśmy zaledwie kilka kilometrów od tej atrakcji, b) mieliśmy akurat czasu na nią – gdybyśmy mieli więcej, to pewnie poszlibyśmy jeszcze raz w góry, c) długi weekend, długim weekendem ale jednak liczyłam na mniejsze tłumy 🙂

W końcu znajdujemy miejsce, gdzie możemy zaparkować i które nie stworzy niebezpieczeństwa na drodze a nam nie zafunduje mandatu. Kierujemy się w stronę głównego wejścia i moja wewnętrzna maruda wzdycha głęboko widząc kolejkę do kasy. Na szczęście przesuwa się ona sprawnie i wkrótce musimy wykonać w głowie skomplikowane matematyczne obliczenia. Okazuje się, że jednak nie opłaca nam się rodzinny bilet ponieważ Leosia wchodzi za darmo (taki bonus dla dzieci do lat 5). Decydujemy się na zwiedzanie komnat (25 zł, już z dziedzińcem) i multimedialnej sali tortur (14 zł). Dostajemy papierową ksero broszurkę z opisami pomieszczeń i ruszamy na dziedziniec.

Zewnętrzna część zamku jest ładna, jasne ale wystarczy kwadrans i macie go z głowy. Dlatego jednak sugeruję opcję z wejściem do komnat, bo dopiero one robią robotę. Najpierw jednak czeka nas wejście do Sali Tortur. Okazuje się, że to kilka pomieszczeń z multimedialnymi wystawami. Trochę straszne, trochę dziwne, trochę dające do myślenia – jak się porówna dzisiejsze więzienia do średniowiecznych kar, to jednak trudno uwierzyć w całe to organizacyjne „teraz mamy najgorsze czasy ever”. Ważne: dzieciaki mogą się przestraszyć. Moje akurat uwielbiają klimaty Halloween, ale wiecie – ostrzegałam.




Wracamy na dziedziniec i kierujemy się do wejścia do komnat. Musimy odstać swoje w kolejce, bo wpuszczają do środka po kilka osób. Na szczeście wszystko idzie sprawnie i wkrótce zwiedzamy piwnicę na wino, przechodzimy wąskimi schodami, oglądamy ogromną bibliotekę i tajemnicze komnaty.





Nie chcę wam tu zdradzać wszystkich ciekawostek (macie sporo opisów w papierowym przewodniku, który dostajecie przy wejściu), bo takie suche fakty nie oddadzą wrażenia. Najbardziej zaskoczyło mnie to jak bardzo zamek spodobał się dziewczynkom! Nawet wczoraj spytały czy znów tam pojedziemy. Chociaż może wynika to z tego, że zamek zlał im się w głowach z cudowną „ciocią” Kasią, która nas przenocowała…W każdym razie łudzę się, że jednak jakąś ciekawość świata, historii i sztuki udało im się zaszczepić (wręcza sobie naklejkę „dzielny rodzic”).


