Drapieżnik, część I.

To jest opowiadanie, które napisałam na początku tego roku. Spędziłam kilka miłych godzin pisząc tę historię, dałam ją paru osobom do przeczytania i o niej zapomniałam. Pewnie teraz wszystko napisałabym od nowa, ale Edwin mówi, żeby dać wam do czytania. To macie. Podzieliłam na dwie części, bo długie. Jutro część druga.
DRAPIEŻNIK. OPOWIADANIE.
To był szary, mroźny zimowy dzień. Elżbieta stała w kuchni z tasakiem w ręku i pozwoliła swoim myślom płynąć. To taka kobieca cecha. Wstają te niewiasty co rano w niedzielę, gotują rosół i rozmrażają mięso na kotlety, brudne obierki lecę do śmieci, i chociaż są niewyspane to przynajmniej mogą spokojnie pomyśleć. Elżbieta więc myślała i wspominała swoje dzieciństwo.
Ojca, na którego nikt z radością nie czekał, bo jak już był, to pił. A jak pił, to robił się z lekka agresywny. Wyzwiska, popchnięcia, a nawet rzucanie co cięższymi przedmiotami, to była norma. Matka Eli uciekła chyba w jakiś swój wewnętrzny świat i znosiła to wszystko z milczącą godnością. Jej córki nie było już na to stać.Za bardzo paraliżował ją strach. Myślała tylko o tym, kiedy wyrwie się z tego szaleństwa.
O dalszej nauce nie było mowy. Jak wszystkie jej koleżanki poszła do zawodówki i nawet myśl jej o studiach nie przeszła. Miała jednak swoje ambicje, nie to że głupia była. Poszła na kucharkę i marzyła jej się praca w jakieś restauracji w dużym mieście. Daleko od rodzinnej wsi. Może by odwiedzała rodziców na święta, ubrana w kolorowe i modne ciuchy z Warszawy opowiadając podchmielonemu ojcu, że sobie życie ułożyła. A może nie. Może by go już nigdy nie chciała widzieć na oczy. Tego dnia, a było to kolejny gorący dzień wakacji, stała z koleżankami przy wiejskim sklepiku pijąc czerwoną oranżadę za 60 groszy. I wtedy swoją motorynką podjechał on. Wysoki, przystojny, niczym aktor z jakiegoś amerykańskiego serialu. Prawie każda dziewczyna na wsi wzdychała za Zygmuntem. Ela też, chociaż bez szczególnego zaangażowania. W końcu chciała stąd wyjechać i gotować jakieś ambitne potrawy, a nie co chwila zalewajkę wściekłemu ojcu podawać.
– Chcesz się przejechać? – czy on mówił do niej, ten czarnowłosy amant? Halinka i
Basia zaczęły chichotać i popychać do niego.
– Tak właściwie to czemu nie?
___________
Pocałował ją, jak na jej gust zbyt natarczywie wpychając język w jej usta, na tamie na jeziorze i od tego czasu można było uznać, że stanowili parę. Gdy ojciec wracał do domu po pracy, Ela wybiegała z domu tłumacząc się spotkaniem z Zyziem, jak go pieszczotliwie nazywała. Ojciec nie protestował. Nawet mu odpowiadała taka sytuacja. Skończy Elka zaraz szkołę, wyda się ją za mąż i etap zamknięty. Przynajmniej jej ten Zygmunt wyjazdy do miasta z głowy wybije.
Eli wcale się za mąż nie spieszyło, chociaż z każdym tygodniem czuła się z nim coraz bardziej związana. Był od niej starszy, był wysoki i przystojny, odrobinę wręcz przytłaczający swoją fizycznością. Miał w sobie taką nonszalancję, jak uważała wtedy Ela, coś co sprawiało, że nie przejmował się nikim ani niczym. Najważniejsze jednak było to, że chronił ją przed siedzeniem w domu. Jeździła z nim więc jego motorynką na przejażdżki, gdy zapraszał kolegów na wódkę do mieszkanie jego matki, mógł się nią pochwalić, jaka to jego Ela zaradna, jak dobrze gotuje. Dobry to
był czas, bo wreszcie czuła, że ktoś jej chce, ktoś jej potrzebuje. Co prawda Zygmunt pił, ale w przeciwieństwie do ojca znał umiar i alkohol raczej wprowadzał go w stan rozbawienia i rozluźnienia. Mogła więc przymknąć na to oko.
We wrześniu Ela zaczęła ostatni rok szkoły, a Zygmunt zaczął coraz częściej mówić o rozpoczęciu nowego etapu w ich związku. I nie chodziło mu wcale o ślub. Nie chciała mu odmawiać, w końcu on jeden o nią dbał. I tak pewnej nocy po wiejskiej zabawie, oddała Elżbieta swoją cnotę Zygmuntowi w Wartburgu, który młody kochaś pożyczył od swojego kuzyna.
Zmiany nie nastąpiły gwałtownie. Ot, przyciągał ją Zygmunt do siebie i mówił, że jak go kocha, to zostanie dzisiaj u niego, zamiast iść do Halinki by z nią uczyć się do egzaminu. Gdy udawało mu się wcześniej zerwać z pracy, to zawsze czekał na nią pod szkołą. Koleżanki coraz częściej wspominały o ślubie i sama Ela też zaczęła zapominać o swoich ambicjach. Samodzielne życie traciło barwy, a wizja siebie w sukni z welonem gotującej mężowi obiadki stawała się coraz bardziej kusząca.
Wezmą ślub, pojawią się razem. Na starość będą spacerować ręka w ręku wokół jeziora, tam gdzie ją pocałował po raz pierwszy.
Oświadczyny faktycznie nastąpiły, chociaż niekoniecznie tak jak sobie Ela wyobrażała. Wiosną za mąż wychodziła siostra Zygmunta, Jola. Oczywiście zabrał ją na wesele. I gdy brat panny młodej przy śledziku i bigosie pił za zdrowie siostry, jeden z gości poprosił ją do tańca. Elżbieta zawsze lubiła się bawić, a skoro Zyziu dziś wolał siedzieć przy stole, to chętnie się zgodziła. Chłopak przyjechał z
Warszawy, był chudy jak patyk i miał brzydki, garbaty nos. Ale tańczył dobrze i opowiadał śmieszne żarty. W przeciwieństwie do Zygmunta, który gdy opowiadał anegdotkę wywoływał jedynie uczucie zażenowania u słuchaczy i wymuszone uśmieszki. Piosenka się skończyła, Ela została odprowadzona na miejsce i spojrzała w lodowate oczy Zygmunta.
– Rogi mi przyprawiasz? Mi? Tak ci się chłopa chce, że rozłożysz nogi dla pierwszego lepszego – zaciągnął ją za remizę, w której odbywało się wesele i nie patrząc na stojących niedaleko gości, którzy wyszli na papierosa, zaczął krzyczeć na Elżbietę.
– To nie tak, to był tylko taniec – tłumaczyła się dziewczyna, oczy wypełniły się
łzami, zaczęła się trząść czując jak ogarnia ją niemoc i paraliż.
– Nie chce mi się na ciebie patrzeć. Idź, weź tu sobie któregoś z chłopów, żeby ci dogodził – mówiąc to popchnął ją w stronę stojących niedaleko mężczyzn – No, idź – zachęcał ją szyderczym głosem – ja sobie wrócę na salę, nie martw się, znajdę sobie kogoś porządniejszego od ciebie. Kogoś z kim mi będzie dobrze.
Trzęsąc się patrzyła jak Zygmunt wraca na wesele. Ogarnęła siebie ramionami, jakby próbowała złożyć potłuczone kawałki na nowo i powoli minęła rechoczących gości, którzy obserwowali całe zajście. Doszła do przystanku PKS i kuląc się z zimna zaczęła płakać. To była jej wina. Mogła nie tańczyć z tym chłopakiem! Kochał ją więc był zazdrosny, a teraz ona go straci i zostanie sama. Zygmunt wrócił po dwóch godzinach.
– No, już nie płacz – zaczął – trzeba było mnie doprowadzać do takiego stanu? No przecież ci wybaczę. Chodź na kolana. No, chodź, mówię. Czasem ludzie się kłócą, prawda? I jakoś to przetrwaliśmy, tak? Zobaczysz, jak już zostaniesz moją żoną, to wszystko się ułoży i będziemy razem szczęśliwi. To, co? Bierzemy w czerwcu ślub, po twoim egzaminie?
Zgodziła się, z wdzięcznością przyjmując jego wybaczenie. Dopiero po kilku latach dowiedziała się, że tej nocy Zygmunt faktycznie znalazł sobie kogoś lepszego i przespał się z kuzynką pana młodego na zapleczu remizy.
_________
Po ślubie Ela zaczęła pracę w przedszkolu jako kucharka. Zygmunt może by wolał, żeby siedziała w domu, ale jej pensja stanowiła ważną pozycję w domowym budżecie. Sam pracował jako dekarz więc z kasą u niego bywało różnie. W upalne lato tyrał całymi dniami, spalając sobie plecy na budowie, przynosząc wtedy pieniądze do domu, którą przeznaczali na remont mieszkania po babci Zyzia. Gorzej było zimą, właściwie już późną jesienią kończyła się robota i na Zygmunta czekało siedzenie w domu. Spędzał ten czas oglądając brazylijskie i argentyńskie tasiemce na Polsacie lub spotykał się z kolegami na degustację domowego bimberku.
Jakiś rok po ślubie Ela odkryła, że jest w ciąży. W dniu, w którym TVP wyemitowało pierwszy odcinek Klanu, na świat przyszła ich pierwsza córka Monika. Dwa lata później dołączyła do niej druga dziewczynka, której nadali imię Sylwia. Z perspektywy czasu, to właśnie te pierwsze lata małżeństwa Ela uznałaby za najlepsze. Z Zygmuntem czuła się całkiem szczęśliwa. Owszem, kłócili się często,
głównie o pieniądze, ale uznała, że jest to normalne w związku. Chociaż nie do końca rozumiała, czemu dla męża taką trudność sprawiało przekazanie jej jakichkolwiek pieniędzy np. na rachunki lub na ubranka dla dziewczynek. Była przecież jej pensja z przedszkola, a i Zygmunt odkąd zaczął dojeżdżać do Wrocławia i łapać lepsze fuchy powinien więcej zarabiać. Pomijając jednak tych kilka niedogodności była całkiem zadowolona z życia. Lubiła swoją pracę, ale przede wszystkim świetnie czuła się jako matka. Początkowo dziewczynki zostawały z jej mamą, ale gdy trochę podrosły dogadała się z dyrektorką i zabierała je ze sobą do przedszkola. To były dobre czasy.
Co niedziela oglądali całą rodziną Disco Relax, a potem jedli rosół i schabowe – Zygmunt nie bardzo przepadał za zmianami w jakiejkolwiek dziedzinie życia. Z tego powodu wszelkie nowości kulinarne, które Ela usłyszała od koleżanek albo przeczytała w tygodniu dla kobiet, musiała wypróbować, gdy mąż wyjeżdżał do pracy na cały tydzień. Od czasu do czasu robili sobie wycieczki. Uwielbiali morze,
chociaż znacznie bliżej mieli przecież do Karpacza. Pakowali dziewczynki do ich czerwonego wartburga i jechali nad Bałtyk jeść gofry i chodzić po plaży. Córki oczywiście siedziały sobie z tyłu na kanapie, przypięte tylko pasami. Teraz to by nie przeszło, myślała Ela, wspominając jak to niektórzy rodzice nawet sześciolatki wciąż przywozili w fotelikach pod przedszkole.
Gdyby Elżbieta miała wyznaczyć moment, w którym wszystko się zepsuło wybrałaby rok 2000. To właśnie wtedy stanowisko dyrektorki w przedszkolu przejęła Bożena – energiczna blondynka z miłym uśmiechem, która przeniosła się z Wrocławia do tego sennego miasteczka by opiekować się chorą matką. Bardzo szybko zaprzyjaźniła się z Elą, która przypomniała sobie jak to jest mieć koleżankę. Dziewczyny, z którymi spotykała się przed ślubem powyjeżdżały lub zostały pochłonięte przez własne życie. Od czasu do czasu udawało jej się wypić kawę rozpuszczalną z Halinką, która mieszkało najbliżej. Poza tym Elżbieta zwyczajnie nie miała czasu na koleżanki. Skutecznie zajmowały ją dziewczynki i praca, poza tym musiała zawsze wysprzątać mieszkanie na weekend i naszykować jedzenia, bo gdy Zygmunt wracał w piątek wieczorem, oczekiwał że wszystko będzie dla niego przygotowane. I może to właśnie rozmowa z oczytaną Bożenką pozwoliła Eli na przejrzenie się w lustrze jej oczu i uświadomienie sobie, że całe jej życie kręci się wokół mężczyzny. Faceta, który
przez to, że nie ugotowała na obiad ziemniaków tylko ryż, wychodził wściekły z domu krzycząc, że nikt go nie szanuje. Ukochanego mężczyznę, który praktycznie z nią nie rozmawiał, a seks akceptował tylko w jednej pozycji. Nie pamiętała kiedy ją ostatnio pocałował, a o orgazmie to wiedziała tylko z tego amerykańskiego serialu „Seks w wielkim mieście”.
To właśnie Bożena zachęciła ją do zapisania się do technikum dla dorosłych i zrobienia matury. Wybrała administrację, bo zawsze miała dryg do liczb i co któryś weekend wyjeżdżała do szkoły we Wrocławiu. Zygmuntowi się to nie podobało, chociaż Ela starała się jak mogła, by mu nie utrudniać życia. Gotowała na zapas obiady i zmęczona prała po nocach koszule. Dziewczynki oddawała wtedy do swojej mamy, żeby nie przeszkadzały Zygmuntowi. Ojciec zmarł parę lat temu, zwyczajnie zapił się na śmierć, a od tego czasu mama była sama w domu. Mimo to, co wieczór w piątek przed jej wyjazdem, odbywały się awantury:
– W lodówce masz kotlety – mówiła do męża – wystarczy, że je sobie odgrzejesz i
ziemniaków ugotujesz.
-Po to cały tydzień tyram, żebym miał sobie kartofle gotować, bo moja żona kurwi się we Wrocławiu?! – Elżbietę brzuch zaczynał boleć już w piątek rano ze strachu, a Zygmunt zdecydowanie nie ułatwiał jej życia.
-Możesz też je zjeść z chlebem – starała się mówić spokojnie.
-Taką mam żonę, kucharkę niby, która zmęczonego męża chlebem będzie karmić? Po to ci mieszkanie wyremontowałem, żebyś jak zawsze pokazała, że masz mnie w dupie, tak?
Scenariusz powtarzał się za każdym razem, gdy Ela miała jechać na zajęcia. Najpierw awantura i wyzwiska, potem lodowate milczenie i jego spanie w salonie przy włączonym telewizorze. Sprawiał, że czuła się upokorzona i nic niewarta, ale po raz pierwszy w życiu nie mogła, a może nie chciała zrezygnować z czegoś dla niego. Wreszcie miała z kim rozmawiać, mogła się pośmiać ze znajomymi, czuła, że inwestuje w siebie, bo Bożenka wspomniała, że są szanse na pracę w sekretariacie, gdy zda egzamin. A może to wizyta u przyjaciółki i jej relacje z mężem, sprawiły, że Ela się zmieniła. Kazimierz, mąż Bożeny był lekarzem pediatrą i ze względu na matkę żony i on zmienił miejsce pracy. Mimo to nie wydawał się rozczarowany życiem. Gdy bywała u niej w domu, widziała jak traktują Bożenę jej mąż. Przechodząc przez kuchnię mimochodem głaskał ją po plecach, wyrzucał śmieci, angażował się w opiekę nad jej matką, chociaż to mogło wynikać z tego, że był lekarzem. Ela jednak czuła, że jest różnica między związkiem koleżanki a jej małżeństwem.
Chociaż tak naprawdę największy wpływ miała Noka 3310, którą kupił sobie Zygmunt i którą pewnego dnia zostawił w swojej torbie podróżnej, gdy któregoś piątku poszedł pod prysznic po pracy. Telefon zapikał, a Ela nieświadomie i lekką ciekawością wzięła go w ręce. Nie bardzo ogarniała tę nową technologię i sama intensywnie myślała, czy powinna sobie sprawić taki przerośnięty kalkulator. Bożenka mówiła, żeby koniecznie to zrobiła. W telefonie zobaczyła wiadomość tekstową od nieznanego jej numeru.
„Kiedy znów będziesz u mnie? Nie mogę znieść
myśli, że znowu spędzasz weekend w domu z żoną”.
Serce biło jej jak oszalałe, poczuła suchość w gardle, gdy cofnęła się do poprzedniej wiadomości napisanej przez Zygmunta:
„Kocham tylko ciebie. Tylko ty sprawiasz, że chcę żyć.
Jesteś sensem mojego istnienia”.
Drżącymi rękami odłożyła telefon na miejsce uświadamiając sobie, że jej mąż ją zwyczajnie zdradza.
______