Nikt nie chce być twarzą rewolucji.

Published by Sara on

Mam wrażenie, że ostatni tydzień był najbardziej szalonym okres w moim życiu. Opublikowałam wpis, który miał zmienić moje życie i faktycznie już odczuwam efekty mojego tekstu. Na szczęście zdecydowana większość jest pozytywnych i tylko na samym początku zaliczyłam kilka nieprzespanych nocy. Co mnie dziwi, i to bardzo, to wrażenie, że stałam się pewnego rodzaju symbolem, twarzą jakieś rewolucji.

Nie spodziewałam się, że popularność mojego wpisu sprawi, że zacznie żyć on własnym życiem i wywoła takie reakcje. Dlatego postanowiłam wyjaśnić kilka rzeczy tu na blogu. W miejscu, w którym to ja mam kontrolę nad tym, co czytacie.

Dlaczego to zrobiłam?

„Lansuje się na tragedii”. Takie słowa przeczytałam, na którymś z portali, gdy jeszcze czytałam komentarze. Możecie mi nie wierzyć, ale byłam przekona, że mój wpis przeczyta może z 1000 osób. Ja nie jestem popularną blogerką. Raczej trzymam się w cieniu. Dlaczego więc zdecydowałam się opublikować tak osobiste wyznanie?

Przyjęło się, że gdy jakiś świadek chce opuścić organizację, to pisze list do miejscowego grona starszych. Niektórzy krótko informują, że już nie chcą być świadkami. Inni szczegółowo opisują przyczyny swojej decyzji. Nie ważne, które rozwiązanie wybiorą: do zboru, czyli do społeczności do której należą, dotrze tylko informacja, że nie są już świadkami Jehowy. Często powoduje to plotki, a popularnym motywem jest zdrada małżonka. Sama przeczytałam o sobie, że pewnie już jestem dawno wykluczona, bo zdradziłam męża i jak mi teraz smutno, to mam na co zasłużyłam. Dlatego część odchodzących decyduje się na napisanie takiego listu także do znajomych. Ja jednak jestem dziewczyną internetu i postanowiłam potraktować mój wpis jako list otwarty. Miałam nadzieję, że przeczytają go moi przyjaciele, koleżanki i może chociaż częściowo zrozumieją, co czuję. Liczę na to, że chociaż dzisiaj się mną brzydzą, to moje słowa będą ziarnem wątpliwości, które kiedyś wyda plon. Dopiero mój wpis spowodował reakcję starszych i oficjalnie ogłoszenie, że nie jestem świadkiem, które nastąpiło w tym tygodniu.

Będąc świadkiem gorąco wierzyłam w zasady tej religii. Przez pewien czas byłam pionierką, co oznaczało, że spędzałam na głoszeniu 70 godzin miesięcznie. Pozostała we mnie część tego idealizmu, chęć działania. Codziennie kogoś spotyka jakieś złe wydarzenie, trauma, która pewnie będzie mu towarzyszyć przez sporą część życia. Wiele osób nie chce nic z tym robić. Próbują prowadzić normalne życie, takie jak dawniej. Są jednak tacy, którzy muszą swój ból wykrzyczeć światu, bo tylko to jest im w stanie pomóc. Często ich wyznania są potrzebne właśnie tym, którzy siedzą cicho. Ofiary wiedzą, że nie tylko oni czują się tak samo, że jest wiele podobnych osób i dzięki temu zyskują pocieszenie. Liczyłam na to, że również mój wpis sprawi, że ktoś poczuje się lepiej. Zwyczajnie, chciałam pomóc. To nie był lans na tragedii, to było przekuwanie tragedii w coś dobrego.

Kto hejtuje? Kto zarabia?

Byłam mile zaskoczona, gdy artykuł został wykopany, a potem skontaktowała się ze mną dziennikarka z Wirtualnej Polski. Zaczęłam już dostawać wiadomości, w których czytelnicy opisywali swoje przeżycia po odejściu od świadków. Artykuł na WP miał moją autoryzację i szczerze liczyłam, że pomoże to większej liczbie osób. Wciąż jednak nie przeczuwałam, tego jaką skalę to osiągnie. Okazało się, że wiele portali zaczęło powielać artykuł z WP. Tak naprawdę robili streszczenie streszczenia wypaczając pewne fakty i posługując się moim wizerunkiem bez mojego pozwolenia. Między innymi dlatego teraz mam prywatny profil na Instagramie. Media zwietrzyły sensację i po prostu robiły swoje. Nie mam do nich pretensji. To ja mogłam być mądrzejsza i mam nauczkę na przyszłość. Odpowiadałam na wiadomości pełna empatii i z sercem na dłoni mając nadzieję, że może sięgną po inne źródła i nagłośnią problem. Na pewno nie chciałam nieść tej presji tylko na swoich barkach. No, ale cóż…Okazuje się, że nie zawsze „off the record” ma zastosowanie. Jeśli ktoś zarobi na tym wpisie, to na pewno będą to portale informacyjne.

No właśnie, dostawałam też wiadomości, że robię to dla sławy i pieniędzy. Proszę! Nikt mi za ten artykuł nie zapłacił, wręcz przeciwnie. Sama utrzymuję swój serwer i domenę, a współpracę na blogu do częstych nie należą. Nie sądzę też, żebym teraz została zalana propozycjami biznesów. Raczej strzeliłam sobie w blogerskie kolano, bo poruszyłam trudny, niewygodny temat i przylgnęła do mnie pewna łatka. Nie każda firma będzie chciała pracować z taką osobą.

Wraz z szerzeniem się artykułu po sieci, zaczął pojawiać się hejt i to pierwszy w moim życiu. Szybko nauczyłam się, żeby nie czytać komentarzy pod wpisami na portalach. Te niestety nie przysłuży mi się spłycając moje wypowiedzi. W którymś napisano, że było mi smutno, bo moi koledzy nie pójdą do nieba. Każdy świadek wie, że to kłamstwo, bo większość z nich oczekuje wiecznego życia w raju na ziemi. Tym samym łatwo mogli uznać, że cały mój wpis jest fałszywy. Nigdzie też nie pisałam, że byłam poniżana i gnębiona na zebraniach.

Dostawałam więc komentarze i wiadomości, w których wprost pisano mi, że życzą mi śmierci w Armagedonie. Sugerowano, że jestem „łatwa” i fałszywa. Co ciekawe zdecydowana część nienawistnych komentarzy pochodziła od świadków, którzy tak naprawdę nie powinni wchodzić na takie artykuły, o wdawaniu się w dyskusję nie wspominając. Niektórzy udawali katolików, chociaż po ich sposobie pisania było widać, że są świadkami. Inni pisali o mnie jakieś głupoty, twierdząc że mnie znają, a po wejściu na ich profil okazywało się, że nigdy nie spotkałam danej osoby. Jeszcze inni zakładali fałszywe konta na FB, byleby tylko napisać mi niemiły komentarz.

I pewnie bym była psychicznie zdewastowana po takiej fali syfu, gdyby nie dwie rzeczy. Po pierwsze prawdziwe życie dalej biegło swoim normalnym torem. Pomijając świadków, z którymi i tak nie miałam kontaktu, nikt na mnie nie patrzył krzywo. Wręcz przeciwnie – odezwało się pełno dawnych znajomych, niektórzy przytulali mnie w sklepie i wprost mówili, że dobrze zrobiłam. Po drugie, ten hejt stanowił zaledwie kilka procent waszych reakcji na mój wpis. Zdecydowana większość była pozytywna i wspierająca. A część z nich wywołała moje łzy.

Do tryumfu zła wystarczy, żeby dobrzy ludzie nic nie robili

W tym miejscu muszę wam podziękować za wszystkie wasze słowa wsparcia oraz opisy waszych przeżyć. Jest tego tyle, że nie zawsze daję radę odpisać, ale wszystko czytam i doceniam! Na początku wspomniałam, że chciałam pomóc komuś moim wpisem. I chyba mi się to udało, a przynajmniej wy mnie w tym utwierdzacie, dziękując za niego.

Opisujecie swoje przeżycia. Jest wiele osób, które są wciąż oficjalnie świadkami i chociaż mają już dość, to boją się odejść, bo nie chcą tracić kontaktu z rodziną. Odzywają się też byli świadkowie. Piszą, że chociaż odwrócili się od nich bliscy, to teraz są szczęśliwi. Jest tego tyle, że mogłabym na podstawie tych materiałów napisać książkę. Niektórzy piszą, że czytali artykuł z myślą, że jest dokładnie tak jak piszę i aż zastanawiają się, czy nie siedziałam w ich głowach. Niestety, docierają do mnie także historie bez szczęśliwego zakończenia. Nie każdy świadek wygrał walkę z depresją…

Cóż, można powiedzieć, że nikt z nas nie został zmuszony do zostania świadkiem. Dlatego chciałam napisać o ofiarach ostracyzmu, o których się nie mówi, a które nie pisały się na taki układ. Odzywają się do mnie dzieci wychowane przez rodziców świadków, a które postanowiły nie przyjmować religii rodziców. Czy spotkały się ze zrozumieniem? W najlepszym wypadku relacje zostały mocno rozluźnione, a często już wcale nie utrzymują kontaktu. I weźmie taka dziewczyna czy chłopak ślub kościelny i  rodzice na niego nie przyjdą. Chrzciny wnuków czy komunia też nie zostanie zaakceptowana, chociaż jednocześnie potrafią wprost mówić do maluchów, że ich mamusia jest zła i zginie w Armagedonie.

Odzywają się osoby, których współmałżonek został świadkiem i teraz ich relacje mocno cierpią. Bycie w tej religii to zajęcie na pełen etat, więc partner może czuć się mocno opuszczony. W dodatku nie będzie już wspólnie spędzanego czasu w postaci świąt czy urodzin. Rodzina zostaje rozbita, chociaż przysięgali sobie co innego.

Piszą do mnie też osoby, które straciły przyjaciół. Najpierw kontakt stawał się coraz rzadszy, aż w końcu zostali uznani przez świeżego świadka za złe towarzystwo i nie zostało nic.

Nikt nie chce być twarzą rewolucji

Czy gdybym wiedziała, jaki efekt przyniesie moje wyznanie, to nadal bym się zdecydowała na publikację? Krótko i na temat: tak. Zrobiłabym to ponownie dla swojego oczyszczenia i dla setek osób, które mi dziękują za moje słowa. Mam wrażenie, że społeczność byłych świadków Jehowy zaczęła wrzeć i dobrze, bo może wreszcie coś się zmieni w tym temacie np. prawnie zakazać ostracyzmu. Jest o co walczyć, bo w innych kraja świadkowie pod naciskiem państwa ustąpili w pewnych kwestiach.

Nie mogę się jednak oprzeć wrażenie, że symboliczną twarzą rewolucji została zła osoba. Piszecie mi, że jestem odważna, ale to nieprawda. Jestem nieśmiała, mało wygadana, za bardzo przejmuję się wszystkim. Na pewno nie pragnę poklasku, ani tym bardziej zmagania się z szambem wylewanym na mnie przez obecnych świadków. A jednak…A jednak, tak jak kiedyś znosiłam wyzwiska lub obojętność przy drzwiach, gdy chodziłam na głoszenie, tak część mnie jest gotowa podjąć wyzwanie. Bo wierzę, że coś może się zmienić,  gdy więcej osób zacznie mówić o tym, co się dzieje i jakie skutki to powoduje. Jest szansa, na to by niektóre rodziny odzyskały normalne relacje.

Ja sama jestem po prostu zwykłą dziewczyną. Taką, która lubi trochę dłużej pospać w weekend. Mamą, która chodzi z córkami na spacery. Żoną, która lubi z mężem wieczorami obejrzeć coś na Netflixie. Osobą, która kocha swoją rodzinę i chce się móc z nią spotykać, bez narażania bliskich na stresujące sytuacje ze strony starszych. Niestety, pocztą pantoflową doszły mnie słuchy, że trwa prawdziwa inwigilacja i śledzenie komentarzy, a potem kontaktowanie się i wywieranie presji na ważnych dla mnie osobach.

To nie jest walka z religią. To nigdy nie była i nie będzie walka przeciwko pojedynczym świadkom, którzy także są nieświadomymi ofiarami systemu. Systemu, który na przykład sprawia, że ludzie są gotowi wyrzec się własnego dziecka, partnera, przyjaciela tylko dlatego, że postanowili na podstawie własnego sumienia przyjąć inne wartości. Na skutek czego rodziny są wprost rozszarpywane. To walka przeciw wrogości, samotności i emocjonalnemu załamaniu.


Sara

Na co dzień szczęśliwa żona i mama Mai i Lei, które są uczestniczkami wielu wydarzeń z tej strony. Zawodowo spełnia się jako account manager i copywriter. Na swoim blogu uchyla wam rąbka tajemnicy swojego prywatnego życia oraz dzieli się tym co powinno was zainteresować.

Otrzymuj powiadomienia o komentarzach w tym poście
Powiadom o
guest
11 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
11
0
Przejdź do komentarzy i proszę zostaw swój.x