Mój książkowy styczeń.
O ile grudzień był dla mnie wypełniony serialami, tak w styczniu zdecydowanie postawiłam na słowo pisane. Oczywiście, gdybym chciała, to miałabym co oglądać. Na Netflixie pojawił się drugi sezon Holistycznej Agencji Dirka Gently’ego. Powinnam więc rzucić wszystko i oglądać ten serial, jednak nie miałam nastroju na tę dość specyficzną produkcję. Podobne odczucia miałam przy The End of Fucking World. Wierna pozostałam tylko The Good Place i grzecznie, co piąteczek, włączałam tę abstrakcyjną komedyjkę – już płaczę, że się skończył drugi sezon.
No, ale wróćmy do książek, bo to o nich wpis. Są dwie rewelacyjne pozycje, jest jedno rozczarowanie, dwa przeciętniaki i nudna klasyka. Gotowi?
Jak Zawsze, Zygmunt Miłoszewski
O, jaka to była dobra książka, rewelacyjna wręcz! Na samym początku poznajemy dwójkę staruszków, którzy właśnie przymierzają się do obchodzenia swojej rocznicy ślubu. Z tej okazji postanawiają uprawiać seks. On nastawia się od samego rana i posiłkuje się odpowiednią tabletką, ona szuka w sklepach podniecającej bielizny, żeby starszy pan stanął na wysokości zadania. I, rzecz się dzieje niesłychana, w szczytowym momencie pierwotnego aktu oboje cofają się w czasie do momentu, gdy się poznali. Co najlepsze, zachowali swoją świadomość i dostali możliwość, o której chyba marzył każdy z nas, a ja to już na pewno: gdybym wtedy wiedziała, to co wiem dzisiaj, to bym zupełnie inaczej zrobiła. Czy będą dalej razem? I jak odnajdą się w nowej Polsce, która różni się od tej, którą pamiętają?
Książkę czyta się cudownie lekko, fabuła jest ciekawa i zabawna. Po raz pierwszy w życiu czytałam mojemu mężowi wyrwane z kontekstu fragmenty książki, bo Miłoszewksi ponadziewał Jak Zawsze cudownymi mini felietonami. Polecam!
Gwiazd Naszych Wina, John Green
Mam wrażenie, że jeszcze nie tak dawno wszyscy czytali tę książkę. W końcu trafiła też w moje ręce i muszę przyznać, że się z lekka rozczarowałam. Spodziewałam się, że będę wylewać wiadro łez na każdej stronie, a tu jednak nie. Njadziwniejsze jest to, że bardzo lekko i przyjemnie czytało mi się tę książkę. Zostawiła mnie też z pewną refleksją, dotyczącą tego, że chyba już za stara jestem na pewne dzieła popkultury – tu się jednak szykuje dłuższy wpis.
Wehikuł Czasu, H.G Wells
Postanowiłam sobie, że w tym roku będę sięgać częściej po tak zwane „klasyki”. Jest wiele powieści z XIXw. które wprost uwielbiam, ale z pewnością nie zalicza się do nich ta. Możliwe, że w momencie wydania i jeszcze przez wiele lat potem była odbierana jako nowatorska i pesymitystyczna wizja przyszłości. Obecnie jednak, gdy terazniejszość jest wystarczająco dołująca, a rynek wydawniczy od wielu lat zalewają nam książki opisujące dystopijną wizję przyszłość, „Wehikuł Czasu” okazał się być przerazliwie wręcz nudny.
Dziewczyna z pociągu, P. Hawkins
Miało być rewelacyjnie. W końcu nawet sam Stephen King poleca powieść na okładce. Tyle sprzedanych ezgemplarzy, taki bestseller! I co? I słabo, bardzo słabo. Był jakiś pomył na fabułę, ale czegoś tu zabrakło. Po pierwsze, nie polubiłam ani jednego z bohaterów, a trudno zżyć się i kibicować osobom, które co najwyżej nas irytują. Po drugie, książka jest tak przewidywalna, że zdecydowanie za szybko zorientowałam się jak się skończy, co całkowicie odebrało mi przyjemność z czytania. Ba, pokazałam mojemu mężowi trailer filmu na podstawie Dziewczyny z pociągu i wystarczyły mu tylko te dwie minuty by zorientować się, kto komu co zrobił. Dla mnie wielka pomyłka.
Ciemna Strona, T. Fisher
W tej książce dostałam to, na co od dawna czekałam: opowieść, od której nie mogłam się oderwać. Pewna pisarka zostaje porwana w dniu swoich urodzin i zamknięta w domu na Alasce z mężczyzną. Nie wiedzą, kto ich zamknął, czemu i jak mają się wydostać. Bohaterka z przerażeniem odkrywa, że osoba która ją porwała zostawiła w domu wskazówki związane z jej przeszłością. Jeśli Senna chce odzyskać wolność, musi wygrzebać pewne bolesne rzeczy ze swojego życia.
To nie jest może przyjemna książka. Czytając ją miałam podobne odczucia, które towarzyszą przy zdrapywaniu strupa na kolanie – wiesz, że nie powinnaś ale i tak to robisz. Główna bohaterka ma wiele irytujących cech, ale czułam z nią dziwną więz, tak jakby łączył nas podobny ból istnienia. Polecam!
Czarna Madonna, R. Mróz
Z Mrozem łączy mnie dość nietypowa relacja. Jego powieści czyta mi się dość lekko i przyjemnie, a jednocześnie te historie nie zostają ze mną na dłużej. Na pewnej grupie porównałam jego książki do pizzy: prawie każdy lubi zjeść taki placek w piątkowy wieczór, ale nie znam nikogo, kto by chciał jeść pizzę codziennie. Chociaż ostatnio odkryłam, że Mroza się bardzo dobrze słucha w czasie jazdy (słuchamy teraz z Edwinem Kasacji).
Jeśli chodzi o Czarną Madonnę, to w teorii jest to horror religijny. Można powiedzieć, że autor chciał stworzyć cos w stylu Dana Browna, ale w mojej opinii nie wyszło. Bohaterowie ledwie naszkicowani. Nie wiedziałam, po co niektórzy w ogóle pojawili się w powieści. Zakończenie, w którym trudno mi było zrozumieć sens – chociaż może to kwestia mojej miernej inteligencji. Generalnie ta książka to był według mnie typowy fast-food. Przeczytał szybko, nawet z pewną przyjemnością, ale trawić to tam nie było czego.