Do psychiatry poszłam dla moich dzieci.
Wszyscy jesteśmy wariatami. Niejednokrotnie żartowałam sobie, że gdybym tylko poszła do specjalisty, to na pewno znaleziono by mi jakieś schorzenie. W tym moim żarcie było jednak niebezpiecznie wiele gorzkiej prawdy. No, ale po co iść do lekarza, skoro mogę do ludzi wyjść, tak? Wziąć się w garść, spiąć pośladki i pokonać swoje własne emocje. Jaka depresja? Od dobrobytu się w głowie poprzestawiało. Młode pokolenie to smaku pracy nie zna, to sobie wymyśla problemy.
Tak uważałam ja, myśląca (przynajmniej teoretycznie) kobieta w XXI w. Poupychałam więc wszystkie swoje myśli jak ubrania do szafy. Tylko nie zrobiłam z nimi porządku. Nie oddałam starych, już zdecydowanie za małych części garderoby, w których dobrze wyglądałam jako nastolatka. Nie uprałam brudnych ciuchów. Wszystko zwinęłam razem, wrzuciłam do szafy i domknęłam kolanem. W końcu w szafie zaczęło brakować miejsca, a brudne ubrania zaczęły śmierdzieć przenosząc swoją woń na to, co nieskażone…
I tak w końcu mój umysł, niczym szafa z mojej opowieści, zaczął się buntować. Za dużo do niego napchałam. Nie zrobiłam porządku ze starymi rzeczami i sama myśl o pralni mnie przerażała. I pewnie babrałabym się w tej śmierdzących skarpetkach jeszcze wiele lat, gdyby nie dzieci. Bo to, że leżę wpatrując się w sufit godzinami, mnie nie ruszało. Nie ruszało mnie też to, że nie zależy mi na ubiorze, makijażu…Że znów zaczęłam maniakalnie ogryzać paznokcie i coraz częściej miewam ataki panicznego lęku. Przecież nic się nie dzieje…
Tylko dlaczego jest we mnie tyle złości? Dlaczego zaczęłam krzyczeć na Maję z byle powodu? Przecież wcale nie zaczęła się nagle gorzej zachowywać. Zawsze byłam dumna z tego, że nie biję dzieci. Cieszyłam się, że potrafię zachować cierpliwość i opanowanie i spokojnie porozmawiać z dzieckiem. A teraz byle drobiazg, a ja się drę. Nie, nie mówię podniesionym głosem. tylko wrzeszczę. Tak, że jakbym była swoją sąsiadką, to sama zadzwoniłabym po policję.
Wszystko zbagatelizowałam, ale nie mogłam zignorować łez mojego dziecka. Córki, której obiecałam, że nie będę krzyczeć, że będę łagodna. Nie mogłam zrozumieć, co się ze mną stało. Dlaczego nagle mam taki problem. I tak powoli doszłam do wniosku, co mi śmierdzi, co jest nie tak. Ta szafa zapchana ubraniami.
Wywaliłam wszystko na podłogę i przeraziłam się tym, co tam znalazłam. Dużo rzeczy trzeba będzie wyrzucić. Z jednych wyrosłam, w innych fasonach zawsze źle wyglądałam. Czeka mnie sporo prania. I pewnie bez chemii się nie obejdzie. Jednak jestem gotowa to zrobić. Dla Mai i Leosi zrobię wielkie pranie, wybiorę swoje brudy. Żeby nie tylko miały mamą szczęśliwą, ale żeby miały mamę w ogóle.
Ps. Dlaczego to piszę? Bo mnie to uspokaja, przede wszystkim. Poza tym wiem, że wiele osób ma podobne odczucia albo szuka pomocy – jeśli mogę im/wam w ten sposób pomóc, to warto było.