Przyjaciółki ze Staromiejskiej. Czytadło na leniwy wieczór.
Jakiś czas temu przyszła do mnie paczka z książką. Pakunek, jak zwykle dostarczył nasz starszy wiekiem sąsiad. Swoją drogą ciekawe, czy on całe dnie spędza przy drzwiach nasłuchując, kiedy wrócimy? Ledwo, co zamknę za sobą drzwi już słyszę pukanie…Zostawmy jednak mojego sąsiada i weźmy pod lupę najnowszą powieść Anny Mulczyńskiej.
Przeczuwałam, że czeka mnie przyjemna lektura, gdy tylko wzięłam książkę w ręce. Czasem po prostu tak jest: w nieświadomy sposób receptory w moich dłoniach wyczuwają, że spotkam się z ciekawą opowieścią. A ta konkretna właśnie tak się zapowiadała:
„Ania Bednarek przywykła do uwagi i podziwu. Scena jest całym jej życiem… Do czasu. Splot niefortunnych zdarzeń sprawia, że jej kariera w kanadyjskim zespole baletowym zostaje zrujnowana. Dziewczyna, zagubiona, niepewna własnej przyszłości, wraca do rodzinnego miasteczka. Nikogo nie chce prosić o pomoc, a pod maską pewności siebie i arogancji ukrywa osobisty dramat. Zakrada się do starej willi dawnej nauczycielki tańca, gdzie uporczywie ćwiczy, próbując odzyskać formę. Czy po roku przerwy uda jej się wrócić do baletu?
Ania będzie musiała na nowo określić, kto jest jej przyjacielem, a kto wrogiem.
Jaką rolę odegrają w jej nowym świecie znajomi ze Staromiejskiej, dawny narzeczony Edek oraz jego obecna wybranka, właścicielka sklepu z rękodziełem, Weronika?
I jakie plany ma wobec niej równie tajemniczy, co dziwaczny mężczyzna, którego dziewczyna nieustannie spotyka?” – tak zachęcał mnie tekst z tyłu okładki.
Niestety, książka wchodziła mi bardzo topornie. Winić mogę jedynie siebie, bo powieść posiadała wszystkie elementy, których szukam w książkach:
-sprawnie napisana, czyli da się to czytać bez bólu zębów w przeciwieństwie np. do serii „Niezgodna”;
-bohaterowie z krwi i kości. Piękna baletnica Anna ma swoje wady i potrafi nadepnąć komuś na odcisk. Weronika za to przypomina kilka dziewczyn, które znam: konkretne, życiowe ale w głębi duszy bardzo wrażliwe.
-odnośniki do współczesności. Weronika prowadzi bloga! Odezwała się do niej firma z fajną ofertą współpracy. No, no – która z nas do tego nie dąży i o tym nie marzy?
-nie oczywistość. Gdy zaczynam czytać książkę, zawsze próbuję przewidzieć, jak dana powieść się skończy. Uwielbiam czuć rozczarowanie, bo czegoś nie przewidziałam. Gdy nie stanie się tak, jak tego oczekiwałam.
-coś nowego. W „Przyjaciółkach” motywem przewodnim są sztuki baletowe. Ania jest baletnicą, Wiktoria ma za zadanie przygotować kalendarz z postaciami z różnych spektakli. Obie bohaterki wprowadziły mnie w świat póz, point i pięknej muzyki. Wpadłam tak głęboko, że przez kilka wieczorów oglądałam na YouTube nagrania spektakli.
Dlaczego więc tak trudno było mi sięgać po tę książkę każdego wieczoru? Odpowiedź jest prosta. Byłam zmęczona i zestresowana na tyle, że jedyne co byłam w stanie zrobić, to zasnąć. Miałam w głowie jakiś radar poduszkowy. Wystarczyło, że znajdowałam się w odpowiedniej odległości od poduszki i oczy zaczynały mi się kleić. Nie mogłam się pogodzić z zawiedzionymi oczekiwaniami. „Przyjaciółki ze Staromiejskiej” to książka, którą powinnam czytać bujając się w fotelu przy kominku, gdy za oknem szaleje wichura śnieżna. Mogłabym się też nią delektować na urlopie, gdy leżę na kocu w zielonej trawie, wieje lekki wiaterek, jest ciepło i przyjemnie. A tu rachunki do zapłaty, pranie nie złożone, naczynia nie pozmywane…No, złość mnie brała na książkę straszna!
Przeczytałam jednak, ale żeby w pełni wyzbyć się urazy zabiorę ją ze sobą do rodziców na wieś. Przeczytam jeszcze raz, a co! Tym razem siedząc przy kominku, gdy za oknem wieje śnieg.
Bo pogodę mamy iście grudniową tej wiosny!