Powrót z kosmosu – Jak się rodziła Lea.

Published by Sara on

Od kilku minut wpatruję się w ekran laptopa zastanawiając się od czego zacząć. Jak napisać tekst o czymś tak intymnym i prywatnym jak poród? Jak nie wystraszyć przyszłych rodzących? Iść w stronę mistycyzmu i kobiecej siły? Kiedy ja nawet nie miałam czasu by w głowie tworzyć sobie jakieś mądre przemyślenia na temat nowego życia…Po prostu poszłam na porodówkę i urodziłam dziecko. A to było tak…

[UWAGA: postaram się bez zbędnej fizjologi, ale jak ktoś jest nadwrażliwy, to niech lepiej nie czyta]

W szpitalu znalazłam się w niedzielę popołudniu. Od rana miałam regularne skurcze, które w końcu pojawiały się jak w zegarku co 3,5 minuty. Posłuszna zaleceniem mojego doktora, wysłałam Maję do babci i pojechałam z Edwinem na izbę przyjęć. Niestety, po przyjęciu okazało się, że rozwarcie wynosi zaledwie 2 cm, a skurcze poszły sobie precz (może to wynik stresu związanego ze zmianą otoczenia). Wiedziałam, że zostawią mnie na oddziale i nie próbowałam się wypisywać – z racji wybranych przeze mnie metod leczenia wolałam mieć wcześniej załatwioną dokumentację.

I tak nudziłam się na z innymi ciężarnymi do czwartku. Bo właśnie w czwartek koło 1 w nocy poczułam wyjątkowo mocny skurcz. Zaczęłam je mierzyć w aplikacji, ale ich częstotliwość była zdecydowanie nieporodowa: co 10 – 13, a czasem nawet co 20 minut. Akurat trwał poród, więc sobie przysypiałam i jedynie odnotowywałam te skurcze, które mnie budziły.

Po 3 zauważyłam, że delikatnie plamię krwią. Akurat była moja ulubiona położna, która wcześniej powiedziała mi, że właśnie takie krwawienie może towarzyszyć rozwieraniu się szyjki macicy. Poprosiłam, żeby mnie zbadała. Miałam nadzieję, że rozwarcie postępuję i może jak zacznę spacerować to w końcu urodzę. 3.30 – kładę się na, a tam rozwarcie na 4 palce i nagłe odejście wód. Szybko zadzwoniłam po męża, a położna podłączyła mnie pod KTG, które zapowiadało długi poród. Bo skurcze nadal były w cały świat i takie, że spokojnie je wytrzymywałam.

Potem to już lewatywa, przyjazd Edwina i poszliśmy razem spakować rzeczy z mojej starej sali. Kolejne KTG i nadal 4 palce rozwarcia. Przy skurczach nadal jestem spokojna. Trochę chodzę z Edwinem po sali, trochę bujam się na piłce. Żartuję, że tylko kart do gry nam brakuje. Jakoś po 5 znów kładę się na fotel: KTG i badanie. I lekarz i położna stwierdzają, że raczej to jeszcze potrwa. Znowu więc ląduję na piłce.

5:15 Edwin pisze smsa do swojej mamy, że zapowiada się długi poród. Ja w tym czasie mam wrażenie, że umrę. Skurcze mam właściwie co 1,5 minuty i każdy jest szczytowy – te początkowe raczej powoli narastają aż osiągną apogeum. Teraz ból jest na tym samym, mocnym (!) poziomie. No, ale się nie drę. Nie dlatego, żeby coś udowodnić – raczej staram się za pomocą oddychania i spokoju okiełznać to zjawisko. Od czasu do czasu wydaję jakiś jęk. Mówię nawet, że jest już wyjątkowo ciężko.

-Eee, chyba nie jest źle, bo pani jeszcze nie krzyczy – mówi lekarz. Nie mam do niego pretensji, bo dopiero co mnie badał. Zresztą ostatnie porody, było słychać na całym oddziale więc…Ale jak pomyślałam sobie, że mam to znosić jeszcze kilka godzin, to zrozumiałam dlaczego niektóre kobiety błagają o cięcie cesarskie. Pomyślałam sobie, że spróbuję jeszcze chwilę wytrzymać zanim się ugnę i będę prosić o cc, ale w tym momencie.

-Ja muszę! Ja muszę przeć!

Zlazłam z piłki, wdrapałam się na fotel. Położna oczy wielkie: stój! Szybko telefon po neonatologa, ginekolog leci po okulary, fartuchy wkładane w biegu przez personel. Jedno, dwa parcia i Lea jest na świecie! Ot, tak – mało co i by na piłce się urodziła. I tak 5;15 teściowa dostała wiadomość, że poród będzie długi, a o 5:30 dzwoni do niej Edwin, że już po wszystkim.

Małą zabrano na badania i mycie, a ja miałam wrażenie, że wracam z jakiegoś kosmosu. Jakby to wszystko wydarzało się bez mojego udziału. To ja przed chwilą urodziłam dziecko? Niemożliwe! Nie mogłam ogarnąć tego, co się wokół mnie dzieje. Nigdy nie brałam narkotyków, ale tak sobie właśnie wyobrażam odurzenie – dziwny uczucie, wszystko wokół wiruje, a ty zastanawiasz się kim jesteś i co się z tobą dzieje.

Potem to już były same przyjemności, czyli trzecia faza porodu – oszczędzę wam opisu. Przez dwie godziny trzymali mnie na sali (takie procedury), a ja wołałam o jedzenie. Potem zemdlałam pierwszy raz w życiu (nie polecam). A później to już przyszła pora na poznanie malutkiej sprawczyni całego zamieszania – Lei. Jedna położna stwierdziła, że to imię jak z bajki. Moim zdaniem – z kosmosu 🙂

MajaLeablog

MajaLeablog2


Sara

Na co dzień szczęśliwa żona i mama Mai i Lei, które są uczestniczkami wielu wydarzeń z tej strony. Zawodowo spełnia się jako account manager i copywriter. Na swoim blogu uchyla wam rąbka tajemnicy swojego prywatnego życia oraz dzieli się tym co powinno was zainteresować.

Otrzymuj powiadomienia o komentarzach w tym poście
Powiadom o
guest
42 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
42
0
Przejdź do komentarzy i proszę zostaw swój.x