Słówko na piątek #1: musical na Netflixie i mycie kabiny prysznicowej
Brakuje mi ostanio blogowych wpisów w starym stylu. Bez spiny, bez pisania epopei o rozwodzeniu się z mężem, tylko po to, by w ostatnim akapicie zareklamować suplement przeciwdziałający na chrapanie. Tęsknie za wpisami o lekkim lifestyle’u, takimi do kawy z rana. Zamiast jednak smędzić, postanowiłam zrobić coś własnego. I tak właśnie przy kawie, powstał ten wpis. Mam nadzieję, że się wam spodoba i trochę pobawimy się z tą serią.
TICK, TICK…BOOM! – nowy musical na Netflixie
Niespodziewanie w pewien listopadowy dzień wleciał na znaną platformą streamingową biograficzny dramat z elementami musicalu. Zatarłam więc rączki, bo film miał wszystkie elementy, dzięki którym powinnam go pokochać całym serduszkiem. Porównałabym to z wizytą u babci, która właśnie skończyła gotować kopytka z sosikiem, a w piekarniku już dochodzi najlepsze na świecie drożdżowe. Dostałam więc:
-film o Jonathanie Larsonie, twórcy kultowego dla wielu musicalu Rent. Osobiście nie jestem wielką fanką tego konkretnie musicalu, chociaż muszę przyznać, że 3 piosenki są na stałe na mojej playliście. Zanim jednak Jonathan stworzył Rent (i niespodziewanie zmarł na dzień przed premierą) nie wiodło mu się zbyt dobrze, a dnie spędzał rozdarty między próbą spełnienia swoich artystycznych ambicji a zarabianiem na życie poprzez kelnerowanie w knajpie.
-TICK, TICK…BOOM to rodzaj muzycznego przedstawienia, w którym autor odgrywa siebie, swoje porażki i ambicje jako faceta po 30 w Nowym Jorku
-reżyserem został Lin Manuel Miranda więc wiecie…serduszko rośnie. Poza tym migają nam na ekranie różne musicalowe gwiazdy (w tym Schuyler sisters z Hamiltona), a w jednej z trzecioplanowych ról mamy Vanessę Hudgens, która jest śliczna i pięknie wykonuje w duecie piosenkę o problemach współczesnego związku.
Powinno mnie zachwycić, powinnam była się zakochać, ba, bardzo bym się chciała tym zachwycać, a jednak czegoś tu zabrakło i nawet trudno mi uchwycić ten brakujący element. Czasem może po prostu brak chemii między widzem, a utworem, bo dawno się tak nie wynudziłam na musicalu.
CHOROWANKO
Z dziećmi w podstawówce i w przedszkolu łatwo o powracające co kilka tygodni katary i inne paskudztwa. Do tej pory jednak udawało nam się szybko i sprawnie wracać do zdrowia. Tym razem jednak ponieśli sromotną porażkę, a być może po prostu trafiliśmy na wyjątkowo zawziętego wirusa? Poprzedni tydzień walkę toczył Edwin, a ja się nim opiekowałam, a potem zamiana :). Niestety, rozłożyło mnie mocno i doszczętnie: przez pierwsze trzy dni głównie spałam, w przerwach zasmarkując setki chusteczek.
ZMIANY W SKLEPIE PLANERYSCIENNE.PL
Edwina ostatnio nosiło i postanowił usprawnić trochę sklep z planerami. Mam nadzieję, że dzięki temu proces składania zamówień stanie się prostszy i jednocześnie przypominam, że planery miesięczne, tygodniowe i planery posiłków, to fajne pomysły na prezenty. Nie tylko świąteczne.
ZACIEKI NA KABINIE PRYSZNICOWEJ? LIFEHACK Z TIKTOKA
Gdy jeszcze zaglądałam na TikToka, wyświetwił mi się nietypowy sposób na mycie szyb kabiny prysznicowej. Sama mam z tym zajęciem problem, ponieważ mamy twardą wodę i bardzo łatwo o nieestetyczne zacieki. Testowałam więc różne sposoby: od eko-babcinych roztworów z octem, po zakup różnej specjalistycznej chemii. Bez większej różnicy. Tymczasem jakaś amerykańska zawodowa sprzątaczka podzieliła się swoim sposobem na lśniącą kabinę: gąbka i… płyn do mycia naczyń.
Podeszłam do tematu sceptycznie, w końcu to nie mogło być tak proste i bezproblemowe! Wzięłam więc gąbkę (nie, nie tą do mycia naczyń), chlupnęłam płynem, wyszorowałam szyby, ale na luzie, bez specjalnego wysiłku spłukałam i wow. Jest efekt i moc. TikToka już dawno odinstalowałam, ale od lata szyby w kabinie myję właśnie tak.
Cudownego weekendu życzę – my mamy zamiar powoli wejść w świąteczny nastrój i wybrać się na jarmak bożonarodzeniowy.