Nie czekaj na Armagedon. Długo i szczęśliwie nie istnieje.

Published by Sara on

Przyszła do mnie na kawę. Jej oczy były zaczerwione i zmęczone. Bił od niej ogrom smutku i rezygnacji. Chciałabym żeby już był koniec, powiedziała mi wtedy. Koniec czyli Armagedon. Dobrze ją rozumiałam. Sama często myślałam, że już dłużej nie wytrzymam w tym systemie. Ciągle tylko zamartwianie się o pracę, o pieniądze, patrzenie na to jak ludzkość stacza się i na świecie jest coraz gorzej. Utrzymywała mnie myśl, że Jehowa wreszcie zadziała, że to już jest bardzo blisko.

I ja, i ona oraz wiele innych osób przełożyło pewne rzeczy na czas po Armagedonie. Wtedy będzie czas na rodzenie dzieci, po co sprowadzać je na ten zły świat. Po Armagedonie będziemy mieli czas na podróże, teraz lepiej skoncentrować się na głoszeniu. Krótko mówiąc czeka nas długie i szczęśliwe życie.

Karmiono mnie tą bajeczką przez długą część życia. A ja w nią wierzyłam, spragniona wiecznego szczęścia. Teraz myślę, że i tak mi się upiekło. Mimo wszystko postanowiłam mieć dzieci i zdążyłam przed wybiciem ostatniej godziny mojego zegara biologicznego. Z organizacji odeszłam stosunkowo wcześnie. Wciąż jestem młoda, mam siłę i energię. Mogłabym nawet przestawić swoje życie do góry nogami. Chociaż i tak często żałuję tego, że nie poszłam na studia, że nie myślałam o rozwijaniu kariery. No cóż, mój błąd i własna głupota.

Gdy odkryłam to, czym jest organizacja, musiałam zrozumieć jak ma teraz wyglądać moje życie. Mieliśmy całkiem niezły kryzys egzystencjonalny w związku. W końcu runeły podwaliny naszych osobowości. Kim właściwie jesteśmy? Co chcemy robić w życiu? Jaki jest sens istnienia?
Mi chyba było łatwiej. Zawsze miałam w sobie takie stoickie i zgodne z naturą podejście do życia. Co bym chciała? Dobrze wychować dzieci i czerpać tyle szczęścia w życiu, które jest mi dane na ile to możliwe.
Z przyjemnym zaskoczeniem przeczytałam więc artykuł z lipcowych Wysokich Obcasowych Extra, znajdziecie go tu: Recepta na szczęście. Właściwie jest to rozmowa z psychologiem Danielem Gilbertem, który specjalizuje się w badaniu… szczęścia.

Szczęściem jest spacer po lesie.

Ludzie  zakładają, że jakieś wydarzenie w życiu da im ogrom  szczęścia. Jak tylko załatwię te sprawę będę szczęśliwa. Jak będę zarabiać tyle tysiecy to będę szczęśliwa. Jak wreszczie przyjdzie Armagedon, to będę szczęśliwa. Tymczasem badania wykazują, że owszem podwyżka czy spełnienie jakiejś aspiracji faktycznie daje nam poczucie szczęścia, ale nie trwa ono tak długo jak sobie zakładamy. Szybko znajdujemy sobie nowy cel.
I podobnie jest ze smutkiem. Oczywiście nikt nie chce doświadczać tragedii, ale nawet jeśli przytrafi nam się to niewyobrażalne, to człowiek ma to do siebie, że w końcu pogodzi się z tym złym wydarzeniem.

Czym więc jest szczęście? Niestety, nie jest to stały stan, który doświadczają księżniczki z bajek Disneya, gdy odjeżdżają z księciem ku zachodzącemu słońcu. Nie jest to też kraina wiecznej szczęśliwości, której będą doświadczać świadkowie Jehowy, gdy reszta ludzkości będzie gnić na polach (złośliwość zamierzona). Według Daniela Gilberta przez całe życie czujemy się jakoś. Czasem lepiej, czasem gorzej. I właśnie ta skala, wedłg której mierzymy to, jak się czujemy w danej chwili określa nasze szczęście.

W sumie mało do tego szczęścia potrzebujemy. Wystarczy nam towarzystwo bliskich, dobre jedzenie, trochę natury… Co ciekawe, z poziomem naszego szczęścia jest troche jak z ekonomią. Czy zarabiasz za mało? To zależy do kogo się porównujesz.

Tu niestety wchodzi nam mocno w głoweę instagram i inne social media. Podglaądamy osoby, które pokazują swoje designerskie mieszkania, chwalaą się dalekimi i luksowymi podróżami, a my tu w pracy słuchamy kazania od szefa i wiemy, że czeka na nas cała kanapa z ubraniami do prasowania. Sama się na to łapię. Mogło nie wydarzyć się nic strasznego, ale nie umiem docenić mojego szczęścia. Ot, mam gorszy dzień, może przez hormony, może przez zmęczenie i wyczerpanie, a może przez wszystko razem wziętę. I potem patrzę jak to innym rzygaja tęczami szczęscia i robi mi się jeszcze gorzej.

Ale jest też druga strona. Nie dzieje się nic spektakularnego. Ot, zwyczajna niedziela, rodzinne śniadanie, a potem wycieczka nad rzekę. Blisko mojego miasta, żadna tam egzotyka. Z pozoru nic specjalnego. Tymczasem siedzę na piasku i patrzę na moje dziewczyny i jest mi tak zwyczajnie, po prostu dobrze. I to jest szczęście.

Wątpię, żeby Świadkowie Jehowy posłuchali mojej rady, ale kto wie, zaryzykuję 🙂 Być może czujecie ogrom satyskacji wyruszając w sobotę rano na głoszenie i spędzając tyle godzin w tygodniu na zajęciach duchowych. Spróbujcie czasem zrobić sobie dzień lenia. Nie gońce dzieci w biegu w niedzielę na zebranie. Wyśpijcie się, odpuście. Jedzcie za miasto i spędzcie czas ze sobą, całą rodziną. Rozmawiajcie o tym, co faktycznie was dotyczy, a nie o tym, co było na studium Strażnicy. I nie straszcie dzieci, że Jehowie będzie smutno 😉


Sara

Na co dzień szczęśliwa żona i mama Mai i Lei, które są uczestniczkami wielu wydarzeń z tej strony. Zawodowo spełnia się jako account manager i copywriter. Na swoim blogu uchyla wam rąbka tajemnicy swojego prywatnego życia oraz dzieli się tym co powinno was zainteresować.

Otrzymuj powiadomienia o komentarzach w tym poście
Powiadom o
guest
5 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
5
0
Przejdź do komentarzy i proszę zostaw swój.x