Nie można strzelać z tyłka tęczą przez cały czas.
Mam taką jedną koleżankę, nazwijmy ją Hania. Hania działa w social media. Mówiąc wprost: dzięki Facebook’owi czy Instagramowi Hania ma pieniądze. Co ważne, nie jest ona taką blogerką jak ja, która swoje wytwory traktuje jako pasję czy hobby. Dla Hani zarobki z internetu to być lub nie być.
Pewnego dnia Hania dowiedziała się, co o niej myślą jej znajomi. A biorą ją za fałszywą osobę, bo do internetu wstawia uśmiechnęte zdjęcia, a nie chwali się problemami w rodzinie czy chorobą bliskiej osoby. Hania trochę się zasmuciła, ale że była mądrą osobą, to machnęła ręką i skupiła się na swoim życiu. Przecież ci znajomi ani razu nie zapytali, czy ma za co utrzymać dzieci w trudnej sytuacji. Musi sobie teraz radzić sama!
Tęcza i brokat 24/7
Gdy Hania opowiedziała mi swoją historię, zalała mnie wściekłość. Już mnie zaczęło trząść, że jak to zwykle bywa pełno jest osób siedzących niczym te baby na ławeczce pod blokiem i obgadujących każdego, ale już do pomocy albo chociaż do rzucenia miłego słowa, to nie ma nikogo. Zachowanie mojej koleżanki w pełni akcetuję, bo swoją działalność w internecie traktuje ona jako pracę. A w tej niekoniecznie chcemy pokazywać nasze prywatne problemy. Ja też nie odbieram telefonu ze słowami:
-Tu firma XYZ, proszę mówić ciszej, bo mam dziś straszną migrenę.
Albo nie odpisuję na maila w ten sposób:
„Dzień dobry, pracujemy nad wyceną dla pana, ale prosimy o wyrozumiałość, gdyż osoba za to odpowiedzialna ma właśnie bolesną miesiączkę”.
Jednak cała ta sytuacja już kolejny raz dała mi do zrozumienia, że w social media akceptowane są dwie skrajne postawy. Trudno jest być normalnym, trudno jest być człowiekiem. Niektórzy decydują się na postawę skrajnie nieszczęśliwą, ale dziś nie o tym. To, ci którym wiecznie wszystko nie wychodzi, zawsze piją zimną kawę, a dzieci nie dają się wyspać.
Tęcza. Zaryzykuję stwierdzenie, że większość internautów co jakiś czas strzela tęczą z tyłka. W końcu do jakich wspomnień chcemy wracać? Jakie chcemy pamiętać? Dzielimy się więc zdjęciami z cudownych wakacji. Publikujemy status o zaręczynach, pokazujemy dzieci – to wszystko daje nam szczęście, tym chcemy dzielić się z przyjaciółmi. Co więcej, mamy kulturalnie wpojoną ideę wiecznego szczęścia. Bajki i filmy kończą się ślubem księcia i księżnczki oraz napisem „i żyli długo i szczęśliwie”.
Tylko życie nie zawsze jest radośnie kolorowe, odcienie szarości (50 shades of Grey!:D) są wpisane w ludzką historię. Taki przeciętny internetowy użytkownik, który swoją aktywność ogranicza do trzech statusów na rok, z tego dwa dotyczą życzeń świątecznych z okazji Wielkanocy i Bożego Narodzenia, raczej nie biegnie z każdą smutną informacją do internetu. Jest jednak pełno osób działających w sieci, a jak już mam być dokładniejsza to osoby, które celowo dzielą się swoją prywatnością w mniejszym lub większym stopniu. I załóżmy, że taka influencerka ma gorszy dzień, no nie wyszło jej coś. Co robi? Pudruje nosek, robi 50 selfie do skutku i wrzuca motywującą fotkę o tym, że wszystko jest możliwe. I tu mi ręce opadają.
Sama trochę dałam się wbić w tę pułapkę. Od kwietnia i mojego odejścia od świadków szybowałam na różowej chmurce szczęścia. Radość i energia wręcz wylewały się ze mnie. Trochę czasu jednak minęło, emocje opadły i wróciło normalne życie. Nadal jest dobrze, na pewno nie żałuję swojej decyzji i nigdy nie będę jej żałować, ale mam wrażenie, że w kwietniu byłam w jakimś narkotycznym amoku, a teraz wróciłam do rzeczywistości. I okazało się, że są cudowne chwile np. nasza majówka czy ostatnia niedziela. A czasem życie wybitnie nie chce ze mną współgrać – co ciekawe, to niekoniecznie musi być moja wina. Gdzieś zawalił dostawca, zawiesił się system, mąż miał wypadek – każde takie wydarzenie komplikuje i wydłuża pewne procesy, sprawia, że muszę się czasem ścierać z innymi (a nie cierpię tego). Krótko mówiąc, ten tydzień to zło.
Miałam takie myśli, że muszę ukrywać swoje smutki. Spokojnie, nie chciałam się dzielić każdym prywatnym szczegółem swojego życia. Raczej zastanawiałam sie nad wkładaniem pozytywnej maski, gdy coś idzie nie tak. Bałam się, że obserwujący mnie świadkowie uznają moje porażki za znak, że brakuje mi błogosławieństwa od Jehowy. Tu musicie wiedzieć, że w tej religii, gdy coś idzie dobrze uznaje się to za błogosłowanieśtwo Boże (sama na pewno sobie na to nie zapracowałaś), a gdy idzie źle…no cóż, pewnie robisz pokryjomu coś, co sprawia, że brak ci ducha Jehowy.
Po pewnym czasie doszłam do wniosku, że i tak będą o mnie gadać. Taka postawa skojarzała mi się jednak z zachowaniami obecnymi u innych np. influencerów, trenerów personalnych czy dietetyków. Szczęście, leży w twoich rękach – sięgnij po nie (a jak ci źle, to widać nie sięgałaś wystarczająco mocno). Uwierz w siebie, to ci się wszystko uda. Masz depresję? To efekt jedzenia glutenu i chorych jelit. Wystarczy, że zakupisz moją książkę na temat zdrowego odżywiania i twoje życie zmieni się na lepsze! Czaicie temat?
To jak to jest z tym szczęściem?
Może prawdziwe szczęście to akceptowanie tego, że w życiu zdarzają się gorsze i lepsze chwile? Może nie warto sztucznie być radosnym, a zamiast tego przypomnieć sobie bajkę „W głowie się nie mieści” i zrozumieć, że dzięki smutnym chwilom bardziej doceniamy te pozytywne momenty? Tak się tylko zastanawiam i pewnie odpowiedzi będę szukała przez całe swoje życie.