Cudowna majówka na Słowacji, część 1. Multum zdjęć!

Czy tylko ja zmagam się dziś z pomajówkowym kacem? Trudno wrócić do normalnego życia i chociaż z przyjemnością piłam rano kawę przy biurku i sprawdzałam maile, to jednak teraz czuję się wykończona. Zanim jednak pójdę spać, muszę pokazać wam cudowne widoki z pięknej Słowacji.
Nasza majówka była dość spontaniczna. Ot, dwa tygodnie temu Edwin rzucił pomysł na wyjazd w góry. Zaraz weszłam na AirBnB i kierując się dostępnymi miejscami, które by nas pomieściły dokonałam rezerwacji zaledwie kilkadziesiąt minut później. I chociaż do ostatniej chwili musieliśmy pracować, żeby zakończyć pewne tematy, a samochody jak na złość odmówiły współpracy, to jednak udało nam się wyjechać.

To jest szczęście!

Widoki z polany zaraz za „naszą” wsią.

Mój braciszek 😉 Do wzięcia, drogie panie 😀
Słowacja oczarowała nas i całkowicie skradła nasze serca. Nie spodziewaliśmy się, że ten spokojny i cichy region, oddalony zaledwie godzinę jazdy od Zakopanego jest tak piękny. Plan mieliśmy prosty: nie robimy spiny. Dla nas więcej wartości mają rozmowy z lokalnymi mieszkańcami i siedzenie na trawie niż zaliczanie kolejnych atrakcji. Gadaliśmy więc z naszym gospodarzem, chodziłam z dziewczynami rano pop bułki do wiejskiego sklepiku i ucięłam sobie pogawędkę z odpowiednikiem polskiego wiejskiego żula. Nasze dziewczyny biegały po ogrodzie i bawiły się z dziećmi właściciela naszej miejscówki. Dobrze było!
Oczywiście, musieliśmy sobie trochę obejrzeć góry. Jeszcze przed wyjazdem zdążyłam kupić odpowiednią książkę i zabrałam naszą ekipię nad Rohackie Stawy, a przynajmniej próbowaliśmy tam dotrzeć, bo pokonaliśmy zaledwie część trasy. Częściowo zwalam winę na pogodę – od rana do południa padało i wyruszyliśmy zdecydowanie za późno. Poza tym Leosia wybitnie nie chciała współpracować – to chciała iść sama, to na ręcę, to w chustę. Teraz już wiem, że powodem tych i ostatnich marudek z jej strony były wychodzące trójki. Zamierzamy wrócić w to samo miejsce jeszcze raz i wtedy mam nadzieję, że uda się przejść całą trasę. Zwłaszcza, że czujemy spory niedosyt: pierwsza część trasy to prosty spacer po asfalcie. Dopiero później miały na nas czekać prawdziwe cudeńka, ale niestety Dzidzia była wyczerpana.
Głodni, szybko znaleźlliśmy miejsce, w którym moglibyśmy coś zjeść. Pod względem wegetariańskim czy wegańskim Słowacja nie miała za wiele do zaoferowania. Zamówiliśmy frytki lub pieczone ziemniaczki z surówkami. Ja się dodatkowo skusiłam na smażony owczy ser, który nie specjalnie mi podszedł – pod tym względem zdecydowanie bardziej smakuje mi grillowany oscypek. Nasze chłopaki nie narzekały – dla wielbicieli tradycyjnych obiadów w postaci kawałka mięcha i frytek Słowacja nie będzie rozczarowaniem. Jeśli chodzi o nas, to dobrze, że jest Lidl. A w nim szeroki wybór warzywnych, wegańskich past do chleba – nawet większy niż u nas! A do kanapek świeże warzywka i głodni nie chodziliśmy 🙂

Może i w restauracjach zalatuje nudą, ale piwo po długim spacerze smakuje rewelacyjnie!

Dziewczyną wystarczyły frytki i plac zabaw.

A obok Koliba Holica (niedaleko wsi Huty) takie cuda!