Na 5 dni odpuściłam sobie Facebook i Instagram. Jak się po tym czułam?

Published by Sara on

Ostatnio moją relację z social mediami najlepiej, o ironio, określa fejsbukowy status „to skomplikowane”. Złoszczą mnie i irytują, ale jak tu bez nich żyć. Postanowiłam więc przeprowadzić swój własny, mały eksperyment i na 5 dni dość drastycznie ograniczyłam przeglądanie tworów Marka Zuckerberga. Jak się czułam na tym odwyku? Jakie mam wnioski?

Najpierw jednak wrócę do tego, dlaczego tak bardzo irytował mnie Facebook. Myślę, że duży wpływ miało to, że sama jestem twórcą i prowadząc bloga musiałam się zaangażować też w media społecznościowe. Moim problemem była i jest moja ambicja. Nie chorobliwa, nigdy być w szkole najlepszym uczniem, a teraz nie ciągnie mnie do wielkich współprac czy do udzielania się w telewizji śniadaniowej. Potrafiłam jednak wyczuć na co mnie stać np. w nauce, żeby potem osiągnąć wybrany cel. Z blogowaniem było podobnie – uważałam, że stać mnie na lepsze rezultaty, a rezultaty w tym świecie są oceniane na podstawie liczb. Gdy więc licznik stał i ani ważył się drgnąć, zaczęłam popadać we frustrację. Tu na scenę wchodzą moje depresyjne problemy i głosy w głowie krzyczące, że ssę i jestem do niczego, ale powiedzmy, że sobie już z tym poradziłam. Niby wiedziałam, że jakbym zaczęła bawić się w śmieszne obrazki i powtarzane co miesiąc pytania w stylu „ile miesięcy mają wasze dzieciątka”, to może i efekty byłyby lepsze, ale ja tak bardzo nie chciałam w to iść. Nie zrozumcie mnie źle: nie mam nic do memów, pytań i innych działań na Fejsie. Jak sobie ktoś, tak robi – niech robi i niechaj mu to efekt przynosi. Problemem dla mnie stało się to, że wiele stron na FB zaczełam postrzegać tak, jakby były prowadzone na siłę. Przeglądałam tablicę i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że osoby, które to pisały usiadły sobie pewnego ranka i zaplanowały co będą wstawiać przez cały tydzień, żeby im zasięg dobrze robił. Może to tylko moje wrażenie, ale wyraźnie czułam różnicę między cudnymi stronami Nishki czy Zwierza Popkulturalnego (w ich przypadku to z przyjemnością się czyta każdą wzmiankę na FB), a innymi. I ta sztuczność, zamierzona lub przypadkowa, zaczęła mnie mdlić.

Jeśli chodzi o Instagram, to najbardziej denerwują mnie niektórych metody na zdobywanie fanów. Przemilczę kupowanie ich, bo nawet nie warto słów marnować w tej kwestii. Jednak trochę dziwnie się czułam, gdy instagramowe osobistości wykopywały jakiś stary wpis, sprzed ponad dwóch lat i komentowały go: „super, zapraszam do mnie”. Widać, że boty pomagają utrzymać odpowiedni status quo i hajs będzie się zgadzał, ale mnie to irytowało. Podobnie jak osoby, które potrafiły polubić mój profil 3-5 razy tygodniowo, żebym tylko sama została ich obserwatorem. Yyyy, podziękuję.

Dlatego z ciekawości i irytacji postanowiłam przeprowadzić eksperyment. Usuwanie konta na pokaz nie miało sensu, ponieważ do niektórych serwisów loguje się za pomocą FB więc i tak by mi zaraz konto przywróciło. Poza tym, mimo całej irytacji, wciąż uważam, że można korzystać z fejsbuka w sposób przyjemny i pożytyczny. Co więc zrobiłam?

Krok 1. Zrezygnowałam z Facebook’a na telefonie. Z aplikacji nie korzystałam już od ponad pół roku. Teraz poszłam o krok dalej: usunęłam aplikację do wiadomości i postanowiłam sobie, że FB będę sprawdzać tylko przy komputerze. W pracy nie mam za bardzo czasu na skrolowanie tablicy, w domy praktycznie nie siedzę przy komputerze – przez te kilka dni moje korzystanie z Fejsa polegało na szybkim sprawdzeniu powiadomień i wiadomości rano i/ lub wieczorem.

Krok 2. Usunęłam Instagram z telefonu i nie wchodziłam też na niego z komputera.

I to tyle, całe 2 kroki. Czy poczułam różnicę w swoim życiu przez te kilka dni? Pomijając więc moje normalne obowiązki (dzieci, praca, dom), przez te 5 dni:

  • zwiększyła się moja średnia liczba przeczytanych dziennie stron – zazwyczaj staram się czytać minimum 10. Zakładam, że czytałam pomiędzy 40 a 50 (stron książek i artykułów)
  • 2 razy zaliczyłam sesje jogi – a ostatni raz rozciągałam się chyba latem
  • wypróbowałam kilka nowych przepisów np. upiekłam chleb, zrobiłam pyszne falafelki, przetestowałam zupę fasolową od Jadłonomii
  • zaczęłam pisać swoje pierwsze opowiadanie!

Niby nic wielkiego, ale jednak widać, że social media pochłaniały mój czas, który mogłam przeznaczyć na swój rozwój lub efektywny odpoczynek. Bardzo ciekawe jest to, że zawsze uważałam siebie za osobę, która nie ma problemu z uzależnieniem od tych stron. Na rodzinnym obiedzie bez problemu zostawiałam telefon w torebce, często robiłam sobie mini odwyki na weekend, starałam się nie wchodzić na FB i Insta z samego rana i tuż przed snem. A jednak te 5 dni uświadomiło mi, że wciąż pozwalałam im na pożeranie mojego życia. Najzabawniejsze jest to, że wcale mi ich nie brakowało!

Dlaczego więc wróciłam? Przeczytałam rewelacyjną książkę, którą bardzo chciałam się podzielić z innymi, a moja mama nie lubi takiej literatury więc nie miałam z nią o czym rozmawiać – dlatego wstawiłam zdjęcie na Insta, wcześniej przywracając aplikację. Chyba nie takiej odpowiedzi się spodziewaliście, ale faktem jest, że sociale są świetne w utrzymywaniu relacji z osobami, z którymi łączą nas pasje i zainteresowania, a których nie mamy w realnym życiu, obok siebie. Poza tym są często świetną pomocą w zasięgnięciu opinii. Ot, zapisałam się kiedyś na weselną grupę wsparcia, a teraz miałam zaproponować kucharce dania do wegańskiego menu. Nie chciałam jej wyskakiwać z czymś trudnym i nieznanym, bo może i zjadłabym pad thai’a, ale przecież sama jeszcze go za bardzo nie umiem, a co dopiero kobitka, która całe życie smaży kotlety i gotuje rosół. Zapytałam więc na grupie, czy ktoś był w podobnej sytuacji i co dana sala serwowała dla wegańskich gości. Otrzymałam bardzo konkretne merytoryczne odpowiedzi i tylko kilka wrzut na temat dania nam parówek 😉

Jak więc zamierzam korzystać z social media po moich odwyku? Ta przerwa dała mi potrzebny dystans i pomogła poukładać pewne sprawy w głowie. Myślę, że pozostanę przy korzystaniu z FB, który praktykowałam przez te 5 dni, czyli szybkie sprawdzenie co i jak, tylko przy komputerze. Na fan page oczywiście będę wstawiać nowe wpisy. Może jeśli czasem mnie natchnie, to wrzucę jakieś zdjęcie lub opiszę krótką historyjkę – na pewno szkoda mi mojego czasu na lansowanie się tu na siłę. Z Instagramem jest trochę inaczej, bo według mnie to medium bardziej oddaje ducha „tu i teraz”. Chociaż na niego wróciłam, przeglądam stronę główną znacznie mniej, a oglądanie relacji ograniczyłam tylko do kilku ulubionych osób. Jeśli będę chciała coś nagrać, to nagram – tu muszę przyznać, że Instagram otworzył mnie i pozwolił zaakceptować swój głos i wygląd przed kamerą. Nie będę wrzucać zdjęć, po to by tylko coś wrzucić – chciałabym niby coś przekazywać: historię, ciekawe wydarzenie, coś dla mnie istotnego. Pobawię się tak przez jakiś czas i zobaczę jak się będę z tym czuła.

Na pewno nadal zamierzam blogować, chociaż trochę inaczej. Przede wszystkim chcę się skupić na tekście. Pracować i ćwiczyć higienię pisania. Niech to wszystko ma ręce i nogi, bo póki co bardziej przypominało to pisaninę szaleńca – ukąsił mnie komar natchnienia i nie mogłam powstrzymać się przed drapaniem klawiatury pisząc o tym, co mi właśnie do głowy wpadnie. I to było złe i nad tym będę pracować. Mam nadzieję, że odczujecie tego efekty!


Sara

Na co dzień szczęśliwa żona i mama Mai i Lei, które są uczestniczkami wielu wydarzeń z tej strony. Zawodowo spełnia się jako account manager i copywriter. Na swoim blogu uchyla wam rąbka tajemnicy swojego prywatnego życia oraz dzieli się tym co powinno was zainteresować.

Otrzymuj powiadomienia o komentarzach w tym poście
Powiadom o
guest
10 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
10
0
Przejdź do komentarzy i proszę zostaw swój.x