Ania, nie Anna – jak wypada nowa wersja przygód Ani Shirley?

Published by Sara on

Na zakończenie trzeciej klasy szkoły podstawowej dostałam nagrodę, „Alicję w Krainie Czarów”. Byłam bardzo rozczarowana, ponieważ ta powieść wyjątkowo mi nie przypadła do gustu. Tego samego dnia moja mama chcąc wynagrodzić mi żal, przyniosła z księgarni „Anię z Zielonego Wzgórza”. Przez całe lato dokupywała kolejne części, bo Maud Montgomery stała się moją ulubioną pisarką.

Nie byłam dziewczynką, która po prostu lubiła Anię. Nie, ja ją uwielbiałam. Zdaniem moich rodziców, miałam nawet lekką obsesję. Koniec lat 90 to czas, gdy jedyną słuszną ekranizacją przygód rudej sierotki była wersja z 1985 roku, z Megan Follows w roli głównej. Jak się pewnie domyślacie – obejrzałam ją niezliczoną ilość razy. Gdy jakiś czas temu pojawiła się informacja o nowym serialu udostępnionym przez Netflix – „Ania, nie Anna” – byłam bardzo ciekawa, co z tej produkcji wyniknie. Pomyślałam, że to świetna okazja do wprowadzanie w świat Ani mojej starszej córki.

Pierwsze zapowiedzi zachwycały. Wyglądało na to, że ta klasyczna opowieść zostanie delikatnie odświeżona nie tracąc jednocześnie swojego klimatu. I tak wieczorem 12 maja zasiadłam przed ekranem telewizora i zafundowałam maraton siedmiu odcinków pierwszego sezonu „Ani, nie Anny”. Jak widać, faktycznie mam lekką obsesję. Jakie były moje wrażenia?

Pierwsze dwa odcinki udały się świetnie. Faktycznie dostaliśmy klimat z dawnego Zielonego Wzgórza z gorzką łyżeczką realizmu. Ciekawym pomysłem było wytłumaczenie ucieczek Ani do świata wyobraźni jej dziecięcymi traumami. Bardzo dobrze wypadła też postać Maryli, na którą rzucona odrobinę nowego światła. Jednocześnie nadal była to ta sama szorstka i surowa panna Cuthbert, którą dobrze znaliśmy z książek. Nie do końca kupuję nową genezę relacji między Anią a Gilbertem (nie chcę spoilerować), ale aktorsko chemia między tą dwójką iskrzy aż miło. Zresztą cała ekipa gra świetnie i co do tego nie mam najmniejszych zastrzeżeń. To mógł być rewelacyjny serial. Niestety, w pewnym momencie scenarzyści przeholowali.

Umówmy się: każda ekranizacja różni się od książki. Zresztą wersja z Megan Follows też ściśle oryginału się nie trzyma. Scenarzyście nowej Ani tłumaczyli się tym, że stawiają na realizm. Problem jest jednak w tym, że ich realizm przejawiał się w postaci ogromnej ilości dramy. Znów chcę spoilerować, ale nawiążę tylko do kilku „przygód”, które mają miejsce w nowej wersji: pościg, pożar, napaść, próba samobójcza, osierocenie, problemy finansowe…Wszystko to zakończone finałem, który całkowicie odgradza się grubą krechą od książki.

Dużym problemem jest też feminizm, którym zasłaniają się producenci twierdząc, że Ania wyróżniała się swoją postawą w małej wiosce Avonlea. Jeśli już chcemy iść tym tropem, to znacznie bardziej wolę Anię z książki, która skupiała się na nauce, a wokół siebie miała pełno wspierających ją kobiet – chociażby nauczycielkę czy żonę pastora, a także koleżanki. W serialu z Ani zrobiono raczej nielubiane przez innych indywiduum.

Po obejrzeniu siedmiu odcinków biłam się z myślami: może po prostu już taka wersja Ani będzie obowiązywać? W końcu czasy się zmieniły? Włączyłam więc starą, trzydziestoletnią wersję Ani z Zielonego Wzgórza dla porównania. Może jestem sentymentalna, ale uważam, że prawdziwy świat jest sam w sobie wystarczająco gorzki i nie musimy przerabiać w tym kierunku każdej historii.


Sara

Na co dzień szczęśliwa żona i mama Mai i Lei, które są uczestniczkami wielu wydarzeń z tej strony. Zawodowo spełnia się jako account manager i copywriter. Na swoim blogu uchyla wam rąbka tajemnicy swojego prywatnego życia oraz dzieli się tym co powinno was zainteresować.

Otrzymuj powiadomienia o komentarzach w tym poście
Powiadom o
guest
6 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
6
0
Przejdź do komentarzy i proszę zostaw swój.x