Pozimie
Mam w głowie pełno pomysłów na ambitne wpisy, przydatne wpisy, wpisy poruszające ważne tematy. Już wam miałam opowiedzieć prawdziwą historię znerwicowanej Matki Polki, już myślałam o kolejnym depresyjnym rzygu, a tu figa! Zwyczajnie jestem na to zbyt zmęczona.
Bo, może wierzyć lub nie, jednak chciałabym żeby za tym blogiem szedł jakiś poziom. Niski, bo niski, ale zawsze. Jeśli więc biorę się za jakiś poważniejszy temat, to najpierw piszę szkic i próbuję znaleźć jakiś ciąg przyczynowo-skutkowy. To zajmuje czas, a czasu to ja teraz za bardzo nie mam. Mogłabym teraz napisać długi esej o urokach zmiany mieszkania. O tym, jak to kiszą się ubrania w workach i jak to dostaliśmy dziś klucze, ale robotnicy jakoś tak przypadkiem zapomnieli podłączyć prąd, przykręcić gniazdka i nie wiem? Posprzątać po sobie? Już nie wspomnę o ogromie roboty, którą mam na głowie i marudzącą, chociaż kochaną Leosię – ząbkowanie, skok rozwojowy i lęk separacyjnym w jednym.
A do tego zwyczajnie jestem zmęczona zimą. Odzwyczailiśmy się od niej. Ostatnimi laty nawet nie miałam okazji wyciągnąć sanek. Teraz nadrobiliśmy, ale już mamy dosyć. Całą rodziną jesteśmy zmęczeni zimnem i wszechobecną szarością. I smogiem, który skutecznie odwiódł nas parę razy od spaceru. I już mam dość wkładania kurtki na siebie i ubierania dziewczyn. Zwłaszcza wciskania Leosię w kombinezon.
I tęsknię też za urodzajem owoców i warzyw. Wiem, że sobie mogę kupić w Biedronce cukinię, ale to nie to samo. Poza tym coś mi podpowiada, że zdrowiej jest jeść, to co teraz dostępne. Jemy więc ogromne ilości marchewki, selera, pietruszki, buraków i kapusty. Nawet nie wiedziałam, że można je przyrządzić na tyle smacznych sposobów!
Pozimie w mieście, bo w sumie to nawet nie przedwiośnie, jest bardzo przygnębiające. Byle do wiosny!
Zdjęcia: Lovephoto.pl Fotografia okolicznościowa
Wózek: Coletto