Jesień nad morzem

Od wielu lat miałam pewne marzenie: odwiedzić Bałtyk po sezonie. Czas mijał, a mi wciąż było z polskim morzem nie po drodze. Pewnego dnia zdałam sobie sprawę, że widziałam je ostatni raz ponad trzynaście lat temu! Gdy więc stanęliśmy przed wyborem miejsca na jesienny wypad, bardzo naciskałam na wybranie jakiejś nadmorskiej miejscowości, chociaż reszta rodziny raczej skłaniała się ku górskim krajobrazom. Wytoczyłam jednak argumenty zdrowotne, że jod i inne pierwiastki, że Majka ostatnio ma problemy z oskrzelami i udało się! Zapakowaliśmy się w auto i ruszyliśmy do Mielna.
Czy można podróżować z małym dzieckiem bez dodatkowych opiekunów? Można, tylko po co? Babcia i dziadek też chętnie skorzystają z mini urlopu, a w razie potrzeby pomogą w opiece nad maluchami. Poza tym im więcej, tym weselej!
Morze jesienią ma niesamowity klimat! Knajpy z goframi i budki z pamiątkami made in china już się pozamykały. Na ulicach pusto, na plaży też. Spokój i cisza, które przerywa tylko słyszany nawet w hotelu szum morza. To właśnie spacery na plaży stanowiły naszą główną rozrywkę poza hotelowymi atrakcjami (wygrzewanie tyłka w saunie zawsze mi dobrze robi!). Samo Mielno jest malutką mieściną leżącą kilkanaście kilometrów za Koszalinem. Najbardziej malownicze atrakcje tego miejsca to właśnie Bałtyk z jednej strony, kontrastujący ze spokojnym jeziorem z drugiej.
Dla Mai był to pierwszy raz nad Bałtykiem. Trochę była rozczarowana tym, że się nie wykąpie. W końcu pamięta wakacje nad ciepłym Adriatykiem, ale nadrobiła zabawą w basenie. Bardzo podobały jej się fale, piasek i zbieranie muszelek. Ostatniego dnia była rozdarta pomiędzy tęsknotą za drugą babcią, a chęcią zostania w hotelu.
Gdy większość Polski zmagała się z deszczem, u nas było słonecznie. Korzystając z pogody wybraliśmy się do latarni morskiej w Gąskach. Po pokonaniu ponad 200 stopni mogliśmy się zachwycać wspaniałym widokiem. Niestety, strasznie wiało, więc ja wraz z Mają i Leą w chuście szybko zeszłyśmy na dół.
Na początku nie wyobrażałam sobie tego wyjazdu bez wózka. No, jak to tak? Nosiłam już Leośkę w chuście, ale żeby tak całkiem jej zaufać? Postanowiliśmy jednak jechać wszyscy jednym samochodem, w sześć osób (spokojnie, samochód ma na to papiery 😉 ). Gdy już wszyscy usiedli na swoich miejscach, walizki były spakowane, to okazało się, że wraz z wózkiem jest strasznie ciasno. Co innego jechać ponad osiem godzin, gdy wózek sobie spokojnie jedzie w bagażniku, co innego mieć go wbitego w bok. Trudno, zaryzykowałam i zostawiłam w aucie tylko w chuście, a ta zdała egzamin na 100%! Może nawet lepiej, że to tak się skończyło, bo widziałam ludzi uciekających z wózkami z plaży (buty nieraz zapadały się w piachu po kostki więc nie każde koła dałaby radę). Poza tym mogłam łatwo kontrolować temperaturę małej i chronić jej buzię przed wiatrem. No i Leośka ma teraz często focha, więc chusta ratuje nam życie.
Jeśli plaża w Mielnie była spokojna, to w Gąskach nie było życia. A my byliśmy zachwyceni! Do momentu, gdy nie wiadomo skąd środkiem plaża przejechało dwóch motocyklistów. Majka mało co pod koła im nie wskoczyła. No, nie lubię ich i już!
Wybraliśmy się też na krótki spacer po Koszalinie, które okazało się dla mnie miastem prawdziwych kontrastów. Tu średniowieczne zabytki z odkrytymi przestrzeniami, tam brzydkie blokowiska pamiętające Komunę. Na zdjęciach pokazuję wam ładniejsze elementy 😉
Pewnego dnia po śniadaniu wybraliśmy się na długi spacer. Następnego dnia Maja miała zakwasy! Zaczęliśmy od Jeziora Jamno i jego brzegiem dotarliśmy do kanału i wrót sztormowych. Tam Maja z Babcią nazbierały muszelek i bursztynu, a wróciliśmy do hotelu plażą.