Pirano, jesteś cudny! Czyli dlaczego nie powinnaś zapominać o słoweńskim wybrzeżu.
Dlaczego pierwsze wpisy o naszych, jakby nie było, chorwackich wakacjach zaczynam od słoweńskiego Piranu? Bo mimo niewątpliwych uroków Chorwacji, nigdzie nie odczułam tyle radosnej, śródziemnomorskiej beztroski i włoskiego dolce vita, co w tym małym miasteczku.
Słowenia nie ma długiej linii brzegowej. 4 miasta i mniej niż 50 km chowa się przy wybrzeżu Chorwacji. A jednak ten mały kraj ma w sobie ogromny urok i nieskończone pokłady zieleni. Przekonaliśmy się o tym wracając z Jaskiń Szkocjańskich i kierując się w stronę Piranu. Po prostu zjechaliśmy z drogi i chłonęliśmy kontrast działań człowieka (autostrada) i natury.
Krętymi drogami dojeżdżamy do miasta. Zostawiamy samochód na parkingu i wsiadamy w darmowy autobus, który dowiezie nas do centrum. Ta przyjemność będzie nas kosztowała kilka euro, ale coś za coś. Ostatni przystanek wypada praktycznie na sporym placu przypominającym nasze środkowo-europejskie rynki. Rozglądamy się przez chwilę dokoła siebie i jednomyślnie kierujemy się w stronę morza.
Podobno nie posiadamy wspomnień sprzed czwartego roku życia. Mam nadzieję, że te zdjęcia przypomną Mai radosne chwile w Piranie i szybką kąpiel w Adriatyku. Nie wzięłam ze sobą kostiumu więc poprzestałam na zmoczeniu stóp…
Przechadzamy się nadmorską promenadą i po raz pierwszy (i jedyny na tym urlopie) mamy okazję oglądać otwarte morze. W Rijece zawsze „coś” nam przysłaniało horyzont. A to wyspa Krk, a to „zawijający się” półwysep istryjski.
Droga nam się kończy więc tym razem postanawiamy wspiąć się w górę. Wąskimi uliczkami, po schodach dochodzimy do położonych obok siebie cerkwi i kościoła. Zostajemy tam chwilę dłużej, bo z jednej strony bezkresne morze, a z drugiej widać całe miasto jak na dłoni.
Schodzimy w dół i postanawiamy coś zjeść. Restauracje są wypełnione ludźmi, stoliki zarezerwowane. Tu życie zaczyna się po 20 przy biesiadzie z przyjaciółmi!
W końcu lądujemy w rozbrykanej i głośnej knajpie „Pirat”. Edwin zamawia wybór mięs, ja postanawiam spróbować czegoś nowego i wybieram gnocchi z langustynkami. Podają mi je na w stylu vintage: na patelni z chochelką. Jest pysznie, chociaż nie mam w prawy w jedzeniu skorupiaków, ale pyszny sos i delikatne mięso nie wymagają ode mnie królewskich manier. Co do młodej, to zadowoliła się frytkami – przynajmniej podróżować lubi. Niechęć do nowych smaków, przeżyję 🙂
W Rijece wylądowaliśmy o północy. Zmęczeni, ale szczęśliwi.
Spodobał Ci się Piran na blogu? Polub Muffin Case na Fejsie!