Niezapomniane smaki w Hotelu Żywieckim – wchodzicie tu na własną odpowiedzialność!

Która Restauracja w Żywcu? Delicja, oczywiście!
Jadąc w Beskidy do naszego hotelu i SPA nie planowałam wpisu poświęconego specjalnie jedzeniu. Wiadomo, coś tam jeść trzeba, tak już nas stworzono. Posiłki, zwłaszcza te jedzone poza domem, mogą być lepsze lub gorsze i nie ma co się na tym tematem rozwodzić. Ewentualnie można ostrzec znajomych, że w knajpie X się struliśmy, ale za to w Y mają najlepszą pizzę w mieście. Blogierzy napiszą recenzje. I tyle.
My jednak, w otoczeniu beskidzkich gór, po raz pierwszy w życiu spotkaliśmy się ze smakami tak skomponowanymi, idealnie dobranymi, swojskimi, a jednocześnie naszymi, że do tej pory zjedzone przez nas dania śnią nam się po nocach…
Ostrzeżenie: za chwilę zobaczycie pełno fotografii wspaniałego jedzenia. Pisząca te słowa nie ponosi odpowiedzialności za rozbudzone w was pragnienia, które sprawią, że zaraz spakujecie walizki i ruszycie do Hotelu Żywieckiego i Restauracji Delicja by spróbować tych pyszności.
Przystawka jaka jest, każdy widzi – pyszna!
Zmęczeni podróżą, a przede wszystkim głodni, zaraz po rozpakowaniu się w pokoju ruszyliśmy do restauracji. Każde z nas otrzymało poczęstunek w postaci domowego pieczywa z suszonymi pomidorami, słonecznikiem, solą morską, ziołami i olejem lnianym. Młodej nie przypasowało i bardzo dobrze, bo było więcej dla nas! #wrednirodzice
Edwin zamówił sobie te małe cuda: pierożki z cielęcino w sosie z duszonych raków, imbiru i suszonych borowików. Podebrałam mu kilka i były rewelacyjne. Rozpływały się w ustach! Ja zdecydowałam się na gołąbki z jagnięciną i kaszą gryczaną podawanych z sosem z pieczonych młodych warzyw…Mmm!
Na jednej z kolacji postanowiliśmy spróbować sałatek. Edwin wybrał wędzoną kaczkę przybraną płatkami kwiatów i bukietem młodych sałat. Kropką nad „i” był sos jeżynowy. Młoda, jak to młoda, zażądała frytek (oczywiście robionych na miejscu), ale i tak najlepsza była moja sałatka: chrupiące zielone liście, grillowany kurczak, migdały, mięta, szparagi, awokado, mango, ogórek i zielony vinaigrette. Jak te słodkie owoce cudnie kontrastowały z sałatą! A te szparagi, uwielbiam! Swoją drogą karta menu, z której wybieraliśmy jest dedykowana pod wiosnę. Ciekawe, co wymyślą na inne pory roku? Każde „zielsko”, którym były posypane nasze dania wyrosło w pobliskim ogródku – rankiem widziałam obsługę wracającą do restauracji z naręczem ziół. Bardzo mnie to ujęło!
Zupka i kotlecik.
Tak jak już wspomniałam, trzeba jeść. Obiad na przykład. Dla Majki wzięliśmy jedną z jej ulubionych zup: rosołek. Tu, w Delicji jest to bulion z królika z domowym makaronem.
Bardzo „moją” zupą okazał się krem z pieczonych młodych buraków podawany z kremowym kozim twarogiem. Edwinowi bardziej pod pasowała zupa ze słodkich ziemniaków.
Z Mają łatwo się chodzi po knajpach, bo nie ma dużych wymagań. Zazwyczaj prosi o soczek i frytki lub…kotlecik. I chociaż w karcie menu przygotowana różne dziecięce frykasy, to specjalnie dla Młodej podano najzwyklejsze ziemniaki z wody i kotlecik z piersi kurczaka. Nie wiem jak szef kuchni usmażył go (czyżby masło klarowane?), ale był to jednocześnie najbardziej chrupiący i najbardziej soczysty „dań” z kurczaka, jaki jadłam. My postanowiliśmy spróbować pieczonej piersi z gęsi z sosem z czarnej porzeczki. Ten sos – cudo!
Deserek
Objedzeni, nie mieliśmy sił na deser, ale nie młoda. Z karty wybrała sobie ciasto marchewkowe z bakaliami, podawane z lodami czekoladowymi, pomarańczą i granatem. Na szczęście nie dała rady zjeść wszystkiego, a ja do mojego pysznego cappuccino zmieściłam kilka kęsów tego słodkiego cuda.
Hotel poznaję po śniadaniu
Śniadanie hotelowe musi trzymać poziom! Jeśli, hipotetycznie, nie będzie mi smakował obiad/ kolacja w obiekcie (byłam w takim, która kuchnia bardzo mi nie pasowała smakowo), zawsze mogę zjeść na mieście. Ze śniadaniem jest trudniej. Gotować parówki z Biedronki w czajniku elektrycznym? No, chyba skecz. I nie to, że brzydzę się parówkami, konserwami i innym wyjazdowym prowiantem. Czym innym jest spanie pod namiotem, albo łażenie po górach i nocowanie w schronisku (witajcie pasztety i zupki instant – mam to za sobą), a czym innym jest wynajęcie pokoju w hotelu ze SPA. W Żywieckim spisali się pierwszorzędnie!
No, to na co macie ochotę?
Ps. Zdjęcia „śniadaniowe” pochodzą z dwóch poranków. Wcale tak dużo nie jemy 🙂