Spacer w Poznaniu, część I
O wyprawie do Poznania myślałam już od dawna. Częścią winy mogę obarczyć Małgorzatę Musierowicz i jej „Jeżycjadę” chociaż największy wpływ miała moja miłość do polskich miast i miasteczek i ich starych kamienic. Poznań mnie pod tym względem nie rozczarował chociaż nasze zwiedzanie miasta rozpoczęliśmy nietypowo. Przegrałam nierówną walkę z nawigacją, bo niepotrzebnie skorzystałam z podpowiedzi Google. Jak się okazuje wpisanie „stare miasto poznan” wcale nie doprowadzi nas pod Ratusz…
Jak się okazało później, ta wycieczka po mieście wyszła nam całkiem słodko i na spokojnie przeczekaliśmy deszcz zanim ruszyliśmy dalej, ale o tym napiszę w innym wpisie.
Gdy parkowaliśmy na jednej z uliczek, spotkaliśmy miejscowe żula. Żul, jak to żul, poprosił by dołożyć mu się do piwa, przy okazji sugerując, że jestem w ciąży. Nic z tego, panie żulu! Strzeliłam focha i już na spokojnie mogłam podziwiać poznańskie kamienice.
Pierwsze spojrzenie na Ratusz i myśl: „o, jakie ładne, kolorowe kamieniczki”. A jak tam tłoczno i gwarno! Może to kwestia odbywającego się właśnie jarmarku a może Poznań już tak ma?
Gdy doszliśmy do ulicy 27 Grudnia byliśmy już porządnie zmęczeni a przecież ja koniecznie chciałam jeszcze wpaść na Jeżyce. Wtedy jednak pojawił się nasz wybawca – rower. Ale o tym jutro.