Trudne sprawy: czy rozmawiać z dzieckiem o pieniądzach?

Czasem sobie myślę, że jeśli ten świat przetrwa w takiej formie w jakiej jest dziś jeszcze kilkanaście lat, to Maja będzie miała terapię u specjalisty. Nie unikamy w rozmowach z nią trudnych tematów, ale niestety nie wiemy, jak to na nią wpłynie. Więc nasze pierworodna wie: skąd się biorą dzieci; że tego słodkiego kurczaczka później je na obiad; że ludzie czasem są źli i musi być ostrożna; że się umiera oraz że nie każdy będzie nas lubił.
Ostatnio trafiła się nam okazja do porozmawiania o kwestiach finansowych. Razem z Mają pojechałam zawieźć fakturę. Obok lokalu klientki znajdował się sklep z dekoracjami na przyjęcia. A tam! Jak kolorowo! Jak błyszcząco! Do tego na wystawie pyszniły się balony wypełnione helem z wizerunkiem lubianym postaci z bajek: Elsa, Olaf, Minnie Mouse, Minionki.
Oczy się memu dziecięciu zaświeciły. Nie kupiłam jej jednak balona, bo:
- to był przykład typowo chwilowej zaścianki
- kiedyś dostała takiego balona i nie przetrwał jednego dnia
- taki produkt kosztuje około 20 zł – w tej cenie mam porządne farby dla niej lub kilka opakowań dyskontowych – a musicie wiedzieć, że maluje farbami codziennie; czasem godzinę lub dłużej
No, dobra te 20 zł, to niby nie dużo, ale ziarnko do ziarnka itp. Gdyby to było jeszcze coś, o czym faktycznie marzy, ale nie! Pół godziny po zajściu nie pamiętała o balonie. Gdy jednak wracałyśmy do domu autem, rzekła do mnie z wyrzutem „wy to mi nic nie kupujecie”. Tak? To chodź panienko, pogadamy o gospodarce.
-Wiesz, że mama i tata pracują?
-Tak.
-I za to, że pracują dostają pieniążki. Czasem jest ich więcej, czasem muszą poczekać aż jakiś pan lub pani zapłaci <uroki własnej działalności>. Wiesz na co potrzebne nam pieniążki?
-Nie wiem.
-Na przykład na nasz domek, żebyśmy mieli gdzie mieszkać <opłaty>. Na jedzonko. Na twoje bajki <opłaty za prąd i Internet>. Na to, żebyśmy mogli odwiedzać babcie <paliwo>. I na wiele innych rzeczy. Czasem tych pieniążków jest więcej, a czasem mniej. Pamiętasz, że samochód był u mechanika?
-Noo…
-I mechanik też wziął troszkę pieniążków od mamy i taty. Majuniu, my cię bardzo kochamy i postaramy się spełnić twoje marzenie, ale musisz zrozumieć, że nie zawsze możemy wszystko kupić.
-No dobra.
Konflikt zażegnany. Czy taka rozmowa była za trudna dla prawie pięciolatki? Nie jestem pedagogiem. Jednak i ja, i Edwiniasty, chcielibyśmy wypuścić z domu dzieci, które będą „ogarniały” życie. Nie muszą mieć na świadectwie piątek z każdego przedmiotu, ale jeśli nauczą się praktycznych umiejętności, do których zaliczamy rozumienie wartości pieniądza, na pewno sobie poradzą.
Ostatnio jedliśmy domowy obiad z dziesięciolatkiem. Był wyraźnie rozczarowany, że nie poszliśmy do KFC. Kwestie zdrowotne raczej by go nie przekonały, więc spróbowałam z drugiej strony.
-Wiesz, że w KFC musielibyśmy wydać ze 100 zł, żebyśmy się wszyscy najedli? A jak myślisz, ile kosztuje nas przygotowanie obiadu?
-No, nie wiem. Z 50 zł.
Na obiad było danie jednogarnkowe: ziemniaki, cebula, mięso mielone, przyprawy, ser topiony, jabłko, pieczarki. Ziemniaki były „wiejskie” więc nic nas nie kosztowały, ale porządnie zaokrągliłam sumę.
-W najgorszym wypadku z 20 zł. A zobacz: wszyscy się najedli i jeszcze starczyło na dokładkę.
Był to chłopiec, który rozumiał już wartość między 20 a 100 zł i moje wyjaśnienie zrobiło na nim wrażenie. W końcu dziesięciolatek ma już jakieś własne, poważniejsze zachcianki np. gry komputerowe i rozumie, że warto na nie sobie odłożyć.
Do czego zmierzam? Cóż, za 15 lat będę mogła ocenić, czy słusznie robiliśmy rozmawiając w taki sposób z dziećmi. Jednak intuicja podpowiada mi, że o ile coś się nie zepsuje po drodze, to będziemy z nich dumni.