Daję jej czas – jak zluzowałam i przestałam rywalizować z innymi rodzicami.
Dziecko. Nasza duma i chluba. Chwalimy się każdym, nawet najdrobniejszym sukcesem pociechy. Przeżywamy porażki i niepowodzenia analizując dogłębnie, czy to przypadkiem nie nasza wina i czy nie popełniliśmy jakiegoś wychowawczego błędu.
Oficjalnie pewnie nikt się nie przyzna do rywalizacji z innymi rodzicami. No gdzie tam! Ja tam mojemu dziecku daję luz. Przecież to nie ma znaczenia, że Kasi Julka już chodzi, a moja nawet nie raczkuje. Ma jeszcze czas, a poza tym, to że dziecko chodzi albo ma dwa zęby wcale nie jest zasługą rodzica więc po co, o tym rozmawiamy?!?
Tak mówimy publicznie, a co myślimy? Nie uwierzę, że nikt nigdy nie miał uczucia zwątpienia, może delikatnej zazdrości, albo chociaż nie zastanawiał się, co mógłby zrobić lepiej, gdy rówieśnicy syna lub córki robili coś, czego jego dziecko nie potrafiło.
Ja tak miałam. Może nie dotyczyło to rozwoju fizycznego czy mowy, bo w tym wypadku Maja wyrabiała „normę”. Za to już takie pisanie literek. To już inna sprawa. Pamiętam jak ładnych kilka miesięcy temu, niektóre rówieśniczki Mai albo nawet młodsze dziewczynki potrafiły już napisać swoje imię oraz wiele innych literek. Ogólnie rzecz biorąc: interesowały się tematem, a przynajmniej tak mogłam wywnioskować z udostępnianych informacji w internecie. Cieszyłam się z tego, że dzieci koleżanek tak fajnie się rozwijają. Jednocześnie, gdy moja Maja wykazywała zerowe zainteresowanie szlaczkami, przechodziła mi przez głowę myśl: a jeśli coś robię źle? A jeśli nigdy się tego nie nauczy? Przecież wypadałoby umieć czytać i pisać, prawda? Te myśli nie spędzały mi snu z powiek. W końcu wiedziałam, że córka ma jeszcze dużo czasu na naukę tych umiejętności, a poza tym ma inne zainteresowania i talenty. Pozostałam przy tym, że co jakiś czas podsuwałam jej jakąś książeczkę z zadaniami, do której Maja podchodziła zazwyczaj z raczej umiarkowanym entuzjazmem.
I tak czas mijał, aż tu nagle pewnego dnia córa zaczęła mnie pytać o literki. Jak się pisze to, a jak tamto. Podjęła pierwsze próby rozszyfrowywania napisów np. nazw sklepów. Rączka, która przez tyle czasu ćwiczyła się w zwyczajnym rysowaniu, nagle potrafiła napisać dowolną pokazaną przeze mnie literkę. Z zerowego zainteresowania do fascynacji tematem w jedną noc. Jakby przez noc wgrała jej się jakaś aktualizacja do mózgu „pisanie.zip”.
Podobnie rzecz ma się związaniem butów. Nawet nie poruszałam tematu, gdy inne mamy robiły specjalne książeczki do ćwiczeń tej czynności, gdy pewnego dnia Maja po prostu spytała:
-Mamo, a nauczysz mnie wiązać buty?
Powoli zmierzamy do puenty. Zainteresowanie literkami, a raczej jego brak, to było coś, co delikatnie mnie uwierało u Mai. Nie chodzi tu o publiczną rywalizację w postaci rozgłaszania wszędzie: „A moja pięciolatka już czyta”. Nie, po prostu zastanawiałam się czy to ja robię coś źle, czy może coś w Mai „popsułam”. Jej samoistne zainteresowanie tematem uświadomiło, że muszę bardziej ufać swoim dzieciom. Te życiowe podstawy najprawdopodobniej załapią same. Jednocześnie warto zdawać sobie sprawę, że dziecko jest jednak osobną jednostką z własnymi cechami, zainteresowaniami i planami. Im Maja jest starsza, tym ciekawsze jest życie z nią. Aktualnie chce w przyszłości „projektować ubrania, pokoje i logo reklamy” – tak przynajmniej nam powiedziała. A jeszcze tak niedawno chciała być strażakiem! Niedługo pójdzie do szkoły, a ja mam nadzieję zniosę tę próbę bez zmuszania jej, żeby była we wszystkim najlepsza. W końcu ja sama taka nie byłam.